menu

FC Toulouse – Olympique Marsylia z perspektywy kiboli [REPORTAŻ]

29 września 2015, 10:44 | Wojciech Adamczak

Czy rozgrywki Ligue 1 znacznie różnią się od ekstraklasy pod względem organizacyjnym, sportowym lub kibicowskim? Zapraszam na relację ze Stade Municipal w Tuluzie, gdzie miejscowy TFC mierzył się z Olympique Marsylia.

FC Toulouse - Olympique Marsylia
FC Toulouse - Olympique Marsylia
fot. Wojciech Adamczak

Po miesiącu pobytu w Tuluzie nareszcie przyszła pora na zobaczenie z bliska lokalnego futbolu. Otrzymanie akredytacji okazało się niemożliwe, przynajmniej na razie, co nie zdziwiło mnie ani trochę, gdyż w porównaniu z francuską administracją ZUS jest świetnie zarządzaną instytucją. Nabycie biletów nie jest jednak trudne – nie trzeba mieć fankarty, wystarczy podać imię, nazwisko i datę urodzenia i odebrać na miejscu wejściówkę zakupioną przez Internet. Ruszamy więc na Stade Municipal – miejski stadion TFC położony na wyspie Ile de Ramier na Garonnie. Obiekt ten był areną takich imprez jak piłkarski mundial w 1998 roku, czy Puchar Świata w rugby w 2007. Tuluza będzie także jednym z gospodarzy przyszłorocznego EURO, o przygotowaniach do tej imprezy będzie można poczytać w następnym tekście.

Pierwsze wrażenie po dotarciu na stadion – niewielu kibiców ma koszulki, czy szaliki klubowe, a tłum nie jest zbyt duży. Widać także pojedynczych kibiców OM, którzy bez strachu udają się na stadion pomiędzy lokalnymi fanami. Podejrzewałem, że frekwencja może nie być najwyższa, ze względu na środek tygodnia, a przede wszystkim na fakt, że w tym samym czasie swój mecz na Pucharze Świata w rugby rozgrywa reprezentacja Francji, a na południu kraju oglądanie jajowatej piłki jest o wiele bardziej popularne niż tej okrągłej. Do meczu została jeszcze niecała godzina, więc stadion dosyć powoli się zapełnia. Z powodu przebudowy cała południowa trybuna jest niedostępna dla fanów, co nieco psuje stronę wizualną spotkania.

FC Toulouse - Olympique Marsylia

Usiedliśmy na wyznaczonych miejscach – niezbyt wysoko, tuż za bramkami. Co więcej, okazało się, że zasiedliśmy tuż za najbardziej zagorzałymi fanami TFC. Po całej wschodniej trybunie rozłożone zostały flagi z herbem klubu, a młodzi mężczyźni zaczynają rozdawać innym kibicom również jednokolorowe flagi w barwach klubu – bieli i fiolecie. Szybko okazuje się, że o siedzeniu w trakcie spotkania możemy zapomnieć, gdyż już na około kwadrans przed pierwszym gwizdkiem pan krzyczy przez megafon, aby wszyscy wstali. Nasze miejsca znajdowały się w dokładnie pierwszym rzędzie za kibolami, więc żeby cokolwiek widzieć trzeba było również stanąć na krzesełku jak wszyscy przed nami. Po drugiej stronie stadionu swoje miejsca zajęli kibice gości, którzy przybyli dość licznie. Wyposażeni w liczne flagi i transparenty byli świetnie widoczni, jednak z odległości ponad stu metrów nie dało się za wiele usłyszeć. Jeszcze przed meczem wpadłem w konsternację – kibice FC Toulouse zaczynają dość ochoczo śpiewać „Marseille, Marseille”, a byłem całkiem pewien, że żadnej zgody pomiędzy tymi klubami nie ma. Wyjaśnienie przychodzi na koniec przyśpiewki – wulgarne „dans ton cul” wykrzyczane z wyciągniętymi środkowymi palcami nie pozostawia złudzeń, co do kibicowskich nastrojów.

Do meczu jeszcze kilka minut, na telebimach prezentowane są składy. FC Toulouse, zakończył poprzedni sezon na 17. miejscu, a zatem ostatnim zapewniającym utrzymanie i tę samą lokatę zajmował przed środowym meczem, nic więc dziwnego, że próżno tu więc szukać wielkich nazwisk. Kibice z pewnością najbardziej liczą na duńskiego snajpera Martina Braithwaite’a i ofensywnego pomocnika Adriena Regattina. Marsylia po sprzedaży Andre Ayewa i Dimitri Payeta nie spisuje się w tym sezonie najlepiej, jednak w końcówce okienka udało im się wypożyczyć kilku klasowych graczy, którzy potrzebują nieco czasu na zgranie. Największą gwiazdą jest kapitan, były bramkarz reprezentacji Francji, Steve Mandanda. Wrażenie robią także boki obrony złożone z graczy wypożyczonych z Juventusu – Mauricio Islę i Paolo de Ceglie oraz środek pola, gdzie występują były gracz Realu, Lassana Diarra oraz wypożyczony z tego samego klubu Lucas Silva. Nieoczekiwanie na ławce zasiadł najlepszy strzelec zespołu, Michy Batshuayi, o sile ataku stanowić mają reprezentant Francji Remy Cabella oraz sprowadzony z AS Monaco Lucas Ocampos. Obie ekipy przystępują do meczu po bardzo ważnych spotkaniach w poprzedniej kolejce. Ekipa z Tuluzy starła się z odwiecznym rywalem, Girondins Bordeaux w Derbach Garonny, natomiast Olympique zmierzył się z klubem o tej samej nazwie, tyle że z Lyonu. Oba spotkania zakończyły się remisem, który nikogo specjalnie nie zadowolił.

FC Toulouse - Olympique Marsylia

Wybija godzina rozpoczęcia meczu, otwarte dla kibiców trybuny zapełnione prawie po brzegi, zespoły wychodzą na murawę przy dźwiękach oficjalnego hymnu Ligue 1. Stoimy bardzo blisko murawy, jest to stadion typowo piłkarski, bez bieżni, nie ma także siatek za bramkami, widoczność jest zatem doskonała, szczególnie akcji Olympique, który atakował w pierwszej połowie na naszą stronę. Po sierpniowych wizytach na meczach polskiej pierwszej ligi od razu widać różnicę w zasadzie w każdym aspekcie gry. Pierwsza połowa jednak nie zachwyciła i nie odbiegała poziomem od meczów pomiędzy lepszymi zespołami ekstraklasy. Główną atrakcją była fatalna gra nogami obu bramkarzy. Mauro Goiccochea w zasadzie każdą piłką wybijał na aut, Mandanda natomiast miał koszmarne problemy z przyjęciem futbolówki i dwukrotnie był o krok od strzelenia sobie kuriozalnej bramki.

W przerwie na telebimach pokazywane są najgroźniejsze akcje pierwszej połowy, których było jednak jak na lekarstwo. Na drugą część spotkania gospodarze wychodzą z większym animuszem i niesieni dopingiem swych fanów raz za razem nacierają na bramkę rywala. W tym momencie mamy już opanowane podstawowe przyśpiewki typu „Allez TFC!”. Te bardziej skomplikowane przysparzają więcej problemów jeśli chodzi o tekst, melodie są jednak znakomicie znane z polskich aren. Nie obyło się m.in. bez gromkiego „Kto nie skacze, ten z Marsylii”.

FC Toulouse - Olympique Marsylia

Podkręcenie obrotów przez gospodarzy przyniosło efekt w 67. minucie, kiedy po ogromnym zamieszaniu w polu karnym Martin Braithwaite trącił piłkę po strzale Regattina, kompletnie myląc bramkarza i otwierając wynik spotkania. Dziesięć minut później doszło do jednej z najgorszych zmian w historii piłki. Benjamin Mendy spędził na murawie około dwudziestu sekund, bo zanim zdążył dotknąć piłki, sfaulował wychodzącego na czystą pozycję rywala i został odesłany do szatni. Wydawało się, że Tuluza ma mecz pod kontrolą – przewaga zawodnika i kolejne stwarzane okazje sugerowały, że podwyższenie prowadzenia jest tylko kwestią czasu. Stało się jednak inaczej, gdyż odpowiednio sześć i dziewięć minut po czerwonej kartce dla gracza Olympique dwóch obrońców gospodarzy podzieliło jego los i ostatnie minuty meczu rozgrywane zostały w stosunku dziewięciu na dziesięciu.

Wraz z zaognieniem sytuacji na boisku, zawrzało także na trybunach. Nagle okazało się, że nie wszystkim pasuje, że między miejscowymi fanami siedzą kibice w koszulkach Marsylii. Raz po raz leciały w ich stronę jakieś papiery, doszło także do niewielkiej bójki. Szybko do akcji wkroczyła policja, która wybrała z tłumu kilku najbardziej agresywnych osobników i została na schodach do końca meczu, rozdzielając zwaśnionych fanów. Co ciekawe, nie były to dobrze znane z naszych aren białe kaski, a raptem kilku panów w niebieskich dresach, którzy obezwładnili chuliganów tylko za pomocą własnych rąk.

FC Toulouse - Olympique Marsylia

A wracając do meczu – w 90. minucie wprowadzony po przerwie Michy Batshuayi doprowadził do wyrównania i uciszył cały stadion. Cisza trwała tylko na chwilę, bo gospodarze rzucili się rozpaczliwie do odzyskania prowadzenia. W doliczonym czasie mieli nawet dobrą okazję, ale Steve Madnanda kapitalnie obronił strzał głową Tongo Doumbii i było jasne, że mecz zakończy się podziałem punktów. Z pewnością przed meczem wielu kibiców TFC wzięłoby ten rezultat w ciemno, jednak ze względu na przebieg spotkania fani opuszczali Stade Municipal w minorowych nastrojach. Wszystko wskazuje na to, że Tuluzę czeka kolejny sezon rozpaczliwej walki o utrzymanie. Ja natomiast zostawiam stadion z poczuciem obejrzenia świetnej drugiej połowy, z małym niedosytem spowodowanym wynikiem, ale za to z klubową flagą na pamiątkę.

Polub na Facebooku: Z pominięciem drugiej linii


Polecamy