menu

Patryk Sokołowski: Mecz z Legią był wyjątkowy i niejednostronny

16 grudnia 2018, 10:47 | Kaja Krasnodębska

W Legii spędził większość swojego życia, teraz wrócił na Łazienkowską w roli piłkarza Piasta, którym jest od lata. Kontuzja Tomasza Jodłowca sprawiła, że Patryk Sokołowski na boisku pojawił się już w 12. minucie. Nie zdołał uratować jednak swojego zespołu przed porażką. Wojskowi nad mocno osłabionymi gliwiczanami wygrali 2:0.


fot. Andrzej Banas / Polska Press

W swoim ostatnim spotkaniu wyjazdowym w 2018 roku Piast uległ Legii 0:2. Bramki dla warszawian zdobyli Sandro Kulenović oraz Carlitos. Po raz pierwszy od listopada gliwiczanie nie zanotowali więc trafienia. - Mimo wyniku, nie był to mecz jednostronny. Mieliśmy sporo stałych fragmentów gry, których nie wykorzystaliśmy. W pierwszej połowie Alex Sedlar miał już piłkę na głowie i mało brakowało, że strzelilibyśmy gola. Gdyby wpadło, ten mecz prawdopodobnie ułożyłby się inaczej. Później zaryzykowaliśmy. Czy byśmy przegrali 0:1 czy 0:2, wielkiej różnicy to nie robiło. Otworzyliśmy się, żeby zaatakować. Chcieliśmy wywieźć punkt, najlepiej trzy – opowiada Patryk Sokołowski, dla którego był to dopiero szósty występ w Lotto Ekstraklasie.

Po raz pierwszy spędził na boisku więcej niż dziesięć minut. Choć spotkanie rozpoczął na ławce rezerwowych, na murawę wbiegł niecały kwadrans później. Już na samym początku tego meczu kontuzji doznał świetnie spisujący się w tym sezonie Tomasz Jodłowiec. - Nie byłem przygotowany na wejście, bo przecież nie można było się spodziewać kontuzji. Nie życzyłem mu tego urazu, mam nadzieję, że nie okaże się poważnym. Wtedy nie był w stanie dalej walczyć na boisku, więc pojawiłem się ja. Brak czasu na rozgrzewkę, dogrzałem się już na murawie – przyznaje ściągnięty latem z Wigier Suwałki pomocnik.

- Dawno nie grałem w pełnym wymiarze czasowym, ale dałem z siebie wszystko, co tylko mogłem dać. Tym razem byłem na murawie przez prawie 90 minut i udało się wybiegać. Szkoda tyko tego wyniku, ale myślę że w kolejnym spotkaniu pokażemy na co nas stać. Przed nami ważne starcie z Jagiellonią Białystok. Zrobimy wszystko, aby zakończyć rok 2018 zwycięstwem.

Podczas letniego starcia z ekipą z Podlasia Niebiesko-Czerwoni nie zapisali sobie nawet punktu. Daleki wyjazd przyniósł im porażkę 1:2. To nie przekreśla jednak dobrego wrażenia, jakie podopieczni Waldemara Fornalika zostawili po sobie po rundzie jesiennej. Bez względu na kolejne wyniki, zimę spędzą w górnej ósemce. Nad dziewiątą Arką Gdynia i kolejnymi zespołami mają sześć punktów przewagi. Znacznie więcej niż tracą do podium. Trzecia Jagiellonia jest od nich bogatsza o jedynie dwa oczka, druga Legia o cztery. - Nie myślimy jeszcze o naszych celach na wiosnę. Na razie skupiamy się na meczu z Jagiellonią. Musimy zapunktować. Dopiero później usiądziemy i pomyślimy co dalej.

Przez te kilka dni skupią się na poprawieniu gry w ofensywie. W Warszawie oddali zaledwie sześć strzałów. Tylko jeden z nich leciał w światło bramki strzeżonej przez Radosława Majeckiego. - To jedynie stałe fragmenty gry. Mało było sytuacji, ale Legia też za dużo ich nie stwarzała. Dużo walki w środku pola. Wiele stykowych piłek, wiele fauli. Pod żadną z bramek nie działo się zresztą wiele. Wojskowi mieli dwie sytuacje, wykorzystali je, tak jak luki w defensywie, które zostawiliśmy w końcówce – powiedział 24-latek.

Mimo że niedoświadczony w ekstraklasowych bojach, w sobotę był prawie najstarszy na ławce rezerwowych. Kontuzje oraz wymuszone kartkami nieobecności przetrzebiły szeregi Piasta. Z powodu urazów do Warszawy nie przyjechali Gerard Badia i Mateusz Mak, natomiast nadmiar żółtych kartoników wykluczył z gry Michala Papadopulosa, Joela Valencię, Mikkela Kirkeskova oraz Patryka Dziczka. Fornalik musiał więc skorzystać z zakamarków swojej kadry. Do stolicy zabrał m.in. Denisa Gojkę, Remigiusza Borkałę czy Karola Stanka. Ostatni z nich zadebiutował w nowych barwach. Latem urodzony w 1999 roku napastnik został sprowadzony z Widzewa Łódź.

Dla niego mógł być to więc specjalny mecz, podobnie zresztą jak dla Sokołowskiego. - Na pewno było to trochę wyjątkowe spotkanie. Przy Łazienkowskiej spędziłem czternaście lat. Szmat czasu, tak naprawdę większość mojego życia. Sentymentalny powrót do przeszłości. Fajnie, że mogłem się tutaj zaprezentować – komentował zawodnik, który z Wojskowymi rozstał się w 2014 roku. Później występował jeszcze w Zniczu Pruszków, Olimpii Elbląg oraz Wigrach.

- Nie jestem już młodym zawodnikiem, mam swoje lata. Muszę więc w każdym spotkaniu pokazywać się z jak najlepszej strony. Z całych sił staram się dać drużynie coś od siebie. Żałuję, że tym razem to nie wystarczyło. Mam jednak nadzieję, że będą kolejne szanse – przyznał.


Polecamy