menu

Podium nie dla Lechii. Gdańszczanie zremisowali w Bełchatowie

24 listopada 2012, 15:21 | Jacek Czaplewski, T-Mobile Ekstraklasa/x-news

GKS Bełchatów wciąż nie może odbić się od dna. Tym razem, na własnym terenie, zremisował z Lechią Gdańsk 1:1. Obchody 35-lecia istnienia klubu zepsuł prowodyr rzutu karnego, Maciej Wilusz oraz jego wykonawca, Ricardinho.

Pierwsza połowa przypominała bardziej grę drużyn A-klasowych, niż zespołów rywalizujących na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Zamiast widowiskowej wymiany ciosów byliśmy świadkami wyjątkowej zachowawczości. Bełchatów w ogóle nie kwapił się do ataków, a Lechia prezentowała się na tyle asekurancko, jakby satysfakcjonowała ją jednopunktowa zdobycz.

Klarowne sytuacje można było policzyć na palcach jednej ręki. W 8 minucie Raul Gonzalez dziecinną łatwością minął Piotra Brożka, jednak Kamil Wacławczyk, który dostał podanie na 12 metr, uderzył ponad poprzeczką. Goście odpowiedzieli celnym strzałem z wolnego w wykonaniu Mateusza Machaja. Jak się później okazało - była to jedyna okazja dla Lechii przed zmianą stron. Z kolei „Brunatni” stworzyli sobie – za sprawą Wróbla i Wacławczyka – dwie okazje. W obu przypadkach górą był jednak Michał Buchalik.

Gole padły dopiero w drugiej części. Bełchatowianie wyszli na prowadzenie już dwie minuty po wznowieniu gry. Wróbel zatańczył z piłką na lewym skrzydle, podał do nabiegającego Łukasza Madeja, któremu nie pozostało nic innego, jak wpakować futbolówkę do siatki. Z bramki podopieczni Michała Probierza nie cieszyli się jednak zbyt długo. Dziesięć minut później, we własnej szesnastce, Maciej Wilusz sfaulował Ricardinho. Poszkodowany sam podszedł do rzutu karnego i pewnym strzałem w prawy róg doprowadził do wyrównania.

Ostatni kwadrans należał do gospodarzy, którzy zepchnęli przeciwnika do głębokiej defensywy. GKS nie zdołał jednak odzyskać prowadzenia, choć miał ku temu sytuacje. W 78. minucie piłkę na wolne pole dostał eks-lechista Paweł Buzała. „Buziemu” udało się nawet minąć bramkarza, ale ze zdobyciem bramki było już znacznie trudniej, bowiem kopnął obok prawego słupka. Pięć minut później szansę miał także Wróbel, który po zamieszaniu po stałym fragmencie gry, atomowym uderzeniem uderzył minimalnie nad poprzeczką.


Polecamy