Piast nie odpuszcza Legii. Wygrał z Pogonią i dopadł lidera
Na zakończenie 34. kolejki Ekstraklasy Piast Gliwice pokonał Pogoń Szczecin 2:1. Podopieczni Radoslava Latala mają teraz na koncie tyle samo punktów co Legia Warszawa.
Środek majowego weekendu przyniósł pełne trybuny w Gliwicach. Kibiców zachęcała jednak nie tylko przyjemna temperatura czy brak opadów. Głównym argumentem, żeby pojawić się dzisiaj przy Okrzei była niezła postawa Piasta w poprzednich meczach. Wydaje się, że podopieczni Radoslava Latala, po słabszej formie z początku 2016 roku, teraz ponownie nabrali wiatru w żagle. Świetna druga połowa meczu w Poznaniu i zwycięstwo nad Lechią Gdańsk przed tygodniem - wszystko to sprawiało, że Piastunki naprawdę miło się ogląda. Zwłaszcza, że nie można było się martwić o brak ambicji. Nieco niespodziewana wiktoria Zagłębia Lubin w czwartek sprawiła, że gliwiczanie stanęli przed ogromną szansą: niedzielnym zwycięstwem mogli zrównać się punktami z Legią jeszcze zanim przystąpią do boju w Warszawie. Pogoń nie zamierzała jednak łatwo sprzedać skóry. Portowcy pokonali długą drogę po to, aby w Gliwicach powrócić na premiowane grą w eliminacjach do Ligi Europy miejsce. Zapowiadało się więc naprawdę dobre spotkanie.
Tym razem rzeczywistość przerosła jednak oczekiwania. Wraz z pierwszym gwizdkiem, głośno dopingowani przez swych fanów piłkarze, ruszyli do boju. Nikt nie zamierzał czekać na poczynania przeciwnika - zarówno Portowcy, jak i gliwiczanie ofensywnie ruszyli do przodu. Korzystniej wyszli na tym gospodarze. Szybkie akcje pod bramką Jakuba Słowika, bardzo szybko przyniosły premierowe trafienie. Już w 9. minucie Sasa Zivec mocnym trafieniem wykończył prostopadłe podanie w środek boiska, tym samym dając swojej drużynie jakże upragnione prowadzenie.
Gliwiczanie nie mogli jednak długo się nim cieszyć. Nie minął bowiem jeszcze kwadrans meczu, a i Jakub Szmatuła musiał wyciągać futbolówkę z własnej siatki. Dał się pokonać Vladimerovi Dvalishvilemu. Gruzin wykorzystał fatalny błąd Urosa Koruna, który przepuścił lecące mu pod nogami podanie Rafała Murawskiego. Kibice przybyli ze Szczecina aż podskoczyli zw swoich miejsc. Ich śpiewy ciężko było jednak dosłyszeć na murawie, z powodu bardzo głośnego dopingu fanów Piasta. Czując jak wiele już osiągnęli ich ulubieńcy w tym sezonie i jak dużo moją jeszcze zrobić, robili wszystko, aby ich w tym wesprzeć. A piłkarze starali im się odpłacić jak najlepszą postawą w tym spotkaniu. Z pewnością nie było to łatwe, gdyż szczecinianie postawili wysoką poprzeczkę. Sprytna wymiana podań z ich strony przyprawiała defensorów Piasta o ból głowy. Prędzej czy później wychodzili jednak cało z opresji i kierowali piłkę do bardziej ofensywnie ustawionych kolegów. A ci nie zamierzali marnować żadnej szansy. Każdą sytuację starali sie przekuć na strzał. Po uderzeniach Josipa Barisicia, Martina Nespora czy Tomasza Mokwy, futbolówka uparcie nie chciała zmierzać w światło bramki.
Kolejne nieudane akcje nieco przybijały zawodników obu zespołów. Pierwsza połowa przyniosła sporo fauli, szczególnie ze strony Portowców. Prowadzący dzisiejsze spotkanie, Sebastian Krasny bardzo liberalnie spoglądał jednak na przewinienia i z rzadka wyciągał kartki. Częściej dyktował stałe fragmenty gry. Właśnie jeden z nich, rzut wolny wykonywany przez Patrika Mraza, przyniósł kolejne trafienie. Najwyżej do nadlatującej w pole karne piłki wyskoczył Martin Nespor. Jakub Słowik był bez szans. Stracony gol tylko mocniej zmotywował Portowców. W końcówce pierwszej części gry, nie pozwolili już rywalom wpaść pod własną bramkę, a coraz odważniej zagłębiali się w pole karne Jakuba Szmatuły. Golkiper Piasta, wspierany przez skandujących jego nazwisko kibiców, przed przerwą nie pozwolił juz piłce spocząć w siatce.
Tempo tego spotkania okazało się bardzo wysokie z obu stron. Żadnemu piłkarzowi nie brakło sił, co udowadniały kolejne prędkie akcje. W pierwszych minutach tej części spotkania, przed najlepszą stanął Martin Nespor, który znalazł sie w sytuacji sam na sam z Jakubem Słowikiem. Stalowe nerwy golkipera Pogoni sprawiły jednak, że Czech tym razem musiał obejść się smakiem. Widząc rosnąca przewagę gospodarzy, Czesław Michniewicz stosunkowo szybko zdecydował się na zmiany. Najpierw w miejsce Mateusza Lewandowskiego wpuścił Marcina Listkowskiego, by chwilę później do boju, zamiast Sebastiana Rudola puścić Dawida Korta. Nie tylko odmłodził więc zespół, ale także ustawił go bardziej ofensywnie. Można było się więc spodziewać większej liczby natarć na bramkę Jakuba Szmatuły.
Tak też się stało. Portowcy częściej pojawiali się w polu karnym gospodarzy. Wszelkie próby, czy to z dystansu czy z bliższej odległości, kończyły się jednak niepowodzeniem. Na to zareagować musiał już Radoslav Latal, który do walki wysłał nikogo innego jak bohatera meczu sprzed tygodnia, Mateusza Maka. A ten od razu zrobił różnicę. Sprytnie ogrywał w środku boiska rywali, tym samym konstruując sytuację dla swego zespołu. Żadna z nich nie zdołała zaskoczyć juz jednak Jakuba Słowika. Trzeba jednak przyznać, że było bardzo blisko. Na kilka minut przed zakończeniem spotkania do piłki lecącej dosłownie pod linią bramkową, nie zdołał dobiec Bartosz Szeliga,a chwilę później świetnym uderzeniem głową popisał się Hebert. Żaden z nich nie podwyższył już jednak prowadzenia i mecz zakończył się skromnym, ale jakże ważnym zwycięstwem gospodarzy.