menu

„Nikt w nas nigdy nie wierzy”. Jak Podbeskidzie postawiło na nogi piłkarską Polskę

10 kwietnia 2016, 15:28 | Przemysław Drewniak

Echa piątkowej decyzji Trybunału Arbitrażowego przy PKOl i sobotnich wydarzeń w 30. kolejce Ekstraklasy nie umilkną jeszcze przez długi czas. W obliczu dyskusji o regulaminie rozgrywek i kontrowersyjnym punkcie karnym Lechii Gdańsk na drugi plan schodzi sportowy wyczyn drużyny Roberta Podolińskiego, która z ligowego outsidera stała się największą rewelacją wiosennych zmagań.

Podbeskidzie Bielsko-Biała prawdopodobnie zagra w grupie mistrzowskiej
Podbeskidzie Bielsko-Biała prawdopodobnie zagra w grupie mistrzowskiej
fot. Wojciech Czekała

- Nie macie jakiś przecieków? Jeśli zagramy w tej ósemce, to będzie super. Czekamy na decyzję, będziemy mieli teraz ciężki weekend – mówił po sobotnim meczu Mateusz Szczepaniak. Po końcowym gwizdku sędziego na Stadionie Miejskim w Bielsku-Białej zapanowała konsternacja. Piłkarze i kibice na zmianę cieszyli się i dopytywali, czy na pewno są w „ósemce”. – My swoje zrobiliśmy. Na więcej nie mamy wpływu – rozkładał ręce Robert Podoliński. I tak oto dzięki swojej znakomitej postawie Podbeskidzie niechcący przyczyniło się do największego w ostatnich latach zamieszania w Ekstraklasie.

I choć w obecnej sytuacji aspekty sportowe zeszły na drugi plan, to nie sposób zauważyć, że bielszczanie przejęli wiosną po Piaście Gliwice miano największej rewelacji ligowych rozgrywek. W tabeli za mecze rozegrane w 2016 roku są na podium. W dziewięciu meczach zdobyli siedemnaście punktów – więcej uzbierali tylko Legia i Zagłębie Lubin. Podbeskidzie punktowało lepiej niż Lech, Lechia czy Piast, strzeliło tyle samo goli co drużyna Stanisława Czerczesowa, a przed własną publicznością straciło zaledwie dwie bramki – najmniej w Ekstraklasie. „Górale” mają na tym etapie wiosny o jedno oczko więcej, niż drużyna Czesława Michniewicza z 2013 roku – wtedy Podbeskidzie też zszokowało całą piłkarską Polskę, rzutem na taśmę utrzymując się w Ekstraklasie.

Pracują na nową tożsamość

Tamten zespół wyróżniał się żelazną defensywą, szybkimi przejściami do kontrataków i wysoką skutecznością, w czym przodował ówczesny król strzelców Ekstraklasy, Robert Demjan. Dzisiejsze Podbeskidzie jest inne – nie ma w swoim składzie superstrzelca, a bilans bramkowy rozkłada się na kilku zawodników. Największą siłą ekipy Podolińskiego jest za to wszechstronność. 40-letni szkoleniowiec niespodziewanie szybko stworzył zespół, który jest w stanie przystosować się do różnych stylów gry. Podbeskidzie potrafi być bardzo dobrze zorganizowane w defensywie, dzięki czemu umie kontrolować mecz po szybko zdobytej bramce (pojedynek z Jagiellonią), albo podwyższyć prowadzenie grając w osłabieniu (z Termaliką). Kluczowa jest tu zarówno rewelacyjna postawa bramkarza Emilijusa Zubasa, jak i zabójcza skuteczność – w ostatnich dwóch spotkaniach bielszczanie oddali pięć celnych strzałów i zdobyli pięć bramek. – Można powiedzieć, że jesteśmy przeskuteczni. Sprzyja nam ostatnio szczęście, ale to nie jest tylko przypadek, a efekt naszej pracy – zapewnia Szczepaniak.

Ale chyba najbardziej zaskakująca jest inna zmiana w grze „Górali” - bo gdy wymaga tego sytuacja, Podbeskidzie przejmuje inicjatywę, przeważa w posiadaniu piłki i kreuje akcje w ataku pozycyjnym. Tak jak w spotkaniach z Górnikiem Łęczna (2:3), Wisłą Kraków (2:1) czy Piastem Gliwice (2:3), kiedy na grę zespołu Podolińskiego długimi fragmentami patrzyło się z przyjemnością. Dość powiedzieć, że w niedawnym spotkaniu z Górnikiem Zabrze bielszczanie mieli ponad 60-procentową przewagę w posiadaniu piłki! To jakość, której kibice przy Rychlińskiego w Ekstraklasie jeszcze nie widzieli. - Od początku powtarzałem, że ten zespół nie zasługuje na ostatnie miejsce w tabeli. Praca z tą grupą zawodników to sama przyjemność – mówi Podoliński.

Przed 30. kolejką niewielu sądziło, że Podbeskidzie jest w stanie powalczyć o ósme miejsce. Canal+ nie przeprowadził osobnej transmisji z Bielska-Białej, a w ramach Multiligi w pierwszej połowie mecz „Górali” pojawił się na ekranach tylko raz. Według wyliczeń portalu 90minut.pl, szansa na to, że sprawa awansu do grupy mistrzowskiej rozstrzygnie się między Podbeskidziem i Ruchem w klasyfikacji Fair Play, wynosiła 1,25%! – Nikt nigdy nie wierzy w Podbeskidzie, a potem się okazuje, że dokonujemy niemożliwego – podkreślił w sobotę Szczepaniak.

Trybunał ich nie złamie

Podoliński nie tylko poukładał swój zespół na boisku, ale cały czas dbał również o sferę mentalną. Choć po zwycięstwach nad Lechem i Wisłą stało się jasne, że bielszczanie mają realną szansę na zajęcie miejsca w „ósemce”, trener przy każdej okazji tonował nastroje i jak mantrę powtarzał, że celem jego drużyny nie jest nic więcej niż utrzymanie w Ekstraklasie. W ten sposób chce uniknąć sytuacji sprzed roku, kiedy Podbeskidziu Leszka Ojrzyńskiego do grupy mistrzowskiej zabrakło punktu. Niepowodzenie sprawiło, że ówczesny szkoleniowiec pożegnał się z posadą, a morale drużyny gwałtownie spadło i w rundzie finałowej Podbeskidzie wywalczyło utrzymanie z ogromnym trudem. Teraz takiego ryzyka raczej nie ma.

- Podchodzę luźno do decyzji o tym, w której grupie zagramy. Nie napinaliśmy się, że z Termaliką gramy o grupę mistrzowską, bo przecież walczyliśmy o to przez cały sezon razem z innymi 15 drużynami. Cały czas byliśmy blisko ósemki, różnice były minimalne. Mamy charakter i będziemy walczyć o jak najlepszy wynik, niezależnie od tego co się wydarzy – zapewnia Damian Chmiel.

W niespełna pół roku Podoliński z rozbitego zespołu bez tożsamości zdołał zbudować silne fundamenty pod drużynę na kolejny sezon. W tym czasie nikt w Ekstraklasie nie zrobił tak dużego postępu. Dlatego w Bielsku-Białej zapewniają, że niezależnie od decyzji trybunału będą chodzić z podniesionymi głowami.


Polecamy