Podbeskidzie zakończyło serię bez zwycięstwa. Rezerwowy Demjan pogrążył Górnika Łęczna
Leszek Ojrzyński może być w pełni zadowolony. W setnym meczu tego szkoleniowca w Ekstraklasie, jego podopieczni pokonali Górnika Łęczna 1:0. Zwycięskiego gola dla Podbeskidzie strzelił po przerwie Robert Demjan. Chociaż do tego momentu, wyraźnie lepsi byli gracze z Łęcznej...
Po wrześniowej przerwie na mecze reprezentacji Podbeskidzie wyraźnie straciło impet. Bielszczanie po siedmiu kolejkach zajmowali czwarte miejsce w ligowej tabeli, ale nagle przestali przypominać drużynę, która była w stanie pokonać u siebie warszawską Legię. Zaledwie jeden punkt zdobyty w czterech ostatnich meczach tylko trochę poprawił humor trenera Leszka Ojrzyńskiego. – Gdyby spojrzeć na nasze dokonania, to wychodzi na to, że w trakcie przerwy albo balowaliśmy, albo za mocno przykręciliśmy śrubę – wyjaśniał szkoleniowiec. Sztab trenerski i piłkarze Podbeskidzia chyba nie wyciągnęli wniosków, bo w meczu z Górnikiem znów zaprezentowali się bardzo przeciętnie. Po ich stronie było jednak szczęście i intuicja Ojrzyńskiego, który zwycięstwem uczcił swój setny mecz w Ekstraklasie.
Tylko przez pierwszy kwadrans „Górale” wyglądali tak, jakby przez ostatnie dwa tygodnie nabrali brakującej im wcześniej świeżości. To oni przejęli inicjatywę, co mogło przynieść skutek w 13. minucie, gdy po rzucie rożnym znakomitą okazję do strzelenia gola miał niepilnowany w polu karnym Pavol Stano. Obrońca Podbeskidzia z bliskiej odległości wolejem posłał jednak piłkę nad bramką.
Wydawało się, że bramka dla bielszczan wisi w powietrzu, ale później obrońcy miejscowych rozpoczęli festiwal błędów, który kompletnie wybił z rytmu cały zespół. Łęcznianie zwietrzyli szansę, coraz odważniej atakowali, jednak nie potrafili wykorzystać nadarzających się im okazji do objęcia prowadzenia. Te najlepsze zmarnował Shpetim Hasani, który w pierwszej z nich łatwo zwiódł w polu karnym Dariusza Pietrasiaka, ale w sytuacji sam na sam uderzył prosto w Michala Peskovicia. Kilkadziesiąt sekund później Kosowianin przegrał kolejny pojedynek oko w oko ze słowackim bramkarzem, tym razem uderzając w boczną siatkę. Do końca pierwszej połowy Górnik miał więcej z gry, ale próba z dystansu Patrika Mraza i główka Tomislava Bożicia były minimalnie niecelne.
Gry gospodarzy w porównaniu do poprzednich nieudanych spotkań nie odmieniły zmiany w wyjściowym składzie. Chcąc wstrząsnąć zespołem, Leszek Ojrzyński postawił m.in. na Bartosza Śpiączkę, Krzysztofa Chrapka, ale posadził ich na ławce już po 45 minutach. Trener Podbeskidzia miał w pamięci sytuację z poprzedniego spotkania ze Śląskiem Wrocław, gdy to rezerwowi odmienili grę drużyny i doprowadzili do wyrównania. I okazało się, że znów miał nosa.
Do wprowadzonych na boisko po przerwie Piotra Malinowskiego i Roberta Demjana w 66. minucie dołączył Adam Pazio, który zaznaczył swoją obecność na boisku już kilkadziesiąt sekund później. Idealnie dośrodkował z lewego skrzydła na głowę Demjana, a Słowak w trudnej sytuacji zdołał wygrać pojedynek z Maciejem Szmatiukiem i skierować piłkę do bramki. „Górale” tym samym objęli prowadzenie, choć z przebiegu gry wcale na to nie zasługiwali. Jeszcze przy stanie 0:0 na początku drugiej połowy Górnik kilka razy był bliski gola, ale w bramce gospodarzy bardzo dobrze spisywał się Pesković, który wybronił groźne strzały Bożoka i Hasaniego.
I to właśnie dwóm Słowakom – Peskoviciowi i Demjanowi, Podbeskidzie może zawdzięczać zwycięstwo z Górnikiem. Były król strzelców miał jeszcze jedną znakomitą okazję do podwyższenia wyniku, ale zamiast samemu kończyć akcję samemu, podał piłkę do Piotra Malinowskiego, który przegrał pojedynek sam na sam z Sergiuszem Prusakiem. Ambitni goście do końca próbowali odmienić losy meczu, ale tego dnia nie sprzyjało im szczęście – w 90. minucie nikt z łęcznian nie przeciął prostopadłej piłki wzdłuż linii bramkowej zagranej przez Cernycha, a uderzenie głową Szmatiuka było zbyt słabe, by zaskoczyć świetnie dysponowanego Peskovicia.
W końcówce podopieczni Jurija Szatałowa nadziali się na kilka kontrataków (po jednym z nich Malinowski nie wykorzystał kolejnej okazji sam na sam), ale to oni grali dojrzali i w niektórych momentach zdecydowanie przeważali. Powtórzyła się zatem sytuacja z Krakowa czy Wrocławia, gdzie Górnik również tworzył sobie mnóstwo okazji do strzelenia bramek, ale wracał na Lubelszczyznę bez punktów.