menu

Piotr Giza, były zawodnik Cracovii i Legii: Martwi mnie to, że gra tak mało Polaków

wczoraj 08:31 | Jacek Żukowski

- Nienawidzę ustawienia z piątką obrońców, to jest bardzo defensywne ustawienie – mówi Piotr Giza, były piłkarz Cracovii i Legii Warszawa.

Piotr Giza ma 44 lata. Jest 5-krotnym reprezentantem Polski
Piotr Giza ma 44 lata. Jest 5-krotnym reprezentantem Polski
fot. Andrzej Wisniewski

Będzie pan oglądał sobotni mecz Legii Warszawa z Cracovią z rozdartym sercem, jako były zawodnik tych klubów, czy jednak raczej spokojnie?

Spokojnie… Oczywiście kibicuję obydwu drużynom, bo spędziłem w każdej z nich wiele lat. Wiadomo jednak, że moje serce bije bardziej za Cracovią, tu zaczynałem przygodę z piłką nożną na wyższym poziomie. To Cracovii zawdzięczam, że dała mi szansę zaistnieć właśnie na tym najwyższym szczeblu.

Cracovia radzi sobie dobrze w tym sezonie, Legia po słabszym początku wyszła na prostą, ale w ostatnim meczu dostała jak obuchem w głowę w Poznaniu, przegrywając z Lechem 2:5. Może być to więc ciekawe starcie.

Legia ma ten problem, że gra na trzech frontach i jest to ciężkie. Trener musi dużo myśleć, by wystawić najsilniejszą kadrę na dany mecz. Cracovia grając tylko w lidze może sobie pozwolić na więcej. A mecze co trzy dni to większa trudność. Taki mecz jak w Poznaniu zdarza się czasem…

[polecany]20959171[/polecany]

Co pan sądzi o „Pasach”?

Oglądałem Cracovię ostatnio w meczach, akurat w tych, w których grała słabo – z GKS-em Katowice, Lechem, czyli te, które przegrała. Jeśli chodzi o zdobycze punktowe, to nikt się tego nie spodziewał, że będzie tak okazały dorobek. „Pasy” grają z polotem w ofensywie, zawodnicy mają dużą dowolność. Wygląda to ciekawie. Potrafią odrabiać straty, wierzą w siebie i mają Benjamina Kallmana – zawodnika, który ma „nosa” do strzelania bramek. Wychodzi mu wszystko.

„Pasy” nie mają za to piłkarza takiego formatu jakim był pan – reżysera gry. Gra się rozkłada na wielu zawodników, bo nie ma takiego kreatora.

Może i dobrze? Patrząc na nazwiska, to uważam, że kadra jest bardzo dobra. Jedynie martwi mnie to, że gra mało Polaków – młody Filip Rózga i doświadczony Patryk Sokołowski. Nie ma naszych chłopaków. Jest akademia, wielu piłkarzy, a nie ma ich potem w ekstraklasie.

W podstawowym składzie Legii też nie gra wielu Polaków…

No właśnie. Co to się dzieje? Wcześniej chętniej oglądałem polską ligę, obserwowałem swoich kolegów – w Legii widziałem np. ośmiu moich kolegów, w Cracovii dwunastu itp. teraz nawet nie pamiętam nawet nazwisk.

W Legii przynajmniej nieźle prezentuje się Bartosz Kapustka.

Tak, chłopak z naszego środowiska, oby radził sobie jak najlepiej. Wrócę jednak do problemu o którym wspomniałem, chciałbym chodzić na mecze i oglądać Polaków, wychowanków. Wiadomo, że ciężko się przedrzeć do seniorów, ale teraz to wygląda fatalnie.

Wracając do czasów pańskiej gry był taki mecz, który pewnie pamięta pan do dzisiaj – tuż po śmierci papieża Jana Pawła II w kwietniu 2005 roku – najpierw w 90 minucie Marcin Cabaj obronił rzut karny, a chwilę później Marcin Bojarski strzelił gola dającego wygraną.

Oczywiście, że pamiętam – ale z tego powodu, że trener Wojciech Stawowy zmienił mnie w przerwie meczu. Do tej pory nie wiem, dlaczego? Dowiedziałem się, że ponoć brzuch mnie bolał… A tak nie było. Może i dobrze, że nie wyszedłem już na drugą połowę bo wygraliśmy (śmiech).

O tym zwycięstwie będzie się pamiętać latami.

Za moich czasów w meczach u siebie nie przegraliśmy z Legią. Były remisy. Miała zawsze problemy w Krakowie. Potem poszedłem do Legii i wygraliśmy trzy razy w Krakowie.

Gdy był pan już piłkarzem warszawskiego klubu wygraliście w Krakowie 3:0 po pańskim golu w doliczonym czasie gry. Nie cieszył się pan z tego trafienia.

Pamiętam tę bramkę – strzeliłem Marcinowi Cabajowi lewą nogą z ponad 20 merów. Jak mógłbym się cieszyć, jak sporo lat spędziłem z tymi chłopakami? Tak jak mówię, Cracovii zawdzięczam wszystko, Kraków to mój dom.

Skończył pan występy w ekstraklasie z okrągłą liczbą 150 meczów. Mogło ich być zdecydowanie więcej!

Pewnie tak, ale zakończyłem przygodę w Cracovii – półroczną w 2010 roku, bo miałem już trochę problemów zdrowotnych. Raczej już nie dałbym rady funkcjonować na tym wyższym poziomie. Wolałem sobie pograć w halówkach.

Potem był pan w Cracovii w roli trenera rezerwy w czwartej i trzeciej lidze. Śledzi pan losy swoich byłych podopiecznych?

Tak, wiem, gdzie każdy z nich gra, mamy łączność ze sobą. Jestem zaskoczony, że nie grają na wyższym poziomie tylko w drugiej i trzeciej lidze. Wiązałem nadzieje z Adamem Wilkiem (gra w I-ligowej Stali Stalowa Wola – przyp.), myślałem, że pogra gdzieś wyżej. Podobnie Michał Stachera, który jest w III-ligowych Wiślanach Skawina. Z całym szacunkiem, ale to czwarty poziom rozgrywkowy. Tych chłopaków stać na więcej. Byli też zawodnicy, którzy zdobyli wicemistrzostwo Polski juniorów…

No właśnie, Sebastian Strózik, Sylwester Lusiusz, Radosław Kanach, wspomniany już Stachera, Robert Ożóg, Tomasz Bała. Nikt nie zrobił prawdziwej kariery.

Sylwek dobrze się rozwijał, miał taki moment kariery, że trener Michał Probierz na niego stawiał, nabierał doświadczenia.
Rozmawiałem z nim wielokrotnie, by grał spokojnie, robił swoje. Potem to wszystko gdzieś zahamowało i gra w rezerwach Cracovii.

Na początku sezonu odszedł pan wraz z Łukaszem Skrzyńskim (pierwszym trenerem) z Wiślan Skawina. Nie ciągnie pana na ławkę trenerską?

Ciągnie mnie. Miałem trochę swoich prywatnych spraw, dlatego też zrezygnowałem z prowadzenia rezerw Cracovii. Urodziłem się z piłką w ręce i umrę z nią (śmiech). Co do odejścia, to takie były decyzje prezesów Wiślan, musieliśmy się pożegnać. Ja oczywiście też, jako prawa ręka Łukasza. Miałem potem kilka propozycji, ale nie były na tyle atrakcyjne, by się na nie zdecydować.

Czy Legia pamięta o panu, zaprasza na jakieś uroczystości?

Nie. Za dużo piłkarzy się w niej przewinęło, by każdego zapraszała. Ja w końcu nie zdobyłem z nią tytułu mistrza Polski tylko Puchar Polski. Choć zawsze walczyliśmy o wysokie cele, ale zawsze nam trochę brakowało. Przegrywaliśmy z Wisłą Kraków.

W sobotę znajdzie pan czas, by oglądnąć ten mecz?

Na pewno, ale w telewizji.

Komu pan daje większe szanse?

Legia jest chimeryczna. Ma jakość, ale potrafi też zagrać słabo. Bazuje na indywidualnościach. Cracovia często gra tak, że gra piątką w obronie i czeka na kontry. Tak było np. z Lechem. Ale miała kłopoty z kontratakami, nie miała sytuacji. Na Legii pewnie też nie zagra otwartego futbolu. Abstrahując już od tego, nienawidzę ustawienia z piątką obrońców, to jest bardzo defensywne ustawienie. Nie lubię takiej gry, bo jak kto tak gra to jest nastawiony tylko na obronę, a w ofensywie gra „na udo” i kontrataki. Ale wracając do pytania, to sądzę, że Cracovia może wygrać, bo właśnie może skontrować gospodarzy.

Cracovii dobrze się gra na wyjazdach – wygrała sześć spotkań, poniosła tylko jedną porażkę, w Radomiu, tak więc widać, że jest bardzo skuteczna.

Nie przekona mnie pan. Choć wiem, że wynik determinuje wszystko.

Legia też gra z wahadłami.

Nie podoba mi się to. Dla mnie wzorcowym systemem był ten z czwórką obrońców, z kreatywnymi pomocnikami, którzy decydowali o grze. A nie tak, że ktoś preferuje atak pozycyjny, straci piłkę i nadzieje się na kontratak. Polskie drużyny nie słyną z ataku pozycyjnego, nie mamy aż tak dobrych, kreatywnych zawodników, by zamykać rywali na ich połowie. Bardziej istotne jest liczenie na błąd i kontry. Tak to wygląda w Cracovii. Nie ma kreatywności, są momenty ładnego rozegrania, ale w większości są to kontry.