Piłka, hazard, długi, wreszcie opamiętanie. Poznajcie historię Bartosza Iwana
W polskiej piłce nożnej problem hazardu nie jest mały. Wielu zawodników grało, gra i grać będzie. Spora grupa piłkarzy obraca się w takich kręgach, że okazja sama ich szuka i wielu z nich nie potrafi oprzeć się pokusie - mówi Bartosz Iwan, wychowanek Wisły Kraków, dzisiaj piłkarz Górnika Zabrze, ale również człowiek, który był uzależniony od hazardu.
fot. T-Mobile Ekstraklasa/x-news
Iwan już sobie z tym problemem poradził. Jego historia może być jednak przestrogą dla tych, których kusi wizyta w kasynie czy punkcie bukmacherskim.
Hazard w polskiej piłce to temat tabu. Nie zmienią tej opinii takie sytuacje jak ta niedawna z udziałem piłkarza Wisły Łukasza Burligi, który został przyłapany w punkcie bukmacherskim. Klub nałożył na niego karę i wysłał na terapię. Co jakiś czas słyszy się, że ten czy inny piłkarz jest uzależniony od gry, niekoniecznie na zielonej murawie. Temat żyje kilka dni, a później wszyscy o nim zapominają. Tymczasem zjawisko jest większe, niż wielu się wydaje. Mówią o tym m.in. ci, którym udało się wyrwać ze szponów hazardu.
Prócz kasyn coraz większym problemem staje się obstawianie wyników. Regulaminowe zakazy to fikcja. - Zakazy można łatwo obejść - mówi Iwan. - Może ktoś postawić za piłkarza - kolega, ktoś z rodziny. To jest realny problem i on nie zniknie. W dobie internetu nie trzeba się nawet pokazywać w punkcie bukmacherskim. Można obstawiać z domu...
Przypadek Bartosza Iwana jest wręcz modelowy. Właśnie tak to się najczęściej zaczyna, jak u niego. - W 2005 roku Wisła wypożyczyła mnie do Widzewa- wspomina Bartosz Iwan. - Miałem 21 lat, byłem młody i głupi, a przy tym zacząłem zarabiać niezłe pieniądze w porównaniu do tego, co miałem w Wiśle. W Krakowie zarabiałem tysiąc złotych na miesiąc. W Widzewie dostałem kilka razy więcej i po prostu mi odbiło. Poszedłem do kasyna raz, drugi i zaczęło mnie to wciągać.
Bartosz jest synem Andrzeja Iwana, piłkarza kiedyś wybitnego, ale również takiego, który miał ogromne problemy nie tylko z hazardem, ale też alkoholem. Teoretycznie Bartek, który jako dziecko oglądał zmagania ojca z chorobą, powinien mieć świadomość, jak to się może skończyć. Ale...
- Wiadomo, jak było z tatą, ale jego przykład niewiele mnie nauczył - mówi szczerze Bartosz. - Mimo że widziałem, jak hazard wpływał na niego, na naszą rodzinę, to nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak łatwo się jest od niego uzależnić. Byłem przekonany, że to mnie nie dotyczy, że w każdej chwili mogę sobie powiedzieć: dość. Na początku przegrywałem małe kwoty. Później one rosły, a w kasynie zostawiałem coraz więcej pieniędzy.
Jego nowa "pasja" nie pozostała bez wpływu na grę w piłkę. W Łodzi więcej myślał o kasynie niż o swojej karierze piłkarskiej. - Hazard bardzo szybko wciąga - tłumaczy. - Nie było trzeba dużo czasu, a zacząłem nawet w czasie treningów myśleć, żeby zajęcia jak najszybciej się skończyły, żebym mógł pójść do kasyna i odegrać się za stracone dzień wcześniej pieniądze. W kasynie jest to jednak niemożliwe. Możesz wygrać raz czy drugi, ale na końcu zawsze czeka na ciebie porażka.
Po półtora roku spędzonym w Widzewie Bartosz Iwan przeniósł się do Odry Wodzisław. Mniejsze miasto, więc wydawałoby się, że na ciągle młodego piłkarza powinno w nim czekać mniej pokus. Nic z tego... - W Wodzisławiu otworzyli dosłownie 50 metrów od mojego mieszkania salon gier. Często do późnych godzin nocnych siedziałem tam i próbowałem odzyskać pieniądze. Zawsze kończyło się jednak w ten sam sposób - "płynąłem" jeszcze bardziej - wspomina Bartek.
Wraz z przegranymi w kasynach czy salonach gier pieniędzmi zaczęły rodzić się kolejne kłopoty, czyli coraz większe długi. - Już w Łodzi miałem z tym problemy. Pożyczyłem pieniądze od lichwiarzy. A z nimi żartów nie było. Wydzwaniali do mnie i zaczęło się robić bardzo nieprzyjemnie. Na szczęście udało mi się ich spłacić w kolejnym wyznaczonym terminie i obyło się bez poważniejszych konsekwencji - wspomina zawodnik.
W Wodzisławiu pożyczał pieniądze głównie od kolegów z drużyny. - Doszedłem do momentu, gdy byłem zapożyczony u wszystkich kolegów z Odry- mówi. - Obiecywałem im, że jak tylko dostanę pensję, to wszystko spłacę. Tylko że jak przychodził przelew na konto, to od razu szedłem do kasyna i po dniu, dwóch z pieniędzy praktycznie nic nie zostawało. Kalkulowałem sobie, że odegram się, oddam pieniądze i jeszcze mi zostanie. Oczywiście tak nie było, a ja popadałem w coraz większe tarapaty.
Znów pożyczał pieniądze, długi rosły i tak w kółko. - Koledzy dopytywali się, kiedy oddam pieniądze. Mnie było głupio, ale oni starali się podchodzić do sprawy ze zrozumieniem. W pewnym momencie zrozumieli chyba, że mam duży problem. W tym wszystkim pomógł mi Janek Woś [długoletni kapitan Odry - red.]. Okazał się wspaniałym człowiekiem, który mocno mnie wspierał w czasie całego mojego pobytu w Wodzisławiu.
Bartosz Iwan miał szczęście w nieszczęściu. Doszedł do ściany, ale zrozumiał, że coś musi ze swoim życiem zrobić, bo za moment może być już za późno. Znalazł też oparcie w rodzinie, co stało się początkiem jego wychodzenia z nałogu. - Przyszedł taki moment, że postanowiłem powiedzieć o wszystkim najbliższym - mówi.
Przyjechał do Krakowa i opowiedział rodzicom i siostrze, jak wygląda sytuacja. Spodziewał się, że po doświadczeniach taty rodzina może być przygotowana na taką sytuację. - Byli jednak zaskoczeni, bo liczyli, że nie pójdę w ślady ojca. Liczyli raczej, że będę grał tak dobrze w piłkę jak on, a nie chodził po kasynach - mówi Bartosz Iwan. - Po pierwszym szoku rodzina bardzo mi jednak pomogła, a ja mogę się tylko cieszyć, że takie wsparcie dostałem.
Nie było ono bezwarunkowe. Wprost przeciwnie, to była bardzo stanowcza rozmowa, która miała sprawić, że się opamięta.- Po tym wyznaniu moja siostra Kasia pojechała ze mną do Wodzisławia. Spotkała się z Jankiem Wosiem. Poprosiła, żeby przygotował listę, ile i komu jestem winien. Na drugi dzień spłaciła wszystkie moje długi i wielki kamień spadł mi z serca, bo ciężko było mi już wchodzić do szatni, ciężko było mi patrzeć kolegom w oczy, wiedząc, że jestem im winien duże pieniądze, po kilka tysięcy złotych. Nigdy nie liczyłem, ile przegrałem pieniędzy. Na pewno uzbierałoby się jednak na samochód bardzo dobrej marki - dodaje.
Dzięki wsparciu rodziców i siostry wyszedł z nałogu nawet bez potrzeby pójścia na terapię. Wiele dobrego wniosła poznana wtedy dziewczyna, a dzisiaj już jego żona. - Dorota bardzo mi pomogła w życiu. Urodziła mi dwójkę wspaniałych dzieci. To dzięki najbliższym moje podejście do życia się zmieniło. Nie będę krył, miałem momenty, gdy nachodziły mnie myśli, żeby znów pójść do kasyna. Potrafię się jednak opanować. Myślę wtedy o żonie, dzieciach. Świadomość, że mogę im wyrządzić krzywdę, jest hamulcem przed wizytą w kasynie.
Dla Iwana hazard miał jeszcze jeden wymiar. Przez ten nałóg jego kariera mocno wyhamowała. Z ekstraklasy wylądował w II lidze. Znów miał szczęście, pomocną dłoń podał mu trener Adam Nawałka, wyciągając chłopaka z Garbarni do Górnika. Dał mu szansę. Choć byli i tacy, którzy złośliwie twierdzili, że to transfer po znajomości, Iwan obronił się swoją grą. O jego pozycji w Zabrzu świadczy choćby to, że kiedy kontuzję leczył Adam Danch, to właśnie Iwan przez kilka miesięcy zastępował go w roli kapitana. - Gdyby nie hazard, może dzisiaj byłbym w innym miejscu. W życiu trzeba jednak płacić za błędy. To, że wróciłem do ekstraklasy, jest moim osobistym zwycięstwem nad hazardem - kończy Bartosz Iwan.
Wisła Kraków ma podpisać nowe kontrakty z czterema zawodnikami