menu

Nie taki Koeman straszny, jak go malują. Southampton w czołówce - pora uderzyć się w pierś (KOMENTARZ)

20 października 2014, 13:00 | Damian Wiśniewski

Przed rozpoczęciem sezonu 2014/2015 w angielskiej Premier League wielu fanów tych rozgrywek z miejsca na głównego kandydata do spadku wskazało Southampton, w którym rewolucję kadrową przeprowadził nowy trener, Ronald Koeman. Tymczasem okazuje się, że "Święci" po odejściu Mauricio Pochettino nie tyle spadli na cztery łapy, co wyglądają jeszcze lepiej niż w poprzednim sezonie.

Ronald Koeman, trener Southampton
Ronald Koeman, trener Southampton
fot. http://www.postproduktie.nl [CC-BY-2.5 (http://creativecommons.org/licenses/by/2.5)], via Wikimedia Commons

Wynik, jaki wykręcili w poprzednim sezonie piłkarze Southampton był kapitalny. Ósme miejsce na koniec i styl gry, którym potrafili zachwycić wszystkich robiły naprawdę ogromne wrażenie, a Mauricio Pochettino wyglądał na gościa, który potrafić zrobić coś z niczego. Dobrze zbudowana linia obrony, w bramce charyzmatyczny Polak, w pomocy i w ataku piłkarze niezwykle kreatywni. Święci grali swoje i choć zabrakło czegoś, żeby znaleźć w europejskich pucharach, to i tak nikt nie miał im tego za złe. Nikt nie oczekiwał niczego więcej poza bezpiecznym utrzymaniem, a zespół z St. Mary’s zapewnił je sobie bardzo wcześnie do tego wskakując do pierwszej ósemki ligi. Tego mało kto się spodziewał.

Teraz jednak dzieje się coś, co jeszcze bardziej wykracza poza prawa logiki, przynajmniej tej, wyznawanej przeze mnie. Latem tego roku Southampton dokonało prawdziwej wyprzedaży, zespół opuścili niemal wszyscy piłkarze, którzy mieli duży wpływ na wyniki osiągane w poprzednim sezonie. Świetnego trenera zastąpił Ronald Koeman, który (umówmy się) nie miał w Anglii najlepszej opinii. Dejan Lovren, Adam Lallana i Rickie Lambert trafili do Liverpoolu, Luke Shaw do Manchesteru United, Guly do Prado nie przedłużył kontraktu, Jos Hooiveld, Gaston Ramirez i Artur Boruc zostali wypożyczeni, perspektywiczny (choć dość mało grający) Calum Chambers wylądował w Arsenalu, a Jay Rodriguez zmaga się z poważnym urazem. W ich miejsce sprowadzono niezłych piłkarzy, ale trudno było oczekiwać, że Dusan Tadić, czy Graziano Pele z miejsca wskoczą na poziom, który pozwoli Świętym na walkę o miejsca w czołówce. Ale wskoczyli.

To nie miało prawa z miejsca wypalić, ale wypaliło. Na przekór wszystkim, którzy przed rozpoczęciem sezonu wskazywali Southampton, jako głównego kandydata do spadku. I tutaj przychodzi moment, w którym trzeba uderzyć się w pierś. Ja oczywiście byłem w tej grupie, która uważała, że The Saints rozgrywki 2015/2016 spędzą w Championship, że po takiej przebudowie jeden sezon to za mało, żeby ułożyć drużynę. Widzieliśmy wszyscy doskonale, jak skończyła się rewolucja transferowa w Queens Park Rangers w sezonie 2012/2013 i chyba właśnie przez pryzmat tego myśleliśmy, że to nie może się udać. Jasne, okoliczności były zupełnie inne niż z sprzed dwóch lat na Loftus Road, tutaj wszystko rozegrało się przed rozpoczęciem nowych rozgrywek, nie w ich trakcie i Southampton nie miało już ogromnej straty do bezpiecznego miejsca w tabeli. Jednak przeczucie podpowiadało, iż tym razem będzie podobnie.

I nie chodzi o to, że próbuję się tutaj tłumaczyć. Po prostu poziom mojego zdumienia jest tak wysoki, że zaraz przebije sufit. Nie doceniłem Koemana i jego nowych podopiecznych. Myślę nawet, że jak chyba większość fanów tej ligi z Polski, zacząłem mu podświadomie źle życzyć za to, jak potraktował Artura Boruca. Za to, że nie dał mu szansy na rywalizację i sprowadził za grube pieniądze bramkarza, który z miejsca stał się numerem jeden. I tutaj Holender znów się nie pomylił, bo Fraser Forster nie popełnia błędów i jest bardzo pewnym punktem swojego zespołu. Polak na razie został wypożyczony do klasy rozgrywkowej niżej, ale w styczniu powinien szukać sobie nowego klubu.

Koemanowi niezbyt dobrze poszło z Valencią, ale nie wiem, czemu niewielu zwróciło uwagę na jego osiągnięcia w Holandii. Zdobywał tam przecież tytuły mistrzowskie i puchary kraju, ale i tak ocenialiśmy go przez pryzmat nienajlepszej przygody z La Liga. Były piłkarz Barcelony pokazuje nam jednak, że skreślenie jego szans przed rozpoczęciem sezonu było ogromnym błędem. Jego zespół jest na fali i choć trudno oczekiwać od niego, że do końca sezonu utrzyma się w najlepszej ligowej czwórce, to o europejskie puchary zapewne będzie walczył do samego końca. A gdyby udało się na koniec wyprzedzić Tottenham prowadzony przez Pochettino? To byłaby niebywała historia, scenariusz godzien największych filmowych geniuszy. Ale akurat ta liga lubi takie historie, więc kto wie?

Kochamy Premier League, a zapomnieliśmy, jak nieprzewidywalna jest ta liga. Na bok odłożyliśmy historię z zeszłego sezonu, w którym obrońca tytułu był w stanie zająć dopiero siódme miejsce na koniec i pozwoliliśmy sobie na skazanie jednego z zespołów na niepowodzenie zanim wyszedł on na boisko. Dostaliśmy pstryczka w nos niemniejszego niż Sunderland w ostatniej kolejce.

Trudno wyrokować, czy i jak długo Southampton utrzyma swoją świetną dyspozycję. Czy będzie walczyć o puchary, czy zakotwiczy w środku tabeli, czy zaraz złapie regres formy i potoczy się w dolne rejony tabeli (to ostatnie wydaje się być jednak zdecydowanie najmniej realne). Wszyscy, którzy uważaliśmy, że Southampton nadaje się tylko do spadku musimy wyciągnąć z tej lekcji wnioski. W Anglii nie można nikogo z góry skazywać na niepowodzenie, choćby nie wiadomo jak absurdalnie wyglądała jego sytuacja. Bo czasem w czymś, co na pierwszy rzut oka jest absurdem, można dostrzec więcej logiki i przemyślanego działania, niż można byłoby się spodziewać.