Po meczu Podbeskidzia z Lechem: Ślusarski zgasił wyblakłą gwiazdę Jelenia
W meczu Podbeskidzia Bielsko-Biała z Lechem Poznań mieliśmy okazję obserwować ciekawy pojedynek napastników obu zespołów. Przeciwko sobie zagrali krytykowany przez całą rundę Bartosz Ślusarski oraz wracający do Polski ze statusem gwiazdy Ireneusz Jeleń. Wątpliwości co do zwycięzcy tego starcia mieć nie można.
fot. Tomasz Ogorzały/Ekstraklasa.net
Mecz w Bielsku-Białej był prawdziwym popisem Bartosza Ślusarskiego. Napastnik Lecha nie dość, że strzelił dwie bramki, to jeszcze kilkakrotnie obsłużył dobrymi podaniami partnerów z zespołu. Pierwszy raz na listę strzelców wpisał się w 24. minucie, zdobywając gola strzałem głową po dośrodkowaniu Luisa Henriqueza z rzutu rożnego. To akurat nic dziwnego, bowiem co jak co, ale grać głową to 31-letni napastnik potrafi. Dość zaskakujący był natomiast sposób zdobycia drugiego gola.
Trafienia nogą Ślusarskiemu przytrafiają się tak często, jak śnieg w maju. A jeśli już, to najczęściej są to zagrania przypadkowe, jak w meczu z Legią, gdy piłka odbiła szczęśliwie odbiła się od poprzeczki, wpadając do bramki, strzeżonej przez Dusana Kuciaka. Albo jak w meczu z Piastem, gdy Ślusarski przewracając się, oddał celny strzał, kompletnie zaskakujący defensywę rywala. Ale gdy Bartosz ma wypracowaną sytuację, niezłą okazję do oddania strzału lub broń Boże stanie oko w oko z golkiperem przeciwnika, to najczęściej nie trafia, albo obija piłką różne części ciała przeciwnika.
I oto w meczu z Podbeskidziem stała się rzecz wydawałoby się niemożliwa. Ten sam Ślusarski, który seryjnie marnuje dogodne sytuacje, dostał piłkę przed polem karnym i jak rasowy snajper znalazł pozycję do oddania strzału, przymierzył przy słupku i nie dał Richardowi Zajacowi żadnych szans na obronę. Podkreślmy jeszcze raz – jak rasowy snajper! Zawodnik, który owszem, napastnikiem jest całą karierę, ale skutecznością nie błyszczał nigdy. Tu nie było przypadku, Bartosz sam na to trafienie zapracował i można mu tylko gratulować.
Na zupełnie przeciwnym biegunie znajduje się po spotkaniu Ireneusz Jeleń. Ten miał okazję, by przy dziurawej obronie Lecha, przetrzebionej kontuzjami, w końcu strzelić pierwszą bramkę po powrocie do Ekstraklasy. Miał zresztą ku temu kilka naprawdę dogodnych sytuacji, dwie stworzył mu grający wyjątkowo na środku obrony Kebba Ceesay. Gambijczyk pokazał, że lepiej będzie, gdy wróci na prawą stronę, natomiast Jeleń z prezentów zupełnie nie potrafił skorzystać.
Pierwsza sytuacja – Ceesay daje się wyprzedzić byłemu reprezentantowi Polski, który co prawda na plecach wciąż czuje oddech rywala, ale przed sobą ma tylko Jasmina Buricia. I co robi Jeleń? Zamiast wpakować piłkę do siatki, to strzelił lekko obok bramki tak, by chłopiec podający futbolówki nie musiał się męczyć, biegając po piłkę.
Druga okazja była jeszcze lepsza – rzut karny po faulu Kebby na Kamilu Adamku. Dodajmy, że młody zawodnik Podbeskidzia spisał się dziś dużo lepiej od starszego kolegi (kto tu ma się od kogo uczyć), bo zdobył bramkę i do tego wypracował opisywaną właśnie sytuację. Do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł Jeleń, lepszej sytuacji do przełamania wyobrazić sobie nie można. Ale podchodził już tak niepewnie, jakby nie za bardzo wierzył, że zdoła pokonać Buricia. Nie zdołał – jego zbyt czytelny strzał obronił bośniacki golkiper „Kolejorza”.
Najzabawniejsze w tej sytuacji jest, że Jeleń to zawodnik na polskim rynku pożądany, gdyby nie kosmiczne wymagania finansowe to być może on, a nie Ślusarski biegałby dziś w ataku „Kolejorza”. Przyćmił go piłkarz przez całą rundę krytykowany za nieskuteczność, nieraz po meczu żegnany gwizdami – czy to oznacza, że uczestnik Mistrzostw Świata prawdziwą karierę ma już za sobą?
I jeszcze słówko o Ślusarskim – dwie bramki w spotkaniu z Podbeskidziem uczyniły go najskuteczniejszym Polakiem w Ekstraklasie. Ma tylko dwa gole mniej niż lider klasyfikacji Danijel Ljuboja. Jeszcze kilka tygodni temu na pytanie, czy powalczy o tytuł króla strzelców wypalił do dziennikarzy „Panowie, dajcie spokój”. A teraz okazuje się, że wcale nie jest to niemożliwe. Taki już urok tej polskiej ligi…