menu

Piłkarz Garbarni Kraków Dariusz Łukasik wykorzystał swą szansę

11 października 2017, 20:14 | Jerzy Filipiuk

Rozmowa. - Wierzyłem, że moja ciężka praca zostanie w końcu nagrodzona i będę w stanie pomóc kolegom. I tak się stało - mówi 22-letni piłkarz, środkowy obrońca Garbarni Kraków Dariusz Łukasik.


fot. Andrzej Wiśniewski

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.

fot.
1 / 30

- W Garbarni rozegrał Pan 27 ligowych meczów. Jest Pan środkowym obrońcą, ale ma na koncie więcej goli (cztery) niż kartek (dwie). Jak Pan to wytłumaczy?

- Podczas jednego z treningów doszło do spięcia w walce o piłkę. W szatni powiedziałem, że jeśli ktoś chce być dobrym obrońcą, musi umieć zatrzymać rywala, nie faulując go. A jeśli ma problem z odebraniem piłki, będzie musiał go kopać i narażać się na kartki. Nie łapię ich, ale staram się grać twardo, nie odpuszczać.

- W sobotę w Jastrzębiu-Zdroju rozegrał Pan dopiero drugi mecz w tym sezonie II ligi, z GKS-em. Grał Pan od 46 minuty, zastępując Krzysztofa Kalembę. Spodziewał się Pan takiej zmiany?

- Trener Mirosław Hajdo w 30 minucie powiedział, żebym w przerwie mocniej się rozgrzewał. Wiedziałem więc, że jest coś na rzeczy. Przypuszczałem, że mogę zmienić Krzyśka (tak jak tydzień wcześniej w meczu ze Stalą Stalowa Wola - przyp.). Pod koniec rozgrzewki trener bramkarzy Marcin Chmura powiedział mi, za kogo wejdę.

- Osiem minut po wejściu na boisko trafił Pan na 2:1 i przesądził o zwycięstwie Garbarni.

- Karol Kostrubała wykonał rzut rożny, uprzedziłem obrońcę i z 3-4 metrów strzałem głową dopełniłem formalności. Zrobiłem to, co do mnie należało.

- Przydał się Pana wzrost. Mierzy Pan 193 centymetry.

- Urosłem bardzo szybko i dużo w roku, w którym przeszedłem z drugiej do trzeciej klasy liceum - aż o 18 centymetrów.

- Warunki fizyczne to jeden z Pana atutów. A główna wada?

- Jako junior grałem do 2013 roku w środku pomocy, za napastnikami. Gdy urosłem i moje stawy były przeciążone, trenerzy wycofali mnie do obrony. Największym problemem jest dla mnie ustawianie się w defensywie. Muszę nad tym - i nad odbiorem piłki - popracować.

- Rywalizacja stoperów o miejsce w składzie jest zacięta, choć trener Hajdo częściej stawia na Kalembę i Arkadiusza Garzeła (po 12 spotkań - przyp.) niż na Pana i Kamila Moskala, który wciąż czeka na debiut w tej rundzie. Jest Pan cierpliwy?

- Trener Hajdo mówi nam: „Jaki jesteś na treningu, taki na meczu”. Jestem młodym zawodnikiem, wszystko dopiero przede mną. Pracuję spokojnie. Nie dziwię się trenerowi, że daje pograć innym. Jestem najmłodszy z czwórki środkowych obrońców, a większość szkoleniowców stawia na doświadczonych stoperów. Każdy z nas ciężko pracuje. Sami sobie podnosimy wysoko poprzeczkę. Jeden nakręca drugiego. Myślę, że trener ma więc czasami spory dylemat, kogo wystawić.

- W ubiegłym sezonie w III lidze rozegrał Pan 20 spotkań. W lecie do drużyny dołączył Garzeł, a Pan borykał się z kontuzją. Może to również miało wpływ na to, że teraz jest Pan tylko rezerwowym?

- W czerwcu doznałem złamania kości środręcza w lewej ręce. Założono mi ortezę, tak jak ostatnio mojemu koledze z drużyny Marcinowi Siedlarzowi, ale ja dodatkowo nie mogłem ruszać palcami. Był to dla mnie dyskomfort, przeszkadzało mi to w grze. Trener nie chciał ryzykować moim zdrowiem. Nie chcę jednak wszystkiego zwalać na kontuzję. Pozostało mi zacisnąć zęby, ciężko pracować i czekać na swą szansę. Wierzyłem, że to w końcu zostanie wynagrodzone i będę w stanie pomóc kolegom. I tak się stało. W meczu ze Stalą pomogłem utrzymać prowadzenie, a w spotkaniu z GKS-em zdobyłem zwycięskiego gola. W szatni koledzy pogratulowali mi.

- Garbarnia po 12 kolejkach zajmuje piąte miejsce w tabeli. Spisuje się bardzo dobrze. Na co stać beniaminka w tym sezonie?

- Cieszymy się z kolejnych punktów. Z meczu na mecz wygląda to coraz lepiej. Wiąże się to z naszą rywalizacją na treningach, która dobrze nam służy. Nie stawiamy sobie na razie celów, skupiamy się na tym, żeby dobrze zagrać kolejny mecz. Liga jest nieprzewidywalna, każdy może pokonać każdego.

- Jest Pan wychowankiem Sandecji Nowy Sącz, w której w juniorach i rezerwach grał do końca 2014 roku. Jak Pan wspomina ten okres?

- Bardzo mile, choć nigdy nie udało mi się wystąpić w pierwszej drużynie. Trener Ryszard Kuźma przygotowywał mnie do debiutu w sezonie 2014/2015. W meczu ostatniej kolejki rundy jesiennej z Arką Gdynia (3:1) już się rozgrzewałem, bo jeden ze stoperów miał problemy ze zdrowiem, ale ostatecznie nie wszedłem na boisku. W marcu następnego roku doznałem naderwania więzadeł krzyżowych i oderwania kości w kolanie. Kontuzja i zła rehabilitacja wyeliminowały mnie z gry na aż siedem miesięcy.

- Trafił Pan wtedy do Barciczanki. I grał w zespole seniorów.

- To była dla mnie odskocznia od juniorskiego futbolu, dorosłe granie. Nikt się nade mną nie rozczulał. Musiałem podjąć twardą walkę. W 2015 roku mieliśmy szansę na awans do trzeciej ligi. W przedostatniej kolejce jednak tylko zremisowaliśmy w Bochni 1:1, tracąc bramkę doliczonym czasie gry. W ostatniej pokonaliśmy u siebie Podhale Nowy Targ 7:4, choć po pierwszej połowie przegrywaliśmy 0:3. Byliśmy załamani, ale w przerwie trener Tomasz Szczepański powiedział nam, że nie chce przeżywać koszmaru, bo zanosi się na dwucyfrówkę. Starsi zawodnicy mówili: „Zagrajmy dla siebie”. I zagraliśmy. Po trzy gole zdobyli Paweł Szczepanik i Wojciech Kalisz, jednego Marek Maślejak. Trener Podhala Marek Żołądź powiedział, że to my, a nie oni, powinniśmy awansować.

- Kto jest Pana największym kibicem? Rodzice, rodzeństwo?

- Mój tata Ryszard grał w Starcie Nowy Sącz, był środkowym pomocnikiem. Potem miał firmę, ale sprzedał ją, bo na jej prowadzenie nie pozwoliło mu zdrowie. 35-letni brat Łukasz występował między innymi w Sandecji, Legii II Warszawa, Dunajcu Nowy Sącz, Kolejarzu Stróże i Popradzie Muszyna, był defensywnym pomocnikiem. On też zaraził mnie piłką. Od 4 lat mieszka w Anglii. Drugi brat, 33-letni Dawid nie grał w piłkę, ale motywuje mnie do gry, dzwoni, pyta, jak mi idzie. Od 15 lat mieszka w Irlandii. Mama Maria uwielbiała siatkówkę. Siostra Karolina grała w nią w STS Nowy Sącz, ale przestała, bo miała problem z plecami. Iwona nie miała nic wspólnego ze sportem, ale obie siostry również mi kibicują.

- Rodzinne wsparcie zapewne dla Pana bardzo dużo znaczy.

- W futbolu zdarzają się sytuacje, po których są chwile zwątpienia, ale ja zawsze mogę liczyć na najbliższych. Tata dbał o moje piłkarskie wychowanie. Jest moim najsurowszym i najwierniejszym kibicem. Mówi mi „Synu, piłka to twoja praca. W każdej pracy jest dużo problemów. Zaciśnij pięści i rób swoje”.

- Tata ogląda Pana w akcji?

- Tak, do dziś jeździ na prawie każdy mecz. Mama też na nich bywa. Moje gesty na boisku są dedykowane właśnie rodzicom. Dla nich 200-kilometrowy wyjazd na mecz to żaden problem. Kiedyś graliśmy sparing w Stalowej Woli. Trener Hajdo nagle mi mówi, że tata jest na trybunach. Obracam się i widzę, że rzeczywiście jest. Łukasz nie ma możliwości oglądania moich występów. Z kolei Dawid przyjazdy do Polski dopasowuje do terminów gier mojej drużyny. Teraz przyjechał do kraju na dwa tygodnie. Miał oglądać transmisję z sobotniego meczu, ale ostatecznie jej nie było. Zaraz po nim dostałem SMS-a od szwagra Łukasza. Pisał, że nie da się opisać dumy i łez szczęścia taty po moim występie. Gdy wróciłem do #domu po godzinie 23, wszyscy witali mnie ze łzami w oczach. Dla takich chwil warto żyć.

Follow @sportmalopolska

Sportowy24.pl w Małopolsce

#TOPSportowy24;nf - SPORTOWY PRZEGLĄD INTERNETU

[wideo_iframe]//get.x-link.pl/46b0693b-a761-cfd4-2af4-f1f81f4c2e08,265cc7d1-5418-16cd-98e4-5bca1b788d37,embed.html[/wideo_iframe]