Fatalna passa Wisły trwa dalej! "Biała Gwiazda" przegrała z Podbeskidziem [RELACJA, ZDJĘCIA]
W meczu 24. kolejki Ekstraklasy Wisła Kraków przegrała z Podbeskidziem Bielsko-Biała 1:2. Fatalna passa "Białej Gwiazdy" trwa więc w najlepsze - podopieczni Tadeusza Pawłowskiego nie zaznali smaku wygranej już od dziewięciu spotkań.
Historię z jesieni znamy wszyscy – Wisła nie tylko strzeliła Podbeskidziu sześć bramek, ale doprowadziła też do tego, że skompromitowanego Dariusza Kubickiego zastąpił Robert Podoliński. Od tej pory losy obu klubów potoczyły się różnie – w Bielsku-Białej jest coraz lepiej i bliżej utrzymania, zaś pod Wawelem coraz częściej mówi się o spadku.
Nic dziwnego, że sześciobramkowe zwycięstwo „Białej Gwiazdy” z września nie miało wielkiego znaczenia przy wyborze faworyta rewanżu. Jakby tego było mało, to Podoliński ostatnio poprowadził drużynę do szokującego zwycięstwa z Lechem, a w kuluarach mówi się, że Tadeusz Pawłowski może zostać zwolniony, zanim w ogóle będzie miał okazję uratować wielokrotnego mistrza Polski przed najgorszym.
Jowialny Pawłowski nie sprawia wrażenia mściwego trenera, ale rozdzielił nieskuteczny duet Paweł Brożek – Zdenek Ondraszek po zaledwie jednym meczu. Trzeba było trochę odwagi, żeby posadzić na ławce tego pierwszego i zaufać debiutantowi Rafałowi Wolskiemu. Gorzej z tyłami –zestawiając środek obrony z Alana Urygi i Macieja Sadloka opiekun Wisły bynajmniej nie kierował się ich formą, tylko koniecznością.
Wolski błyskawicznie rozgościł się na boisku i udowodnił, że po powrocie do Polski nie ma zamiaru roztrwonić resztek reputacji. Zaczęło się od kilku zmyślnych zagrań, potem Wolski sam wypracował sobie dobrą okazję i po samotnym rajdzie oddał groźny strzał zręcznie odbity przez Emilijasa Zubasa. To, co w Wiśle nowe, mogło zepsuć stare – w 26. minucie Alan Uryga znowu fatalnie pilnował pola karnego. Robert Demjan znalazł się w nim sam, ale jego główka na bramkę Michała Miśkiewicza była rozczarowująco słaba. Miśkiewicz zaraz po złapaniu piłki wygrażał sędziemu liniowemu, mimo że wcześniej zawiniła defensywa gospodarzy.
Do tej pory Podbeskidzie nie było tak groźne, jak ostatni goście przy Reymonta, czyli Górnik Łęczna. Nawet na początku drugiej połowy, którą z impetem otworzyła Wisła – w 59. minucie lot piłki po strzale głową Ondraszka zmienił Zubas i ta ostatecznie nie wpadła do siatki. Kilka minut później Tomasz Cywka mógł gorzko żałować nonszalancji pod bramką Podbeskidzia, kiedy po drugiej stronie boiska Rafał Pietrzak zagrał ręką w polu karnym. Miśkiewicz rzucił się w lewo, a Mateusz Możdzeń z równych jedenastu metrów posłał piłkę w prawo i wyrównał. Potwierdziło się, że prowadzenie w rękach Wisły to wybitnie niebezpieczny rezultat.
Nie minęło wiele czasu, a gospodarze mogli tęsknić i za remisem. „Górale” wcale nie czekali, aż któraś z desperackich prób Wisły skończy się golem i sami ruszyli do ataku. Los pomógł odważnym – lada moment, w 82. minucie, Podbeskidzie już prowadziło. Mateusz Szczepaniak zaserwował Samuelowi Stefanikowi idealną prostopadłą piłkę, po której Słowak mógł tylko strzelić obok Miśkiewicza, w sam róg wiślackiej bramki. To strzał, po którym Wisła ugrzęźnie w strefie spadkowej – dla Podbeskidzia gol rezerwowego jest raczej jak winda. Może nie od razu do nieba, ale na pewno o kilka miejsc w górę, na co w Bielsku-Białej czekano od bardzo dawna.