Nie dziwcie się Di Marii (KOMENTARZ)
,,Kochanie, wiem w co grasz, ta pokerowa twarz nic nie da, bo ja już mówię pas'' – w ten właśnie sposób Ewelina Flinta i Łukasz Zagrobelny przedstawili nam złożoność problemów w związkach partnerskich i tych... mniej partnerskich. Równie skomplikowane bywają koneksje piłkarza z klubem, co ostatnio mogliśmy zaobserwować przy okazji transferu Ikera Casillasa. Sentymenty giną, wraz z przydatnością, więc jak tu się dziwić, że również piłkarze, podobnie jak prezesi wielkich klubów coraz częściej myślą tylko o własnym interesie. Wszakże piłka to jeden wielki biznes. Chodzi o to, by na koniec roku być na plusie.
Wiadro pomyj wylało się na głowę Angela Di Marii za sprawą jego wypowiedzi, w których zarzekał się, że po urlopie wsiada na pokład samolotu do Stanów Zjednoczonych i zaczyna ostrą walkę o miejsce w składzie. Po tym jak nie stawił się na zgrupowaniu i słuch o nim zaginął, odnalazł się dopiero w Doha. Na testach medycznych w PSG.
Wszyscy szukamy w powodach przejścia Argentyńczyka do Paryża jakiejś złożoności, ale nikt po prostu nie wziął pod uwagę, że Di Maria przechodzi do lepszego klubu. Tak! Lepszego! Porównajcie sobie rezultaty Czerwonych Diabłów i Paryżan z poprzedniego sezonu. To francuska drużyna rokrocznie melduje się w fazie pucharowej Ligi Mistrzów i ma ambicję na zwycięstwo w tych prestiżowych rozgrywkach. Jest murowanym faworytem do zdobycia tytułu mistrzowskiego, a na pewno powalczy też w krajowym pucharze. Co oferuje w zamian gra w ekipie Louisa van Gaala? Ogromną presję, walkę o pierwszą czwórkę w lidze i pokazanie się w Europie oraz pracę na jednym wielkim placu budowy, gdzie przeciwnicy kopią po kostkach. Laurent Blanc ma do dyspozycji dojrzały, zgrany i ułożony zespół. To o wiele lepsza propozycja niż praca z niezrównoważonym Holendrem, który nie zawsze potrafi dogadać się z piłkarzami. Szczególnie z tymi o latynoskim pochodzeniu.
Na jednej z fanowskich stron o Manchesterze United, w komentarzach pod newsem o prawdopodobnym odejściu Argentyńczyka pojawił się wierszyk. Najeżony wulgaryzmami i obelgami. To nie tylko brak szacunku dla piłkarza, to brak szacunku dla drugiego człowieka. Jestem zdania, że Di Maria, nawet biorąc pod uwagę okoliczności swojego odejścia i tak zasługuje na ogromny szacunek kibiców Czerwonych Diabłów. Po zdobyciu Ligi Mistrzów odszedł do słabszego klubu, który jedyne co miał do zaoferowania to pieniądze i historię, którą powoli fani Manchesteru United zaczynają żyć mocniej niż rzeczywistością, wciąż naśmiewając się z ,,czwartego'' Arsenalu, czy imperium Abramowicza zbudowanego na fortunie z gazu ziemnego.
Jestem gotów powiedzieć, że gdyby nie Angel Di Maria, Manchesteru United w ,,czwórce'' by nie było. Nie dlatego, że strzelił ładną bramkę na King Power Stadium. Wszyscy już chyba zapomnieli jak nieporadne w swojej grze były Czerwone Diabły na początku sezonu, jak Louis van Gaal nie radził sobie z ustawieniem zespołu i który piłkarz dawał nadzieję na przyszłość. To Di Maria jako pierwszy z przybyłych zaaklimatyzował się na Old Trafford, dawał jakość, a przede wszystkim bramki i asysty.
W późniejszym okresie sezonu forma Argentyńczyka podupadła. System, na który przerzucił się Holender zakładał ścisły reżim taktyczny, w którym Di Maria nie mógł być już de facto wolnym elektronem, a musiał trzymać się pozycji i wykonywać liczne polecenia trenera. Kluczowe role zaczęli odgrywać piłkarze tacy jak Juan Mata, czy Ander Herrera, lepiej czujący się w skórze "zadaniowców". Na swój sposób Di Maria nie tyle przestał pasować do systemu gry United, co więcej drużynie dawali na skrzydłach Mata i Young. Swego czasu i statystyki przestały za nim przemawiać., ale nigdy nie zgodzę się na to, by w tej materii porównywano go z Radamelem Falcao. To zupełnie inna skala zawodu jaki obaj przecież sprawili. Być może różnica polega też na tym, że na Kolumbijczyku ciążyła tylko i wyłącznie presja tygodniówki, a nie kwoty rekordu transferowego.
"El Fideo" zalicza się do tej małej grupki piłkarzy takich jak Robben, Messi, czy Ronaldo, których stać, by wznieść się na poziom kompletnie nie dostępny dla innych. Oczywiście warunkiem jest tutaj wysoka forma. Nikt nie ma wątpliwości, że Gareth Bale, to piłkarz o warunkach i umiejętnościach z najwyższej półki, lecz nie mógł tego ostatnio zaprezentować, bo gdzieś po drodze (być może w trakcie wymijania Marca Bartry) stracił swoją najlepszą dyspozycję. Obawiam się, że po tym jak Argentyńczyk przeniósł się do Parku Książąt, na Old Trafford został już tylko jeden piłkarz tej klasy. David De Gea, a przecież on też, niedługo może zmienić barwy klubowe. Nie zrozumcie mnie źle. Wayne Rooney i Juan Mata to świetni piłkarze, ale nikt dzisiaj nie pobijałby dla nich rekordu transferowego, a i obiektywnie patrząc są to piłkarze, którzy swój szczyt formy mają już za sobą. Jedyne spektakularne rzeczy, wyprawiane przez piłkarza w czerwonej koszulce w poprzednim sezonie działy się za sprawą Di Marii. Takich piłkarzy jest garstka. I nawet jeśli mają zniżkę formy, trzeba robić wszystko by ich zatrzymać. Z pieniędzy za Di Marię Ed Woodward kupi jednego, a może dwóch świetnych piłkarzy o uznanej marce w Europie. Ale czy będzie to ta sama półka? Wątpliwe. A przecież tak łatwo było śmiać się z Liverpoolu...
Kończąc już wywód o Argentyńczyku muszę zaznaczyć, że ten tekst nie ma służyć jako całkowita próba obrony piłkarza, który jawnie oszukał swoich kibiców, którzy i tak od dłuższego czasu stracili wiarę w niego. Próbowałem spojrzeć na to obiektywnie. Wydaje mi się, że cała ta złość, która skumulowała się teraz w środowisku kibicowskim Czerwonych Diabłów nie bierze się z tego, że Di Maria nie dotrzymał słowa, a z faktu, że klub opuszcza nieszablonowy zawodnik, w którym rok temu pokładali ogromne nadzieje i którego utożsamiali z nową erą w historii swojego ukochanego klubu.
***
Odniosę się jeszcze tylko do jednej sprawy. Manchesterowi United zarzuca się, że stracił niemałą sumkę przy sprzedaży Angela Di Marii. Kompletna bzdura. Jak już mówiłem, według mnie bez tego piłkarza, Czerwone Diabły nie zakwalifikowałyby się do Ligi Mistrzów (a przynajmniej do eliminacji), co samo w sobie generowałoby kolejne straty. Pominę już sprawę tysięcy koszulek z nazwiskiem Di Marii, które się sprzedały. Zapominamy również, że to dzięki takim piłkarzom jak argentyński skrzydłowy, niemiecki producent odzieży decyduje się na rekordowy kontrakt sponsorski. Reszta kontraktów również z marszu idzie w górę. Kończymy pętlą. Futbol to biznes. Ważne żeby na koniec roku być na plus, a rany się zagoją.