menu

Piłka nożna - świat, w którym nie liczy się zdrowie (KOMENTARZ)

13 sierpnia 2015, 13:23 | Bartłomiej Stachnik

Zawodnicy doznają na boisku poważnych kontuzji kończyn, urazów głowy, ataków serca. To jednak ani trochę nie alarmuje trenerów, wciąż najważniejszy jest wynik, o zdrowie zawodników można dbać, ale dopiero gdy zabrzmi ostatni gwizdek arbitra. Lekarze wciąż są w piłce nożnej zbyt często lekceważeni.

W piłce nożne kontuzje to chleb powszedni
W piłce nożne kontuzje to chleb powszedni
fot. Arkadiusz Ławrywianiec / Polskapresse

Żyjemy w czasach, w których słowo „zdrowie” odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Prześcigamy się w sposobach na zdrowe życie, naszą dietę deprecjonuje zdrowe odżywianie, w miejscu pracy najważniejsze jest zdrowie pracownika, a innym życzymy przede wszystkim zdrowia. Wreszcie jesteśmy gotowi walczyć o prawo do odpowiedniej opieki medycznej, czyli do zdrowia właśnie. Tylko jedna dziedzina wydaje się w tym wyścigu nie uczestniczyć, dziedzina, która w zdrowotnej kampanii odgrywa przecież sztandarową rolę - sport.

Piłka nożna wyjątkiem niestety nie jest, zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że w niedbaniu o zdrowie bije rekordy - do czego przyczyniają się też zasady, inaczej niż na przykład w siatkówce, koszykówce czy piłce ręcznej, nie można błyskawicznie wysłać zastępcy na czas stawiania diagnozy. Oczywiście, już dawno nauczyliśmy się, że powiedzenie "sport to zdrowie" staje się nieaktualne w momencie przejścia na zawodowstwo. Organizm człowieka nie jest w stanie, bez żadnych konsekwencji, znieść trudów nadmiernego eksploatowania. Problemem jest, że ktoś interpretuje taki stan rzeczy jako przyzwolenie dla zaniedbywania odpowiednich środków ostrożności, podczas gdy powinno być dokładnie odwrotnie.

W finałowym meczu mundialu w Brazylii, w wyniku starcia na boisku, urazu głowy doznał Christoph Kramer. Po szybkiej interwencji służb medycznych wrócił na boisko. Na dokładniejsze zbadanie sprawy nie było czasu - w końcu trwał najważniejszy mecz mistrzostw. Dziesięć minut później piłkarz został zmieniony, ale podane później fakty nie pozwalają mieć wątpliwości, że jego ponowne wejście na murawę w ogóle nie powinno mieć miejsca. Piłkarz, jak sam przyznawał, nie pamięta nic od czasu zderzenia. Sędzia finału Nicola Rizzoli relacjonował, iż Niemiec pytał go "Muszę wiedzieć, czy to naprawdę jest finał?".

Nie zawsze wszystko kończyło się szczęśliwie. Atak serca to najgroźniejszy przeciwnik sportowców. Znany jest wszystkim przypadek Fabrice Muamby, który w spotkaniu Pucharu Anglii nieatakowany upadł na boisko. Jego serce zatrzymało się na 78 minut, mimo to przeżył. Niektórzy jego koledzy nie mieli tyle szczęścia (m. in. Miklos Feher, Marc-Vivien Foe, Antonio Puerta). Jeszcze bardziej przerażające jest wpisanie w wyszukiwarkę hasła „atak serca na boisku”. Wyniki przenoszą nas do spraw z najrozmaitszych lig, o każdym stopniu zaawansowania i różnym wieku zawodnika, który dostał ataku. Nie są to wydarzenia odległe w czasie, sięgają najdalej 2011 roku, niektóre działy się już w 2015. Wniosek może być tylko jeden, lekarze wciąż mają za mało do powiedzenia, choć od ich pracy zależy tak wiele.

Sprawa Evy Carneiro, która w ostatnich dniach obiegła wszystkie media, pokazuje, że problem nie znika. Nawet jeśli, co bardzo prawdopodobne, to tylko kolejna zagrywka Mourinho, która ma odwrócić uwagę wszystkich od wyników zespołu, to jest w tym wszystkim bardzo niepokojący aspekt. Główny zarzut Portugalczyka wobec lekarki, „nie rozumie gry”, odzwierciedla popularne myślenie trenerów, że sztab medyczny, chociaż konieczny, częściej przeszkadza niż pomaga. Przetrzymanie zawodnika trzydzieści sekund dłużej, żeby upewnić się o jego gotowości do dalszej gry, jest niewybaczalne, bo przecież może negatywnie wpłynąć na wynik - a liczy się tylko on. Eva Carneiro nie miała pojęcia czy Hazard właśnie zemdlał, złamał nogę czy tylko zyskuje cenne sekundy. Na murawę wezwał ją sędzia (dwukrotnie!), więc pobiegła zadbać o powierzonego jej pacjenta. Może nie rozumie gry (w co zresztą wątpię), ale bez wątpienia rozumie, o co chodzi w jej zawodzie.

Tam, gdzie w grę wchodzą ogromne, wręcz gargantuiczne, sumy pieniędzy, a jeden mecz może zadecydować o losach trenera i jego sztabu, nie ma wartości ważniejszej nad zwycięstwo. W ich świecie nie liczy się pojedynczy człowiek, a już tym bardziej jego zdrowie. Nastąpiła dewaluacja wartości, wydaje się, że piłka nożna posunęła się o kilka kroków za daleko. Pytanie tylko czy znajdzie się ktoś, kto zaprotestuje, zanim pójdzie jeszcze dalej, bo zrobi to na pewno, jeśli tylko uzyska w ten sposób triumf na boisku.


Polecamy