Piłkarz Garbarni Kraków Dariusz Łukasik wykorzystał swą szansę
Rozmowa. - Wierzyłem, że moja ciężka praca zostanie w końcu nagrodzona i będę w stanie pomóc kolegom. I tak się stało - mówi 22-letni piłkarz, środkowy obrońca Garbarni Kraków Dariusz Łukasik.
- W Garbarni rozegrał Pan 27 ligowych meczów. Jest Pan środkowym obrońcą, ale ma na koncie więcej goli (cztery) niż kartek (dwie). Jak Pan to wytłumaczy?
- Podczas jednego z treningów doszło do spięcia w walce o piłkę. W szatni powiedziałem, że jeśli ktoś chce być dobrym obrońcą, musi umieć zatrzymać rywala, nie faulując go. A jeśli ma problem z odebraniem piłki, będzie musiał go kopać i narażać się na kartki. Nie łapię ich, ale staram się grać twardo, nie odpuszczać.
- W sobotę w Jastrzębiu-Zdroju rozegrał Pan dopiero drugi mecz w tym sezonie II ligi, z GKS-em. Grał Pan od 46 minuty, zastępując Krzysztofa Kalembę. Spodziewał się Pan takiej zmiany?
- Trener Mirosław Hajdo w 30 minucie powiedział, żebym w przerwie mocniej się rozgrzewał. Wiedziałem więc, że jest coś na rzeczy. Przypuszczałem, że mogę zmienić Krzyśka (tak jak tydzień wcześniej w meczu ze Stalą Stalowa Wola - przyp.). Pod koniec rozgrzewki trener bramkarzy Marcin Chmura powiedział mi, za kogo wejdę.
- Osiem minut po wejściu na boisko trafił Pan na 2:1 i przesądził o zwycięstwie Garbarni.
- Karol Kostrubała wykonał rzut rożny, uprzedziłem obrońcę i z 3-4 metrów strzałem głową dopełniłem formalności. Zrobiłem to, co do mnie należało.
- Przydał się Pana wzrost. Mierzy Pan 193 centymetry.
- Urosłem bardzo szybko i dużo w roku, w którym przeszedłem z drugiej do trzeciej klasy liceum - aż o 18 centymetrów.
- Warunki fizyczne to jeden z Pana atutów. A główna wada?
- Jako junior grałem do 2013 roku w środku pomocy, za napastnikami. Gdy urosłem i moje stawy były przeciążone, trenerzy wycofali mnie do obrony. Największym problemem jest dla mnie ustawianie się w defensywie. Muszę nad tym - i nad odbiorem piłki - popracować.
- Rywalizacja stoperów o miejsce w składzie jest zacięta, choć trener Hajdo częściej stawia na Kalembę i Arkadiusza Garzeła (po 12 spotkań - przyp.) niż na Pana i Kamila Moskala, który wciąż czeka na debiut w tej rundzie. Jest Pan cierpliwy?
- Trener Hajdo mówi nam: „Jaki jesteś na treningu, taki na meczu”. Jestem młodym zawodnikiem, wszystko dopiero przede mną. Pracuję spokojnie. Nie dziwię się trenerowi, że daje pograć innym. Jestem najmłodszy z czwórki środkowych obrońców, a większość szkoleniowców stawia na doświadczonych stoperów. Każdy z nas ciężko pracuje. Sami sobie podnosimy wysoko poprzeczkę. Jeden nakręca drugiego. Myślę, że trener ma więc czasami spory dylemat, kogo wystawić.
- W ubiegłym sezonie w III lidze rozegrał Pan 20 spotkań. W lecie do drużyny dołączył Garzeł, a Pan borykał się z kontuzją. Może to również miało wpływ na to, że teraz jest Pan tylko rezerwowym?
- W czerwcu doznałem złamania kości środręcza w lewej ręce. Założono mi ortezę, tak jak ostatnio mojemu koledze z drużyny Marcinowi Siedlarzowi, ale ja dodatkowo nie mogłem ruszać palcami. Był to dla mnie dyskomfort, przeszkadzało mi to w grze. Trener nie chciał ryzykować moim zdrowiem. Nie chcę jednak wszystkiego zwalać na kontuzję. Pozostało mi zacisnąć zęby, ciężko pracować i czekać na swą szansę. Wierzyłem, że to w końcu zostanie wynagrodzone i będę w stanie pomóc kolegom. I tak się stało. W meczu ze Stalą pomogłem utrzymać prowadzenie, a w spotkaniu z GKS-em zdobyłem zwycięskiego gola. W szatni koledzy pogratulowali mi.
- Garbarnia po 12 kolejkach zajmuje piąte miejsce w tabeli. Spisuje się bardzo dobrze. Na co stać beniaminka w tym sezonie?
- Cieszymy się z kolejnych punktów. Z meczu na mecz wygląda to coraz lepiej. Wiąże się to z naszą rywalizacją na treningach, która dobrze nam służy. Nie stawiamy sobie na razie celów, skupiamy się na tym, żeby dobrze zagrać kolejny mecz. Liga jest nieprzewidywalna, każdy może pokonać każdego.
- Jest Pan wychowankiem Sandecji Nowy Sącz, w której w juniorach i rezerwach grał do końca 2014 roku. Jak Pan wspomina ten okres?
- Bardzo mile, choć nigdy nie udało mi się wystąpić w pierwszej drużynie. Trener Ryszard Kuźma przygotowywał mnie do debiutu w sezonie 2014/2015. W meczu ostatniej kolejki rundy jesiennej z Arką Gdynia (3:1) już się rozgrzewałem, bo jeden ze stoperów miał problemy ze zdrowiem, ale ostatecznie nie wszedłem na boisku. W marcu następnego roku doznałem naderwania więzadeł krzyżowych i oderwania kości w kolanie. Kontuzja i zła rehabilitacja wyeliminowały mnie z gry na aż siedem miesięcy.
- Trafił Pan wtedy do Barciczanki. I grał w zespole seniorów.
- To była dla mnie odskocznia od juniorskiego futbolu, dorosłe granie. Nikt się nade mną nie rozczulał. Musiałem podjąć twardą walkę. W 2015 roku mieliśmy szansę na awans do trzeciej ligi. W przedostatniej kolejce jednak tylko zremisowaliśmy w Bochni 1:1, tracąc bramkę doliczonym czasie gry. W ostatniej pokonaliśmy u siebie Podhale Nowy Targ 7:4, choć po pierwszej połowie przegrywaliśmy 0:3. Byliśmy załamani, ale w przerwie trener Tomasz Szczepański powiedział nam, że nie chce przeżywać koszmaru, bo zanosi się na dwucyfrówkę. Starsi zawodnicy mówili: „Zagrajmy dla siebie”. I zagraliśmy. Po trzy gole zdobyli Paweł Szczepanik i Wojciech Kalisz, jednego Marek Maślejak. Trener Podhala Marek Żołądź powiedział, że to my, a nie oni, powinniśmy awansować.
- Kto jest Pana największym kibicem? Rodzice, rodzeństwo?
- Mój tata Ryszard grał w Starcie Nowy Sącz, był środkowym pomocnikiem. Potem miał firmę, ale sprzedał ją, bo na jej prowadzenie nie pozwoliło mu zdrowie. 35-letni brat Łukasz występował między innymi w Sandecji, Legii II Warszawa, Dunajcu Nowy Sącz, Kolejarzu Stróże i Popradzie Muszyna, był defensywnym pomocnikiem. On też zaraził mnie piłką. Od 4 lat mieszka w Anglii. Drugi brat, 33-letni Dawid nie grał w piłkę, ale motywuje mnie do gry, dzwoni, pyta, jak mi idzie. Od 15 lat mieszka w Irlandii. Mama Maria uwielbiała siatkówkę. Siostra Karolina grała w nią w STS Nowy Sącz, ale przestała, bo miała problem z plecami. Iwona nie miała nic wspólnego ze sportem, ale obie siostry również mi kibicują.
- Rodzinne wsparcie zapewne dla Pana bardzo dużo znaczy.
- W futbolu zdarzają się sytuacje, po których są chwile zwątpienia, ale ja zawsze mogę liczyć na najbliższych. Tata dbał o moje piłkarskie wychowanie. Jest moim najsurowszym i najwierniejszym kibicem. Mówi mi „Synu, piłka to twoja praca. W każdej pracy jest dużo problemów. Zaciśnij pięści i rób swoje”.
- Tata ogląda Pana w akcji?
- Tak, do dziś jeździ na prawie każdy mecz. Mama też na nich bywa. Moje gesty na boisku są dedykowane właśnie rodzicom. Dla nich 200-kilometrowy wyjazd na mecz to żaden problem. Kiedyś graliśmy sparing w Stalowej Woli. Trener Hajdo nagle mi mówi, że tata jest na trybunach. Obracam się i widzę, że rzeczywiście jest. Łukasz nie ma możliwości oglądania moich występów. Z kolei Dawid przyjazdy do Polski dopasowuje do terminów gier mojej drużyny. Teraz przyjechał do kraju na dwa tygodnie. Miał oglądać transmisję z sobotniego meczu, ale ostatecznie jej nie było. Zaraz po nim dostałem SMS-a od szwagra Łukasza. Pisał, że nie da się opisać dumy i łez szczęścia taty po moim występie. Gdy wróciłem do #domu po godzinie 23, wszyscy witali mnie ze łzami w oczach. Dla takich chwil warto żyć.
#TOPSportowy24;nf - SPORTOWY PRZEGLĄD INTERNETU
[wideo_iframe]//get.x-link.pl/46b0693b-a761-cfd4-2af4-f1f81f4c2e08,265cc7d1-5418-16cd-98e4-5bca1b788d37,embed.html[/wideo_iframe]