Podbeskidzie wygrywa trzeci mecz z rzędu i oddala się od spadku. Koniec serii Górnika Łęczna
Pogoda w Bielsku nie sprzyjała grze, jednak mimo trudnych warunków atmosferycznych mecz Podbeskidzia z Górnikiem Łęczna rozegrano zgodnie z planem. W ramach 25. kolejki Ekstraklasy bielszczanie wygrali z niepokonaną od czterech spotkań drużyną Jurija Szatałowa 2:0.
fot. Wojciech Czekała
W Bielsku-Białej od rana panowały obfite opady śniegu, ale w przeciwieństwie do boisk w Kielcach i Gliwicach, to na stadionie przy Rychlińskiego nadawało się do gry. Co nie oznacza, że jej znacznie nie utrudniło. W rywalizacji obu zespołów w wielu momentach kluczem nie była taktyka czy umiejętności techniczne, a raczej to, kto utrzyma równowagę lub zdoła prosto kopnąć piłkę.
W takich warunkach przed przerwą lepiej radzili sobie gospodarze, którzy o dziwo wcale nie próbowali zdobyć bramki Górnika prostymi środkami. Podbeskidzie starało się utrzymywać przy piłce, grać po ziemi i zaskoczyć rywali grą kombinacyjną. Bielszczanie mieli inicjatywę, ale mimo tego nie potrafili stworzyć sobie klarownej okazji do objęcia prowadzenia, bo wycofani goście grali uważnie w obronie. Jedyny groźny strzał tuż przed przerwą oddał Mateusz Szczepaniak – po jego główce piłkę zmierzającą pod poprzeczkę wyłapał jednak Dżiugas Bartkus.
Po zmianie stron obudzili się piłkarze Jurija Szatałowa. Górnik podszedł wyżej pod bramkę Podbeskidzia i zaczął stwarzać zagrożenie. Po strzale Przemysława Pitrego Kohei Kato musiał wybijać piłkę z linii bramkowej, a Emilijus Zubas skuteczną interwencją zatrzymał niebezpieczne uderzenie głową Radosława Pruchnika. W końcówce szczęście przyniósł gospodarzom także słupek – po dośrodkowaniu z rzutu rożnego trafił w niego Grzegorz Bonin.
Wydawało się, że jeśli w końcówce ktoś przesądzi o losach meczu, to będą to goście z Łęcznej. Ale gospodarze znów pokazali góralski charakter – tak jak w poprzednim meczu z Wisłą czy ostatnim razem, gdy Górnik odwiedził stadion przy Rychlińskiego. Wtedy w doliczonym czasie gry „złotego” gola zdobył Bartłomiej Konieczny. Tym razem bohaterem Bielska-Białej został Szczepaniak, który najlepiej odnalazł się w zamieszaniu przed polem karnym, oddał strzał, a piłka po rykoszecie zmyliła Bartkusa i wpadła do siatki. I choć Górnik do końca ambitnie dążył do wyrównania, to Podbeskidzie wyprowadziło decydujący cios. Strzał z ostrego kąta oddał niezawodny w tym sezonie Adam Mójta, a bramkarz gości przepuścił piłkę pod nogami i „Górale” przypieczętowali wygraną.
Piorunująca końcówka zapewniła bielszczanom trzecie kolejne zwycięstwo – Podbeskidzie dokonało tej sztuki pierwszy raz od blisko dwóch lat (wiosną 2014 roku pod wodzą Leszka Ojrzyńskiego pokonało Wisłę, Cracovię i Jagiellonię). Zespół Roberta Podolińskiego zrównał się punktami z Górnikiem i coraz głośniej puka do czołowej ósemki Ekstraklasy.