Obcięty łeb prosiaka czyli trudne życie futbolowych Judaszy
"Zwykle dawałem Luisowi możliwość krótkiego rozegrania rzutu rożnego, ustawiałem się blisko niego, obok linii, ale nie tym razem" - wspominał po latach obrońca Realu Madryt Michel Salgado. "Z trybun sypały się pociski: monety, nóż, szklana butelka po whiskey. To chyba był Johnny Walker. Albo J&B. Lepiej trzymać się z daleka. Krótkie rozegranie rożnego? O nie, dziękuję!... I wtedy zobaczyłem TO".
To, czyli odcięty łeb prosiaka (tzw. cochinillo) leżący na murawie Camp Nou: jeden z kibiców Barcelony rzucił nim w kierunku Luisa Figo - bo o nim tu mowa. A wspomnienia Salgado pochodzą z książki publicysty "The Guardian" Sida Lowe'a "Fear and Loathing in La Liga", której fragment (opublikowany niedawno na stronie Fcbarca.com) opisuje kulisy jednego z najgłośniejszych transferów w historii piłki nożnej. Nie tylko tej w iberyjskim wydaniu.
Portugalczyk był kilkanaście lat temu jednym z najlepszych (jeśli nie najlepszym w tym czasie) skrzydłowych świata. Laureatem Złotej Piłki magazynu "France Football" w 2000 r., w którym dotarł również do półfinału mistrzostw Europy ze swoją reprezentacją (rok później wybrano go na najlepszego piłkarzem w plebiscycie FIFA). Ma w dorobku triumf w Lidze Mistrzów i (nieistniejącym już) Pucharze Zdobywców Pucharów... Pierwsze skojarzenie z nazwiskiem Figo to jednak nie bramki, dryblingi i tytuły, tylko właśnie tamten transfer z Barcelony do Realu, po którym znienawidziła go cała Katalonia.
"Później śmialiśmy się z tego w szatni. Świńska głowa! Jak, do cholery, ktoś wniósł na stadion świński łeb? Co się musiało dziać w jego głowie. To prawdopodobnie najdziwniejsza rzecz, jaką w życiu widziałem, ale to było Clásico. Pamiętam, że powiedziałem Davidowi Beckhamowi: »Nigdy czegoś takiego nie widziałeś«. I nie widział" - wspomina jeszcze Salgado. Nie bez racji, bo choć rywalizacja obu drużyn zawsze była emocjonującym widowiskiem nie tylko w wymiarze sportowym (ma również podłoże polityczne i kulturowe), to jednak takiego seansu nienawiści nie oglądaliśmy chyba nigdy.
"Ta noc, kiedy Figo wrócił po raz pierwszy, była niewiarygodna" - wspomina w książce Lowe'a inny były gracz Królewskich Ivan Campo. "Nigdy nie słyszałem niczego podobnego. Luis na to nie zasłużył... Ta noc go skrzywdziła, można to było zobaczyć. Stał ze spuszczoną głową i myślał: »Jasna cholera, a jeszcze niedawno tutaj grałem...«. Podziwiałem go wtedy. Masz jaja, człowieku - myślałem".
Gniew kibiców był tym większy, że chodziło o piłkarza, który grając wcześniej przez pięć lat w Barcelonie - zwykł świętować jej sukcesy, malując włosy na granatowo i bordowo (klubowe barwy), a także śpiewając: "Białe dzieci płaczą, pozdrawiają mistrza!" (biały to kolor Realu). Był liderem i jednym z kapitanów drużyny.
Dlaczego zdecydował się na ten kontrowersyjny krok? Kulisy transferu znają od lat nie tylko kibice Barcy i Realu. Wiadomo, że Portugalczyk czuł się niedoceniany (czytaj - za mało zarabiał) w Katalonii i nieopacznie podpisał umowę z kandydującym na prezydenta Realu Florentino Perezem, zobowiązującą go do transferu w przypadku, gdyby ten wygrał wybory. Jak wiemy - wygrał. A Figo - jak wiemy - zmienił otoczenie, bo w przypadku zerwania umowy musiałby wypłacić Perezowi gigantyczne odszkodowanie. Po latach twierdzi, że nie żałuje. Pytanie, czy szczerze.
Portugalczyk nie był ani pierwszym, ani ostatnim "judaszem" (albo zdrajcą), bo takim mianem określają swoich byłych ulubieńców kibice. Nawet w historii Realu i Barcelony zdarzały się takie transfery - z Katalonii do Madrytu przeniósł się kilka lat przed Figo Duńczyk Michael Laudrup, a przed nim Niemiec Bernd Schuster. W odwrotną stronę Luis Enrique i Samuel Eto'o. Kameruńczyk co prawda via RCD Mallorca, a do tego w stolicy Hiszpanii rozegrał tylko trzy mecze, bo bez przerwy był wypożyczany. Zdążył jednak tak znielubić Real, że świętując wygranie z Barcą ligi, wypalił przed kamerami słynne już: "Madrid, cabron, saluda al campeon" (cabron to po hiszpańsku sukinsyn albo rogacz, w rozumieniu: zdradzany mąż).
"Jednym z najsłynniejszych na Wyspach Brytyjskich (choć akurat w Polsce mało znanym) "judaszem" jest niejaki Maurice "Mo" Johnston. Szkocki napastnik dokonał w 1989 r. rzeczy bezprecedensowej, podpisując kontrakt z Glasgow Rangers. Przyszedł z francuskiego Nantes, ale wcześniej zdążył rozegrać 140 spotkań (i strzelić 52 bramki) dla... Celticu Glasgow. Został tym samym pierwszym w historii katolikiem w barwach Rangers, bo klub ten od początku swojego istnienia związany był z protestantami.
Nietrudno zgadnąć, jak przyjęli ten transfer fani Celticu (katolicy - piłkarskie podziały w Glasgow mają podłoże wyznaniowe, o czym przekonał się kilkanaście lat później Artur Boruc). Johnston stał się tak znienawidzony, że musiał otrzymać ochronę. Fani zdemolowali mu samochód, włamali się do jego mieszkania, a nawet... skopali psa. Grający w tym samym czasie w Celticu były reprezentant Polski (obecnie trener Pogoni Szczecin) Dariusz Wdowczyk opowiadał, że Szkot musiał w końcu wyprowadzić się do Edynburga. Co ciekawe, nie zaakceptowała go również część kibiców Rangers. Na wieść o transferze spalili swoje sezonowe karnety i ogłosili publicznie, że nigdy więcej nie wrócą na trybuny Ibrox Park.
Podobne "przejawy sympatii" spotkały rodzinę Macieja Szczęsnego (ojciec Wojciecha - bramkarza Arsenalu), gdy ten zamienił w 1996 r. Legię Warszawa na Widzew Łódź.
"Judaszy" było wielu. Kibice Tottenhamu od lat nienawidzą Sola Campbella (za transfer do Arsenalu), fani Kanonierów Ashleya Cole'a (odszedł do Chelsea) i Robina van Persiego (Manchester United). W Manchesterze kibicom United podpadł za przejście do City Carlos Tevez, w obu klubach Mediolanu grali m.in. Roberto Baggio, Ronaldo, Andrea Pirlo, Christian Vieri i Zlatan Ibrahimović.
Pomiędzy Bayernem a Borussią iskrzyło już wiosną ubiegłego roku, gdy okazało się, że do Monachium odchodzi Mario Götze (w Dortmundzie jest dziś wrogiem publicznym). Jeszcze gorzej miał dwa lata wcześniej Manuel Neuer, bo nie dość, że znienawidzili go fani Schalke 04, to nie był akceptowany również przez kibiców Bayernu za manifestowane wielokrotnie przywiązanie do klubu z Gelsenkirchen. Do tego stopnia, że... zabronili mu całować herb, śpiewać klubowe piosenki i podchodzić pod trybunę, na której zasiadają bawarscy "ultrasi". Łatwego życia nie miał również Andreas Möller, gdy zamienił w 2000 r. Borussię na Schalke.
Jak będzie z Robertem Lewandowskim? Na razie ma względny spokój, ale poczekajmy do 25 stycznia, gdy Borussia rozegra pierwszy po zimowej przerwie ligowy mecz na Signal Iduna Park.