Pierwsza "domowa" porażka Bełchatowa. Jarzębowski zapewnił Arce trzy punkty
Piękny gol Tomasza Jarzębowskiego zapewnił Arce Gdynia zwycięstwo w wyjazdowym meczu 10. kolejki 1. ligi przeciwko GKS-owi Bełchatów. Końcówkę spotkania, po czerwonej kartce dla Pawła Baranowskiego, "Brunatni" grali w dziesięciu. Dla podopiecznych Kamila Kieresia była to pierwsza porażka na własnym boisku w tym sezonie.
Wielka niewiadoma - tyle przed spotkaniem mówiło się o postawie i dyspozycji gości. Wszystko za sprawą zatrucia piłkarzy Arki, którzy nie byli w stanie rozegrać ligowego meczu z Górnikiem Łęczna. Wiadomo, że z czegoś takiego nie da się wyjść w zaledwie tydzień, a tym bardziej dojść do 100% dyspozycji.
Arka rozpoczęła spotkanie ze sporym respektem dla przeciwnika, schowana jakby za podwójną gardą, wyczekująca na błąd GKS-u. Bełchatów jak na gospodarza i lidera przystało starał się prowadzić grę i spokojnie od tyłów konstruował akcje w ataku pozycyjnym. Arka postawiła głównie na kontry i o ile wyjście z własnej połowy jeszcze jakoś wyglądało, to brakowało wykończenia z przodu.
Pierwsza połowa mogła rozczarować. W końcu było to spotkanie dwóch ekip chcących walczyć o awans, a sytuacji bramkowych jak na lekarstwo. Gospodarze byli bliżej zdobycia gola. Najpierw z dystansu minimalnie niecelnie uderzył Flis. Chwilę później oczy całego stadionu zwrócone były na Michała Maka, który wpadł w pole karne, ale znakomicie zachował się Tomasz Jarzębowski, w ostatniej chwili blokując uderzenie rywala. Uwagi obserwatorów nie przykuwała jedynie postawa Michała Maka, ale też… ławka rezerwowa Arki. Dlaczego? Za sprawą Marcusa da Silvy, który mecz zaczął właśnie w rezerwie, a jest w końcu gwiazdą zespołu z Gdyni.
Serca kibiców Arki zadrżały w 38. minucie, kiedy Michał Mak uderzył potężnie w kierunku bramki strzeżonej przez Michała Szromnika. Piłka odbiła się od poprzeczki, a następnie od murawy, ale o golu nie mogło być mowy. Od tego momentu na boisku widać już było tylko gospodarzy, którzy zamknęli Arkę na własnej połowie. Do przerwy Bełchatów miał przewagę w statystykach, ale nie przełożyło się to na wynik. Rzuty rożne? 7-2 dla gospodarzy. Strzały? 5-2 dla gospodarzy. Jednak niech to nikogo nie zwiedzie, bo celny strzał w pierwszej połowie był tak naprawdę jeden.
45 minut musieli poczekać kibice w Bełchatowie by zobaczyć Marcusa da Silvę na boisku. Paweł Sikora zdecydował się zmienić w przerwie Adriana Budkę i wpuścić swojego asa na murawę. Odmieniło to grę Arki, ale nie odmieniło obrazu meczu. Wciąż to Bełchatów miał inicjatywę, ale gospodarze nie mogli przebić się przez defensywę Arki. Brakowało też celności.
Z dobrej strony pokazał się Michał Mak, który znakomicie wykorzystał prostopadłe podanie i popędził z piłką. Gdy wbiegł w pole karne i szykował się do strzału jak spod ziemi wyrósł Kamil Juraszek, który zmienił Marcjanika w przerwie i zablokował uderzenie przeciwnika.
Mak kąśliwie uderzył w 65. minucie, ale na posterunku tym razem stał Michał Szromnik. Młody zawodnik Bełchatowa był zresztą najbardziej aktywnym piłkarzem GKS-u, ale dzisiaj nie powiększył swojego dorobku bramkowego.
Stare piłkarskie porzekadło mówi, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. Mszczą się tym bardziej jeśli bramkarz zalicza „przyrosia” czyli odprowadza piłkę wzrokiem. W 71. minucie Arka otrzymała kontrowersyjny rzut wolny, a do piłki podszedł Tomasz Jarzębowski. Kapitan Arki znakomicie uderzył futbolówkę, a ta wpadła do bramki i zatrzepotała w siatce. Trzeba jednak skarcić Arkadiusza Malarza za jego postawę, bo wydaje się, że był w stanie tę piłkę obronić… gdyby tylko się ruszył.
Na ostatnie 20 minut plan Arki był prosty: utrzymać prowadzenie. Gospodarzom palił się grunt pod nogami i coraz częściej uciekali się do fauli taktycznych. W końcu zemściło się to na drużynie GKS-u - Baranowski obejrzał drugą żółtą kartkę i opuścił boisko w 85. minucie osłabiając zespół. Z drugiej strony Arka miała piłkę meczową, ale zaskoczony Aleksander źle ułożył stopę i nie trafił do bramki w idealnej sytuacji. Być może zmylił go Tomasz Jarzębowski, który padł w polu karnym domagając się faulu.
Nic już nie mogło wyrwać Arce zwycięstwa. Osłabiony Bełchatów nie miał szans na odrobienie strat, a mógł nadziać się na groźne kontry, gdyż Arka wychodziła nawet 3 na 2. Żółto-niebiescy wreszcie się przełamali i to historycznie, bo dotąd w Bełchatowie nie zdobyli trzech punktów. Arka wraca do żywych i pokazała w drugiej połowie, że wraca też do formy z początku sezonu. To była ta Arka, którą chcą oglądać gdyńscy kibice. A Bełchatów? Przegrywa pierwszy mecz u siebie w tym sezonie… Chyba pierwszy raz oddał punkty tak łatwo.