menu

Niespodziewany bohater „Górali”. Chciał ratować Bełchatów, teraz próbuje z Podbeskidziem

9 maja 2016, 08:41 | Przemysław Drewniak

W piątkowym meczu z Koroną Kielce bohaterem Podbeskidzia Bielsko-Biała nieoczekiwanie został Paweł Baranowski. Środkowy obrońca w drugi raz z rzędu walczy o utrzymanie w Ekstraklasie i znów trafił do siatki w kluczowym momencie rozgrywek. - Mam nadzieję, że tym razem mój gol pomoże w osiągnięciu celu – mówi 25-latek.


fot. Arkadiusz Gola

Wychodzi na to, że w krytycznych sytuacjach ofensywa Podbeskidzia może liczyć na swoich… stoperów. Przed rokiem utrzymanie w Ekstraklasie zapewnił bielszczanom gol Bartłomieja Koniecznego w doliczonym czasie gry spotkania z Górnikiem Łęczna. W piątek podobnym wyczynem popisał się jego następca, Paweł Baranowski. Co prawda bramka 25-latka o niczym nie przesądziła, ale może się okazać kluczowa dla losów walki o utrzymanie. – Sam nie wiem czy to kwestia szczęścia, czy tego, że dobrze radzę sobie z presją w kluczowych momentach. Sytuacja do strzału nie była dogodna, ale z pomocą przyszedł rykoszet i piłka wpadła do siatki. Cieszę się, bo w przypadku porażki nasza sytuacja byłaby trudniejsza – przyznaje obrońca Podbeskidzia.

Wrócili do życia

W przedostatniej kolejce sezonu 2014/2015 Baranowski też mógł zostać bohaterem. Jego GKS Bełchatów walczył przed własną publicznością o życie z… Koroną Kielce. „Brunatni” w przypadku zwycięstwa mogli zachować szanse na utrzymanie. Długo utrzymywał się remis 1-1, ale w 90. minucie Baranowski dał swojej drużynie prowadzenie, strzelając swoją pierwszą bramkę w Ekstraklasie. – Dobrze pamiętam tamten pojedynek. Po moim golu byliśmy na prowadzeniu i gdybyśmy go dowieźli, zwycięstwo w Łęcznej w ostatniej kolejce dałoby nam utrzymanie. Niestety, kilkadziesiąt sekund później na 2-2 wyrównał Olivier Kapo i to oznaczało dla nas koniec – wspomina Baranowski, który za wszelką cenę chciałby uniknąć drugiego z rzędu spadku do pierwszej ligi.

Sam strzelec gola przyznał, że jego trafienie jest dla jego kolegów światełkiem w tunelu. Podbeskidzie przerwało dzięki niemu serię czterech kolejnych porażek w rundzie finałowej. – Widzę po reakcji chłopaków w szatni, że jest lepiej. Wróciliśmy do życia – potwierdza trener Robert Podoliński.

Gol Baranowskiego faktycznie dał nadzieję, choć trudno jej upatrywać w samej grze Podbeskidzia. W piątkowym meczu bielszczanie wyglądali na zagubionych i apatycznych. Tylko kiepskiej skuteczności rywali mogli zawdzięczać fakt, że w ostatnich minutach wciąż byli w grze. - O pierwszej połowie chcemy jak najszybciej zapomnieć, bo trzeba otwarcie powiedzieć, że na takim poziomie nie wypada grać w Ekstraklasie. W drugiej mieliśmy lepsze momenty. Od czegoś trzeba zacząć – tłumaczy Baranowski.

W Łęcznej zagrają o wszystko

Przed arcyważnym meczem w Łęcznej humory w bielskiej szatni uległy poprawie, i to nie tylko ze względu na wynik meczu z Koroną. Do przedostatniej kolejki sezonu Podbeskidzie przystąpi w lepszej sytuacji kadrowej (po pauzie za kartki wracają Damian Chmiel i Marek Sokołowski, do gry szykuje się także Mateusz Szczepaniak), a sytuację w tabeli poprawiły korzystne wyniki w meczach rywali. Termalica Bruk-Bet Nieciecza przegrała we Wrocławiu ze Śląskiem, a Górnicy z Łęcznej i Zabrza w bezpośrednim pojedynku zanotowali remis. Dla Podbeskidzia to wyniki wręcz wymarzone, bo oznaczają, że dwa zwycięstwa zapewnią bielszczanom utrzymanie bez oglądania się na inne rezultaty. – Potrzebowaliśmy większej wiary w swoje umiejętności, by wreszcie się przebudzić. Teraz jedziemy do Łęcznej, to będzie dla nas mecz o wszystko – podkreśla obrońca.

Oprócz pojedynku na Lubelszczyźnie „Górali” czeka również mecz u siebie z Wisłą Kraków. Czy możliwe, że Podbeskidzie wróci w nich do dyspozycji z pierwszej części rundy wiosennej? - Wiem, że kibicom trudno zrozumieć, dlaczego tak obniżyliśmy loty po podziale punktów. Zapewniam, że nam też. Ale mam nadzieję, że to jest ten moment, w którym bardziej uwierzymy w swoje umiejętności, a mój gol rzeczywiście pomoże nam w utrzymaniu. Nie tak, jak w Bełchatowie – uśmiecha się Baranowski.

Największe stadionowe zadymy w ostatnich latach w Polsce