Podbeskidzie chce być jak PSV. Piłkarz Termaliki przypomniał, że czeka je daleka droga
Niechciany w Podbeskidziu, dał ważne zwycięstwo swojej drużynie i został jednym z bohaterów 31. kolejki Ekstraklasy. Mateusz Kupczak z Termaliki zdobył w niedzielę swoją pierwszą bramkę w najwyższej klasie rozgrywkowej i przypomniał bielszczanom, że w pracy z wychowankami czeka ich wiele do poprawy.
fot. GRZEGORZ GOLEC
Podczas meczu z Termaliką kibice Podbeskidzia skandowali nazwisko prezesa klubu, Tomasza Mikołajko. Miejscowi fani od dawna nie mieli z zarządem tak dobrych relacji, jak teraz, jednak wciąż przychodzi im płacić za błędy jego poprzedników. Jednym z nich było wypuszczenie z zespołu Mateusza Kupczaka, który w niedzielę zafundował byłemu klubowi pierwszą w tym roku porażkę przed własną publicznością.
Michniewicz dostrzegł potencjał
Kupczak trafił na Rychlińskiego w 2010 roku. W tamtych czasach bielszczanie promowali się hasłem „Podbeskidzie klubem całego regionu”, co miało przejawiać się także w polityce kadrowej. Ale zamiast stać się ulubieńcem miejscowej publiczności, wychowanek żywieckich klubów jest dziś symbolem tego, jak nieudanie Podbeskidzie wprowadza do pierwszej drużyny młodych zawodników.
W Bielsku-Białej Kupczak od początku miał pod górkę – zanim zadebiutował w pierwszej drużynie, spędził łącznie dwa i pół roku na wypożyczeniach w Skałce Żabnica i GKS-ie Tychy. Gdy w 2013 roku wreszcie postawił na niego trener Czesław Michniewicz, wydawało się, że kariera Kupczaka ruszy z kopyta. Zwłaszcza, że już wtedy w ekstraklasowych bojach pokazywał się z dobrej strony, grając zarówno jako defensywny pomocnik czy prawy defensor. Miał pecha, bo jesienią 2013 roku drużynę dotknął kryzys. Podbeskidzie znów musiało ratować Ekstraklasę, dlatego Leszek Ojrzyński niechętnie obdarzał zaufaniem mniej doświadczonych zawodników. Ostatecznie Kupczak zaliczył jedynie dziesięć występów, w tym tylko cztery od pierwszej minuty. W Bielsku-Białej nigdy nie dostał prawdziwej szansy.
Punktem zwrotnym okazało się wypożyczenie do pierwszoligowej Termaliki, w której Kupczak od razu wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie. Pod okiem Piotra Mandrysza wyrósł na jednego z najlepszych defensywnych pomocników zaplecza Ekstraklasy, a do Bielska-Białej już nie wrócił. Skonstruowana przez ówczesny zarząd Podbeskidzia umowa wypożyczenia pozwoliła Termalice na wykupienie utalentowanego 22-latka za zaledwie 150 tysięcy złotych. – Nie rozumiem tego, ten chłopak ma naprawdę spore umiejętności. Spokojnie mógłby rywalizować o miejsce w pierwszym składzie – dziwił się w kuluarach ówczesny piłkarz Podbeskidzia, Maciej Iwański.
Podwójna satysfakcja
- Nie mam żadnego żalu do Podbeskidzia. Było, minęło. Zawsze fajnie mi się tu wraca. Z tamtego okresu wyciągnąłem wszystko, co najlepsze. Nabrałem wtedy pokory, dziś już o tym nie myślę – opowiedział nam Kupczak po niedzielnym meczu.
Został jego bohaterem. To on w 61. minucie najlepiej odnalazł się w zamieszaniu w polu karnym i zdobył gola, który dał Termalice zwycięstwo, bardzo ważne w kontekście walki o utrzymanie. Pomocnik „Słoni” nie tylko dał się we znaki swojemu byłemu klubowi, ale także strzelił swoją pierwszą bramkę w Ekstraklasie (w 37. występie). – Stało się to w Bielsku-Białej i nie ukrywam, że mam z tego powodu podwójną satysfakcję. Chyba nawet to jeszcze do mnie nie dotarło – cieszył się po spotkaniu.
Trafienie Kupczaka było niezwykle istotne nie tylko ze względu na sytuację w tabeli, ale także morale w szatni. We wcześniejszych czterech meczach Termalica zdobyła zaledwie jeden punkt i wyglądało na to, że w najważniejszym momencie sezonu ekipa Mandrysza nie trafiła z formą. – O brak awansu do grupy mistrzowskiej mieliśmy pretensje tylko do siebie. W Bielsku potwierdziliśmy, że jesteśmy dobrze przygotowani. Podbeskidzie to też dobry zespół, kilka razy nam zagroziło, a mimo to dowieźliśmy zwycięstwo do końca – mówił pomocnik „Słoni”.
Podbeskidzie jak PSV?
Gol piłkarza z żywiecczyzny zbliżył do strefy spadkowej Podbeskidzie, w którym od kilku lat jedynym regularnie występującym w pierwszej drużynie wychowankiem jest 38-letni Marek Sokołowski. W pewnym stopniu przypomina to sytuację Zagłębia Lubin – choć oba kluby funkcjonują w zupełnie innych okolicznościach, to „Miedziowi” w ostatnich latach wielokrotnie zbierali baty od wychowanków grających w przeciwnych drużynach. Dziś w Lubinie stawia się na inny, inspirowany rozwiązaniami z Holandii model pracy z młodzieżą. Podobny marzy się działaczom Podbeskidzia. – Chciałbym, żeby to był klub funkcjonujący jak PSV Eindhoven. Nieduże miasto i duże sukcesy. Potężna akademia piłkarska szkoląca w sposób systemowy według najlepszych, światowych wzorców piłkarzy z regionu, Polski i zagranicy, stabilny skład uzupełniany co roku wychowankami, rozwinięty skauting. Myślę, że w ten sposób wychowamy kilku piłkarzy dla dorosłej reprezentacji Polski – mówi w wywiadzie dla oficjalnej strony klubu udziałowiec Podbeskidzia i prezes firmy Murapol, Michał Sapota.
Ale na dziś do holenderskich, czy nawet lubińskich standardów Podbeskidziu wciąż jest bardzo daleko. Bielskim kibicom nie pozostaje nic innego, jak obserwować ostatnie mecze w karierze Sokołowskiego, trzymać kciuki za szybką budowę akademii z prawdziwego zdarzenia, albo za… powrót Kupczaka. – Jak mi będzie to kiedyś dane, to dlaczego nie – uśmiecha się pomocnik Termaliki.
Przemysław Drewniak / GOL24.pl
Twitter: @przemekdrewniak