Derby Belgradu - Bałkański temperament w serbskiej piłce
Veciti derbi, Eternal derby, Derby Belgradu. Mecz, którym żyją przede wszystkim Bałkany, jednak nie zapominają o nim kibice z całego świata. Prawdziwa gra nie toczy się jednak na boisku, a wokół niego. Już dziś zawodnicy Partizana i Crveny Zvezda staną naprzeciw siebie 150. raz.
Stolica Serbii nie zachwyca swoim urokiem. Komunistyczna architektura w samym centrum miasta, która żyje własnym życiem nie przyciąga wielu turystów. Zupełnie inaczej jest w przypadku spotkania, którym ekscytuje się cała południowa Europa. Wtedy do Belgradu ściągają tłumy fanów piłki nożnej, którzy chcą obejrzeć starcie Partizana Belgrad i Crveny Zvezdy.
Powstanie klubów w cieniu wojny
Rok 1945. W komunistycznej Jugosławii, gdzie jeszcze nie opadł kurz po II wojnie światowej, na początku roku antyfaszystowska młodzieżówka zakłada piłkarski klub, który nazywają Crvena Zvezda, czyli „Czerwona Gwiazda”. Długo debatowano nad nazwą, aż w końcu zdecydowano się w ten sposób oddać hołd popularnej w tamtych czasach ideologii. Kraj odwdzięczył się dając im struktury, stadion oraz czerwono-białe stroje. Klub postanowił również w sposób graficzny umieścić nazwę w swoim herbie. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że za kilkadziesiąt lat system zostanie obalony i kiedy większość piłkarskich zespołów postanowi odciąć się od przeszłości wraz z transformacją ustrojową w swoich krajach, Crvena postanowi jedynie „odświeżyć” kolorystykę.
Kilka miesięcy później Jugosłowiańska Armia odpowiada stworzeniem własnej drużyny. Data 4 października 1945 do tej pory widnieje w głównym punkcie na stadionie „Grabarzy”. Wysoko postawieni oficerowie stwierdzają, że nadadzą jej nazwę „Partizan”, na cześć działającej w Jugosławii Partyzantki – Narodowej Armii Wyzwolenia Jugosławii – która często porównywana jest do Polskiej ruchem oporu, który także walczył podczas II wojny światowej.
Prvi veciti derbi
Na pierwszy mecz ze sobą oba kluby musiały czekać ponad rok. II wojna światowa została zakończona, życie wracało do normy, również to piłkarskie. 5 stycznia 1947 roku drużyny stanęły naprzeciw siebie w ramach jugosłowiańskiej Prva savezna ligi. Termometry wskazywały tego dnia 19 kresek poniżej zera. Zarówno zawodnicy Crveny oraz Partizana w sezonie 1946/1947 zdobywali wiele bramek w poprzednich spotkaniach, więc nie mogli zawieść blisko 4000 kibiców, którzy przyszli oglądać pierwsze „Veciti derbi”. Spotkanie zakończyło się wyjazdowym zwycięstwem „Czerwonej gwiazdy” 4:3. Była to jedna z dwóch porażek w tamtym sezonie, jednak już cztery miesiące później „Parni Valjak” zrewanżowali się na stadionie Crveny, pokonując ją 1:0. To oni również na koniec sezonu cieszyli się z tytułu mistrzowskiego – po 26 kolejkach zgromadzili na swoim koncie 47 punktów i zdobyli 77 bramek, tracąc przy tym ich jedynie 17. Rywale zza miedzy z dorobkiem 38 punktów zajęli ostatnie miejsce na podium, wyprzedziło ich Dinamo Zagrzeb.
Między piłką, a polityką
Już po wstępie widać, że polityka ma ogromne znaczenie w bałkańskim futbolu. Zdaniem serbskiego dziennikarza, Milosa Mirkovicia, rząd do tej pory w dużym stopniu oddziałuje na kluby z południa Europy.
- Oba kluby są „pupilkami” państwa, jednak w większym stopniu to Crvena Zvezda jest faworyzowana – przyznaje Serb.
– Dzieje się tak, ponieważ polityka prowadzona obecnego ministra sportu, Aleksandara Vucicia, jest nachylona w kierunku „Czerwonej Gwiazdy” - dodaje.
Głównymi problemami, z jakimi borykają się włodarze, są słabo rozwinięte struktury, czy brak pieniędzy, który powiązany jest ze światowym kryzysem ekonomicznym. Podnoszony jest jeszcze jeden głos – kwestia posiadania klubu.
Ustawa o prawach do własności klubu datowana jest na 1945 rok, kiedy to jeszcze w Jugosławii panował zupełnie inny ustrój. Dziś coraz głośniej mówi się o prywatyzacji, szczególnie wśród kandydatów, którzy zabiegają o głosy wyborców. Już we wrześniu 2013 roku premier Serbii Ivica Dacić obrał to za główny cel swojej kampanii, podobnie jak jego następca na tym stanowisku Aleksandar Vucić. Tamtejsze ministerstwo sportu nadal pracuje nad ustawą, która oficjalnie zdefiniuje ich status i tym samym będzie odpowiadać europejskim standardom, jednak wydaje się, że prace utkwiły w martwym punkcie. Przygotowywany jest osobny akt prawny, lecz nie wiadomo kiedy zostanie wprowadzony w życie. Obecnie mówi się, że serbskie kluby są własnością publiczną społecznych organizacji, gdzie sporo do powiedzenia mają kibice. To oni wybierają przedstawicieli, którzy w dalszej kolejności powołują resztę Rady Nadzorczej.
Z tego powodu w centrum uwagi znajdują się Partizan oraz Crvena Zvezda. Kiedyś postrzegane jako piłkarskie potęgi dziś są cieniem samych siebie z tamtych lat. Ich budżety, podobnie jak sama marka zespołów, nie robią wrażenia, porównując je do europejskich potęg. Mają jednak asa w rękawie, jeżeli chodzi o ustawę prywatyzacyjną. Położenie stadionów. Ceny za metr w tych okolicach osiągają niebagatelne kwoty, a właścicielami tych gruntów są właśnie kluby. Tereny te, w świetle prawa, nie mogą ulec sprywatyzowaniu.
Sprawa stadionu Partizana jest jeszcze bardziej skomplikowana. Klub otrzymał tereny wokół stadionu od Jugosłowiańskiej Armii w marcu 1990 roku, a na oficjalnego właściciela wybrano Jugosłowiański Związek „Partizan” – organizację zrzeszającą 26 zespołów w 26 różnych dyscyplinach, na czele którego jest oczywiście FK Partizan oraz KK Partizan.
Mafia wchodzi w układ z serbską piłką
Coraz uważniej rękom włodarzy serbskich klubów przyglądają się zarówno organizacje międzynarodowe, jak i krajowe. FIFPro wydała w grudniu 2014 komunikat, w którym ostrzegają piłkarzy, aby wyjazd do Serbii przemyśleli dwa razy. Istnieje bowiem duże prawdopodobieństwo, że nie będą oni otrzymywali wypłat na czas.
- Zawodnicy od miesięcy nie otrzymywali pieniędzy. Klub są na skraju bankructwa. Otrzymałem również szokujące informacje, że jeden z klubów „wynajmuje” grupy pseudokibiców, którzy zastraszają piłkarzy - przyznaje sekretarz generalny FIFPro Theo van Seggelen.
Gracze FK Radnicki 1923 Kragujevac zdecydowali się zaprotestować, kiedy przez trzy miesiące nie otrzymali ani grosza. Na kontach niektórych zawodników pojawiły się przelewy – 1000 Euro na cztery miesiące, jednak to było zdecydowanie zbyt mało. Serbski Związek Piłkarzy „Nezavisnost” postanowił zainterweniować i ratowali graczy dając, tym najbardziej potrzebującym, po 200 euro, lecz nawet to nie wystarczało.
1 grudnia zawodnicy FK Radnicki nie wytrzymali. Oficjalnie ogłosili protest. Trener oraz zarząd poinformował piłkarzy na kilka minut przed rozpoczęciem treningu, że za chwilę do szatni przyjdzie „delegacja” kibiców, aby z nimi porozmawiać. Zaczęli im grozić, że jeżeli protest nadal będzie trwać, to następna rozmowa nie będzie już tak miła, a jeżeli będzie trzeba, to przyjdą z nożami. Jeden z zawodników, Vuk Sotriović, chcąc obronić młodszych kolegów, został uderzony w twarz, a po chwili w szatni pojawiła się policja. Podczas następnego meczu na trybunach wywieszono transparent: „Vuk Sotirović – zabijemy cię”.
Znacznie poważniejszy problem wysuwa się na pierwszy plan w serbskiej piłce, również jeżeli chodzi o jej czołowe kluby. W październiku 2009 roku Ambasada Stanów Zjednoczonych w Belgradzie wydała komunikat dotyczący powiązań mafii z grupami kibicowskimi. Milos Marković informuje, że ta wiadomość była kilka lat temu szeroko komentowana przez serbskie media.
- Piłkarze, także ci zagraniczni, byli zmuszani do opłacania „protekcji” przez lokalne gangi. Ivan Bogdanov oraz wielu innych wysoko postawionych pseudokibiców są najprawdopodobniej chronieni przez state, aby mieć wpływy wśród polityków, lecz oficjalnie nie można nigdzie potwierdzić tych informacji.
Rywalizacja na boisku i poza nim
Przydomek kibiców Partizana to „Grobari”, co tłumaczy się jako „Grabarze”. Został im on nadany prześmiewczo przez sympatyków największego wroga, czyli fanów Crveny przez… ich barwy. Koszulki w czarno-białe pionowe pasy w latach 70. ubiegłego stulecia były dla nich zbyt ponure, a najprawdopodobniej pierwszym określeniem, które przyszło im do głowy było właśnie „Grabarze”. Ci jednak, chcąc zrobić im na złość, przyjęli to z jeszcze szerszych uśmiechem i do tej pory identyfikują się z tą nazwą.
Sympatycy Crveny to „Delije”, czyli „Bohaterowie”. Nie został im nadany przez przeciwników, a przez nich samych. „Bohaterowie” uformowali się znacznie później, bowiem w 1989 roku. Postanowili wejść w układ z kilkoma innymi ugrupowaniami kibicowskimi, z którymi połączyli siły przeciwko „Grabarzom”. Niektóre źródła podają z kolei, że są to osoby, które wywołały Wojnę Jugosłowiańską w 1990 roku, chwilę po brutalnym starciu z fanami Dynama Zagrzeb. „Delije” jednak szczycą się swoim udziałem w wojnie. Ich paramilitarne oddziały uczestniczyły także w walkach w Chorwacji i Bośni.
Kibice Crveny swój stadion pieszczotliwie nazywają „Marakana”. Nie jest to oficjalna nazwa, jednak kilka dekad temu byli oni pod wrażaniem, że ich obiekt może pomieścić przeszło 110 tysięcy kibiców. Chcąc porównać to do największego w tych czasach stadionu – brazylijskiej Maracany – postanowili przełożyć nazwę na język serbski i do tej pory funkcjonuje ona wśród fanów futbolu. Obecnie jego mury są praktycznie w całości pokryte w graffiti. Jest to jednocześnie jedno z pól, na którym toczą walkę „Delije” oraz „Grobari” – graffiti. Na terenie całego Belgradu można znaleźć napisy, które mają na celu jedno – w jak najładniejszy sposób obrazić rywala.
Trudno nie przenieść tej rywalizacji na polski grunt. Pierwsze porównanie, które przychodzi na myśl, mające oddać te same emocje, to polskie derby Wisła Kraków – Cracovia. Jedyną osobą, która może to wyrazić, jest Ivica Iliev, który kilka lat temu zakończył karierę w Wiśle Kraków, a do zespołu „Białej Gwiazdy” dołączył po świetnym sezonie w Partizanie Belgrad.
- Kibice Wisły i Partizana w podobny sposób podchodzą do sprawy. Uważam, że wynika to z naszego pochodzenia, jesteśmy Słowianami i mamy podobne temperamenty. Jedyną różnicą jest kolor koszulek – przyznaje z uśmiechem Iliev.
– Fani „Białej Gwiazdy” są znani w Serbii, o czym dowiedziałem się po transferze do Krakowa - dodaje.
Na boisku jednak oba zespoły nie pozostają sobie dłużne. Przed wojną młodzi chłopcy w Serbii marzyli, aby zagrać w tym meczu i po dziś dzień niewiele się w tej kwestii zmieniło. Wychodząc na murawę bałkański temperament bierze górę i rozpoczyna się walka. „Veciti derbi” to coś więcej, niż mecz. To furtka, dzięki której można przejść do historii.
- Dla mnie oczywiście dużo więcej znaczy mecz przeciwko Crvenie, ponieważ pochodzę z Serbii, gdzie mamy tylko jeden mecz derbowy. Polska jest dużo większym krajem, odbywają się derby w każdym regionie, jednak tutaj to najważniejszy mecz w kraju – przyznaje Iliev.
– To zawsze dobry pojedynek, derby przecież rządzą się swoimi prawami. Atmosfera przed spotkaniem z Cracovią, napięcie, które da się wyczuć w mieście również jest niesamowite - podkreśla był piłkarz Wisły Kraków.
Wielu obserwatorów futbolu jest zdania, że Derby Belgradu to przede wszystkim otoczka wokół samego spotkania. Oprawy kibiców, specyficzny klimat miasta, czy samego stadionu sprawiają, że wydarzenia na murawie schodzą na dalszy plan, jednak nie można ich skreślać na starcie.
- Ludzie chcą oglądać ten mecz nie tylko ze względu na atmosferę na trybunach. Niemal cały kraj siada w tym dniu przed telewizorem, co znaczy, że chcą oglądać mecz. Kibice są wspaniali, robią niesamowitą atmosferę, jednak to dodatek do spotkania. Całość jest wspaniała – dodaje obecny dyrektor sportowy Partizana.
150. veciti derbi
Na pierwszym miejscu w serbskiej Superlidze prowadzi Crvena, która dotychczas w tym sezonie nie przegrała żadnego spotkania, jedynie dwukrotnie remisując. Zdecydowanie prowadzą. Nawet Ivica Iliev nie widzi szans na mistrzostwo w tym sezonie. Pozostaje im jedynie odegrać się na „odwiecznych rywalach”. W podobny sposób myślą sympatycy Partizana, lecz „Delije” z pewnością nie pozostaną im dłużni. 150. Derby Belgradu zapowiadają się imponującą. Widowisko na pewno pozostanie na stałym poziomie. Niesamowitym poziomie.
Mecz Partizan - Crvena dzisiaj o godz. 17.