menu

Piłkarz jak rzep, trzymający się psiego ogona? Bywały takie przypadki...

29 marca 2012, 11:44 | Tomasz Kuczyński / Dziennik Zachodni

Clemence Matawu nie jest piłkarzem Polonii Bytom - taka triumfalna informacja pojawiła się niedawno na oficjalnej tronie bytomskiego klubu. To kolejny przykład niechcianego piłkarza, który trzymał się pracodawcy jak rzep psiego ogona.

Clemence Matawu chciał za wszelką cenę przedłużyć kontrakt z Polonią, choć klub go nie potrzebował
Clemence Matawu chciał za wszelką cenę przedłużyć kontrakt z Polonią, choć klub go nie potrzebował
fot. Arkadiusz Ławrywianiec (Polskapresse)

Jedni wolą degradację do rezerw lub drużyny Młodej Ekstraklasy, inni walczą o swoje, choć... nawet nie ma ich na treningach. Są też takie przypadki, jak Mateusz Kamiński, który bardzo chciał gdzieś trenować i grać, ale kluby (Górnik Zabrze i Polonia) odrzucały go jak gorący ziemniak wyciągnięty z ogniska. "Kamyk" przez te przepychanki stracił rok, aż w końcu PZPN uwolnił zawodnika i mógł związać się z GKS-em Katowice. - Oglądałem z trybun mecze w Katowicach lub Bytomiu. Trochę się we mnie gotowało, że inni walczą o punkty, a ja nie mogę wybiec na boisko. Cóż, PZPN działa, jak działa. Normalnie cały spór powinien być rozstrzygnięty w ciągu dnia może dwóch, a tak wszystko trwało rok - wspominał Kamiński.

Natomiast o Matawu w Bytomiu zdążono już zapomnieć, kiedy PZPN oznajmił, że jednak jest zawodnikiem Polonii, przedłużając jego kontrakt w listopadzie 2011 roku o dwa lata. Oznaczałoby to wypłacenie pensji komuś, kogo się już nie chciało w drużynie - w sumie do 2013 roku 800 tys. zł. Klub natomiast miał zamiar nałożyć na piłkarza kary za nieobecność na treningach. Jak się nietrudno domyśleć, wysokość tych kar byłaby równa zaległym wypłatom. Działacze Polonii odwołali się do Izby ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych przy PZPN. - Izba uwzględniła fakt, że wniosek Matawu o przedłużenie kontraktu wpłynął 5 lipca 2011 roku, a umowa obowiązywała do 30 czerwca. Tym samym nie może być mowy o jego uznaniu. Decyzja jest ostateczna - podkreśla wiceprezes klubu Tomasz Sokoła.

Górnik Zabrze dobrze wie, co to znaczy mieć na głowie niechcianych piłkarzy, którzy grali w... serie B, bo tak nazywano drużynę rezerw występującą w klasie B (potem awansowała do A-klasy, stąd nowa nazwa od bogatej włoskiej ligi - serie A). W składzie byli tam Damian Gorawski i Paweł Strąk, pobierający wynagrodzenie na podstawie wysokich kontraktów zawartych przez poprzednie władze klubu. Do drugiej drużyny trafili też później bramkarz Adam Stachowiak, Mariusz Jop i Michał Karwan. Mówiło się, że rezerwy kosztują Górnika prawie 200 tys. złotych miesięcznie! Na szczęście udało się w końcu zawrzeć porozumienia i rozstać z piłkarzami (Stachowiak jest wypożyczony do Anothosisu Famagusta), ale łatwo nie było...

W Chorzowie chcieli podziękować Marcinowi Zającowi i rozwiązać kontrakt, który mocno obciążał budżet płac, jednak doświadczony pomocnik wolał "wypełnić" umowę do końca w zespole Młodej Ekstraklasy. Zagrał tylko w jednym meczu, trenował indywidualnie, a jesienią minionego roku był bez klubu. Teraz reprezentuje czwartoligowe Sorento Zadębie Skierniewice. Niebiescy chcieli niedawno pożegnać też Rafała Grzelaka, którego trener Waldemar Fornalik nie widzi w kadrze pierwszej drużyny. - Zawodnik miał do wyboru rozwiązanie kontraktu lub treningi w Młodej Ekstraklasie. Wybrał tę drugą opcję. Bierze udział w zajęciach - informuje rzecznik Ruchu Donata Chruściel. Od siebie dodajmy, że Grzelak nie znalazł się jeszcze w składach wiosennych meczów młodych Niebieskich.

Mamy jeszcze Jarosława Kaszowskiego, który w niezgodzie rozstał się z Piastem Gliwice, choć jest ikoną tego klubu. W Ruchu Radzionków po jednej rundzie zaproponowano mu obniżenie kontraktu, na co się nie zgodził. Wylądował więc w rezerwach, jednak ostatecznie doszedł do porozumienia z działaczami i rozwiązał umowę. Czyli można po dobroci? Można! "Kasza" postanowił jeszcze pograć w okręgówce, w Fortunie Gliwice.

Drugą stroną medalu bywa zachowanie klubowych działaczy wobec piłkarzy. Ileż to razy słyszeliśmy, że puścili gracza do innej drużyny, ale w momencie, kiedy zgodził się na rezygnację z zaległych pieniędzy.

Dziennik Zachodni