Ove Kindvall - Szwedzki król portowych miast
Trzykrotny król strzelców Eredivisie, legenda Feyenoordu Rotterdam oraz reprezentant Szwecji. O kim mowa? Ove Kindvall, jeden z najlepszych snajperów w historii futbolu, który zawsze stał nieco w cieniu innych gwiazd szwedzkiej piłki. Skromny, prostolinijny chłopak, który nawet na boisku prezentował nienaganne wychowanie. Oprócz tego pokazywał jednak coś więcej – nadzwyczajny talent, o którym z biegiem lat zupełnie zapomniano.
fot. Wikimedia
Ove Kindvall urodził się 16 maja 1943 roku w szwedzkim miasteczku portowym, Norrkoping. Była to niewielka miejscowość, którą zamieszkiwało wtedy kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców. W Norrkoping siedzibę ma klub piłkarski, w którym Ove zaczynał swoją przygodę z futbolem. Przygodę, bo ciężko było nazwać to wówczas karierą. Gra w piłkę w Szwecji była formą rekreacji i odpoczynku po tygodniu pracy i zajęć domowych. IFK Norrkoping był wówczas klubem rozpoznawalnym w Europie i cenionym na własnym podwórku. Ove został włączony do drużyny jako 19-latek. W gablocie IFK było wtedy dziewięć tytułów mistrzowskich i dwa krajowe puchary. Dziś jednak IFK nie jest tak dobrym i przede wszystkim tak znanym klubem jak wtedy. W Polsce kojarzy się go głównie z dwóch powodów: Marcina Burkhardta i Dawida Banaczka, którzy w przeszłości występowali w tym zespole.
Ove szybko przebił się do pierwszego zespołu IFK, gdzie trafiał do siatki seriami. Dzięki niemu ponownie uwierzono w powrót wspaniałych lat 40., w których klub z Norrkoping gromił ligowych rywali. W Kindvallu upatrywano następcę Gunnara Nordahla, znakomitego napastnika, który stał się legendą nie tylko IFK, ale również AC Milan. Jak się później okazało, Kindvall podczas swojej kariery dorównał i Norahlowi i innemu byłemu piłkarzowi Norrkoping – Nilsowi Liedholmowi. Wraz z Harrym Bildem tworzył znakomicie uzupełniający się duet, który dwukrotnie zapewnił IFK mistrzostwo Szwecji. W końcu jednak nadszedł czas na zmiany. Ove chciał poszukać nowych wrażeń i pokazać swój talent światu. Tak trafił do Feyenoordu Rotterdam, gdzie grał również jego stary znajomy – Bild. Byłen to jeden z powodów, który sprawił, że Szwed nie wyjechał na południe, do Włoch. Druga to podobieństwo Rotterdamu do Norrkoping. Holenderskie miasto również było położone blisko zbiornika wodnego, co sprawiło, że Ove mógł czuć się tutaj jak w domu. Było jednak coś jeszcze. Chodziło o jego podejście do futbolu, o którym mówił w wielu wywiadach: „Piłka nożna jest dla mnie ważna, ale nie najważniejsza. Kocham grać, ale to tylko hobby i nie mogę podporządkować temu życia. Czemu nie wyjechałem na południe? Tam gra się zupełnie inaczej. Są obozy, ciężkie treningi… Sport trzeba wtedy przedłożyć nad inne sprawy, których nie chciałbym zaniedbywać. Tutaj również piłka jest profesjonalna, ale nie muszę dla niej wszystkiego zmieniać.”
Kindvalla nie przekonały również ogromne pieniądze, które mu oferowano. Być może to dlatego nie jest tak znany jak Nordahl czy Liedholm? Jeśli wybrałby wyjazd do Italii z pewnością mógłby dorównać wielkim rodakom, ale on był inny. Zawsze skromny i stonowany, nigdy nie marzył o wielkiej karierze i pieniądzach. Mimo to w Rotterdamie został klubową legendą. Chociaż początki miał naprawdę trudne… „Nie mogłem się przestawić. Nagle, w kilka dni przerodziłem się w profesjonalnego futbolistę, ale w rzeczywistości ta zmiana trwała dłużej”. To prawda, trwała bowiem pół roku. Nie podobało się to trenerowi Portowców – Willy’emu Kmentowi. Austriak liczył, że w Feyenoordzie również zacznie funkcjonować duet Ove – Bild, o którym wcześniej sporo słyszał. Mi to Kindvall dostał szansę, którą później wykorzystał. Gdy przyszła wiosna na holenderskich boiskach czuł się jak ryba w wodzie i zdobył 22 bramki w 23 spotkaniach. „Chodziło chyba o zadomowienie się w Rotterdamie. Na początku czułem się bardzo samotny, nie znałem języka ani nie miałem przyjaciół. Z biegiem czasu jednak poznałem holenderski i zaaklimatyzowałem się tutaj. Czułem się naprawdę świetnie, prawie jak w domu.”
Bramki zdobywał już seriami. W sezonie 1967/1968 po raz pierwszy został królem strzelców ligi holenderskiej z 28 trafieniami na koncie. Jak sam przyznał wpływ na to mogło mieć odejście z klubu jego przyjaciela, Harry’ego Bilda: „Bild jest znakomitym piłkarzem, ale czasami myślę, że lepiej mi w Feyenoordzie bez niego. Będąc tu i grając z nim zawsze miałem wrażenie, że jest moim mentorem i to ja mam pomagać jemu w strzelaniu bramek. Wiele razy było tak, że zamiast samemu wykończyć akcję wolałem odegrać do Harry’ego żeby mógł dopisać trafienie na swoje konto”. Wciąż jednak dawał o sobie znać zimowy kryzys Ove. W miesiącach, w których temperatura drastycznie spadała, Kindvall grał bardzo słabo. Szwed tłumaczył to wówczas swoim pochodzeniem. „Zimą nigdy nie grałem w piłkę, stąd ta blokada. Gdy na dworze robiło się deszczowo, mroźnie i błotniście nikt w Szwecji nie myślał o futbolu. Zima była czasem, w którym zajmowaliśmy się pracą i spędzaliśmy dużo czasu z rodzinami.” Nikt jednak nie wypominał Kindvallowi słabej dyspozycji, bo potrafił to nadrobić gdy tylko słońce zaczęło mocniej przygrzewać.
Kolejny sezon był przełomowy. Do klubu trafił bowiem Ernst Happel, który był trenerskim geniuszem. Feyenoord wywalczył mistrzostwo kraju, a Kindvall kolejny tytuł najlepszego snajpera w Holandii. W tym czasie jednak Ove rozwinął się piłkarsko. Jego rolą na boisku było dotychczas jedynie strzelanie bramek, ale Happel to zmienił. O Kindvallu mówiono, że jest zawodnikiem, który zwykle czeka na podanie a gdy już je dostanie – umieszcza piłkę w siatce. Nie był obdarzony nadzwyczajnymi warunkami fizycznymi, jego atutami była szybkość i zwrotność. Austriacki trener sprawił, że Szwed potrafił już nie tylko trafiać do bramki rywala po akcji kolegów, ale również sam umiał wypracować sobie okazję w środku pola. Ove bardzo często wracał się do środka boiska i rozgrywał piłkę. Jednym słowem stał się napastnikiem kompletnym. Był to klucz do sukcesu, do którego doprowadził Portowców rok później. Feyenoord powrócił do Pucharu Mistrzów w wielkim stylu. Innowacyjne metody Happela okazały się na tyle skuteczne, że doprowadziły Rotterdamczyków do zwycięstwa w rozgrywkach. Tym samym Portowcy zostali pierwszymi tryumfatorami Pucharu Mistrzów z Holandii. Po drodze wyeliminowali sławny AC Milan - zwycięzcę poprzednich rozgrywek, a także… Legię Warszawa. Z polskim zespołem Feyenoord spotkał się w półfinale rozgrywek. Po bezbramkowym remisie w Warszawie na własnym obiekcie gospodarze pokonali Wojskowych 2:0 i dostali szansę gry w finale przeciwko Celtikowi Glasgow. Bohaterem spotkania został Ove Kindvall, który w dogrywce zdobył zwycięską bramkę. Szwed był również najlepszym strzelcem Feyenoordu z siedmioma trafieniami na koncie. „Najważniejszą bramką w mojej karierze była ta strzelona w finale na San Siro w Mediolanie. W tym meczu mogłem jeszcze kilkukrotnie trafić do siatki, ale to się nie liczy. To była najlepsza chwila w mojej karierze.”
Ostatni rok spędzony w Rotterdamie mimo tytułu króla strzelców nie był dla Kindvalla udany. Zmęczony Szwed wciąż grał świetnie, ale powoli zaczynał mieć dosyć profesjonalnej piłki. Mundial w Meksyku nie należał do najlepszych w historii udziałów reprezentacji Szwecji w mistrzostwach świata. Zresztą, to właśnie Kindvall zapewnił rodakom wyjazd do Meksyku po dwóch bramkach strzelonych Francji w meczu decydującym o awansie na tą imprezę. W jednym z wywiadów mówił: „Byłem wręcz wykończony. Ciężki sezon, później wyjazd do Meksyku a po powrocie miałem zaledwie kilka dni urlopu przed powrotem do treningów i gry w lidze. Nie było mi wówczas łatwo.” Po połowie rozgrywek miał na koncie zaledwie 10 bramek, jednak przed drugą częścią sezonu odpoczął i znów zachwycał bramkami. Wszystko to sprawiło, że miał okazję po raz kolejny zostać najlepszym strzelcem ligi holenderskiej. Sprawa ułożyła się dla niego idealnie, bowiem w ostatnim spotkaniu Feyenoord na własnym stadionie mógł zdobyć tytuł mistrzowski a on sam wygrać wyścig o koronę króla strzelców. Tak też się stało. Ove strzelił dwie bramki, Portowcy zwyciężyli 2:0 i sięgnęli po kolejne mistrzostwo kraju a on sam wygrał klasyfikację strzelców ligi. Fani Feyenoordu nie cieszyli się jednak aż tak, jak powinni, bo zdawali sobie sprawę, że Kindvall opuści zespół. Jego powrót do ojczyzny został ogłoszony już wcześniej i 28-letni wówczas piłkarz nie uległ niczyim namowom i nie pozostał w klubie z Rotterdamu. Kluczową rolę we wszystkim ponownie odegrała najważniejsza dla niego rodzina.
Tak jak zapewniał przed wyjazdem do krainy tulipanów, nigdy nie postawił futbolu ponad inne sprawy. Zawsze kierował się sercem i pozostał tak samo skromnym i wrażliwym chłopakiem jakim był przed przyjazdem do Holandii. Tylko raz dał się ponieść emocją na boisku, gdy wyładował frustrację na graczu NAC Breda, za co został zawieszony. Karę przyjął pokornie i ze zrozumieniem. Zwykle jednak był bardzo powściągliwy. Podobno nawet nigdy nie przeklął będąc na murawie. Swoje niezadowolenie wyrażał poprzez gesty i mimikę twarzy. O miłości do Holandii mówił otwarcie a po powrocie do Skandynawii często, nawet po zakończeniu kariery przyznawał, że tęskni za Rotterdamem. Co najbardziej lubił? „Uwielbiam holenderską kuchnię, jest wspaniała! Na początku zawsze jadłem tradycyjne, szwedzkie dania, ale z biegiem czasu poznałem to co jedzą w tym kraju i nie mogłem się już opędzić od ochoty na grochówkę albo kapustę. Nigdy wcześniej również nie jadałem w restauracjach. W Holandii poznałem smak potraw przyrządzanych poza domem, zawsze w poniedziałki jedliśmy z żoną na mieście. Była jednak rzecz, której mi tam bardzo brakowało. Kawa w mojej ojczyźnie smakuje najlepiej na świecie!” śmiał się i opowiadał w jednym z wywiadów. O powrocie do Szwecji mówił jedynie w kontekście rodziny. Chciał zadbać o żonę, która z racji choroby coraz gorzej znosiła klimat panujący w Rotterdamie, oraz o syna, którego chciał posłać do szkoły podstawowej. Kupił dom w Norrkoping, kontynuował grę w IFK i zaczął pracę w miejscowym młynie. „Brakowało mi moich najbliższych, czuję się tu bardzo dobrze. Jestem zadowolony z tego co mam, pracuję, gram w piłkę i mam czas dla rodziny. Feyenoord? To wspaniały klub, jestem dumny, że mogłem być częścią tego zespołu. Fani cały czas o mnie pamiętają, przysyłają mi kartki, prezenty i listy. To bardzo miłe, naprawdę.”
Nie wszystko jednak było tak piękne jak opisywał to Kindvall. Jego przyjaciel z Feyenoordu miał nieco inne zdanie na temat jego odejścia z zespołu: - Ove Kindvall to fantastyczny człowiek i świetny zawodnik. Zawsze był bardzo skromny i szalenie optymistyczny. Nigdy nie załamywał się, gdy szło mu gorzej to z uśmiechem na ustach mówił, że przecież następnym razem będzie lepiej. Czemu zdecydował się odejść? Cóż, myślę, że wpływ na to miała szatnia. Zespół był najlepszy na boisku, ale w szatni nie potrafiliśmy być tak zgraną paczką. Ove był bardzo wrażliwy, brał do siebie wszystko co mówili koledzy a oni lubili krytykować innych. On po prostu nie czuł się już dobrze w tym klubie, chciał wrócić do domu.
W barwach Norrkoping nie zdobywał już tak wielu bramek. Po kilku sezonach w IFK ponownie zmienił klub. Ostatnie lata swojej kariery spędził w IFK Goeteborg, które wówczas grało w 2 lidze. Na zapleczu szwedzkiej Ekstraklasy znów o sobie przypomniał. Dwa sezony spędzone w tej lidze przyniosły 27 bramek w 37 meczach dla IFK. Ove przyczynił się do awansu klubu do I ligi, w której jednak radził sobie bardzo słabo. W wieku 34 lat zakończył karierę. Miał na koncie 44 mecze i 16 bramek w kadrze Trzech Koron a także tytuł zawodnika roku a.d. 1966 w Szwecji. Po latach został także wprowadzony do hali sław szwedzkiej piłki nożnej (jako szósty gracz Norrkoping w historii). Po zakończeniu przygody z futbolem był między innymi komentatorem sportowym.