Nie doceniamy Legii? Dopiero plan minimum zrealizowany (POLEMIKA)
W komentarzach po środowym remisie Legii ze Steauą radość z obiecującego wyniku w kontekście rewanżu, mieszała się z krytyką postawy piłkarzy Jana Urbana, zwłaszcza w pierwszej połowie. Podobnie jest właściwie od początku zmagań Wojskowych w tegorocznych eliminacjach - wyniki są, ale styl jest daleki od żądanego. I często właśnie na tym drugim skupiają się dziennikarze i kibice. Czy nie za dużo tego, nie doceniamy pucharowych osiągnięć legionistów?
fot. sylwester wojtas
Z takim wnioskiem wychodzi „Qbas”, redaktor poczytnego legijnego serwisu kibicowskiego legionisci.com. W pomeczowym komentarzu wskazuje on na wartość sukcesów zawodników Urbana w drodze do Ligi Mistrzów, na tle piłkarskiego krajobrazu w Polsce. „Jeżeli jest się koneserem futbolu i z zapartym tchem śledzi się ligi zagraniczne, Ligę Mistrzów, tudzież finały Euro czy Mistrzostw Świata, to rzeczywiście porównanie wczorajszego meczu wypada słabo. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że nasza reprezentacja zajmuje 72 miejsce w rankingu FIFA, a Legia bodajże 126 w rankingu klubów UEFA” – czytamy w pomeczowej refleksji. „Qbas” przypomina także jak długo czekamy na polski klub w Lidze Mistrzów czy wspomina „sukcesy” kadry na ostatnich dużych imprezach. W efekcie piłkarzy w Polsce można klasyfikować „w dolnych rejonach III ligi europejskich”. Tymczasem legioniści są krok od Legi Mistrzów, a jednocześnie w ogniu krytyki…
Na tle takiej mizerii faktycznie wyniki Wojskowych wypadają co najmniej okazale. Efekt ten z pewnością spotęgowałoby jeszcze napomknięcie o przesadniej skłonności Polaków do narzekania i krytykowania wszystkich i wszystkiego co tylko możliwe, nie mając często przy tym merytorycznych argumentów. Polakowi w końcu nie można dogodzić. Dodatkowo można było i wspomnieć litanię kompromitacji naszych drużyn w pucharach, Dinamo Tbilisi, Levadia Talin, Vetra Vilno, Karabach Agdam itd. Tylko czy ma to sens? Jaką mamy mentalność, wszyscy wiedzą. Za dużo w tym kraju szeroko rozumianej „złej energii” generowanej przez elektrownie atomowe ludzkich kompleksów, zazdrości, zawiści czy sceptycyzmu. Ale pomimo tego, a nawet wbrew temu ciągle powinniśmy równać do najlepszych. Tymczasem szukanie sukcesów na tle obecnej pozycji polskich klubów w Europie, kondycji sportowej ekstraklasy (często pojawiają się przecież głosy, że jej poziom wcale nie idzie do przodu…) czy wyników reprezentacji nie jest przecież trudne. Wystarczy się wybić tuż nad - jak to autor ujął w swoim komentarzu - „muł”. W końcu piłkarsko nie gonimy już tylko TOP 5 czy tego „wielkiego zachodu”, ale i północ (o czym świadczą szwedzkie baty z przed roku), południe (Grecja, Cypr) a wschodu to już na horyzoncie nie widać (silne oraz bogate ligi rosyjskie i ukraińskie, a nawet białoruskie BATE Borysów, ostatnio Żalgiris Wilno).
Legia pobiła dwa teoretyczne sporo słabsze kluby, i jest na dobrej drodze by na deski posłać kolejnego rywala, ale już na papierze od siebie mocniejszego. Plan minimum jest więc wykonany, a są szanse na coś więcej. Czyli na razie powodu do bicia pokłonów i owacji na stojąco nie ma. Jest na odwrót. Problem całej negatywnej otoczki tkwi w stylu, jaki warszawiacy prezentują. Toporność, brak polotu, pomysłu na grę, niedokładność, problemy ze zdominowaniem rywala nawet w przewadze – można by tak dłużej, droga do raju okazuje się drogą przez mękę. Ale przecież tak być nie powinno, wszak dobrze wiemy, że są i kraje piłkarsko poniżej tego „mułu”, w którym znajduje się Polska. Przecież z The New Saints i Molde warszawiacy byli faworytami, ale zwłaszcza w drugim dwumeczu, gdy cuda w bramce wyprawiał Dusan Kuciak, nie było tego widać. Potrafimy wartość drużyny Urbana ocenić na tyle by stwierdzić, że póki co w pucharach prezentuje się ona poniżej swoich możliwości. Dlatego dotychczasowe wyniki Legii w eliminacjach to nie żaden tam wielki krok do przodu, ale raczej kroczek. Obowiązkowy.
Mało tego, świadomi swoich ułomności, wad i zacofania w wielu dziedzinach piłkarskiego rzemiosła, zamiast szukać chwały w tuptaniu powinniśmy myśleć o kolejnych postępach. Skokach. Zawsze patrzeć do przodu. W komentarzu pada też zarzut ciągłego przywoływania przez media największych sukcesów polskiej piłki z czasów trenera Kazimierza Górskiego, i porównywanie obecnych zawodników do gwiazd sprzed lat. Zgoda, ani w tym sensu, ani logiki. Bzdura. Ale do jakiegoś poziomu trzeba równać. Ligi piłkarsko silniejsze? Niemcy, Francja cz chociaż Ukraina? Za wysokie progi. Wystarczy spojrzeć na własne podwórko i cofnąć się pamięcią o dosłownie kilka lat, kilkanaście miesięcy. Zamiast porównywać się do Lecha kompromitującego się z Żalgirisem, zestawić swój występ z „Kolejorzem” rywalizującym bark w bark z Manchesterem City i Juventusem Turyn. I za takie występy chwalić polskie drużyny. Nie wymęczone zwycięstwa, a efektowne, nie oczywiste, a niespodziewane, po których to nie bramkarz jest najlepszym zawodnikiem. Za takie mecze docenialiśmy i gratulowaliśmy wspomnianemu Lechowi, Śląskowi rozprawiającemu się z Brugge czy… Legii eliminującej Spartaka Moskwa u bram Ligi Europy. Nie żałowaliśmy też braw i słów uznania po chwalebnych porażkach, Wisły z APOEL-em i Panathinaikosem, czy ostatnio WKS-u z Sevillą.
„Qbas” podkreśla też rolę trenera, który ma za zadanie „ukręcić bat z piasku”, a podczas gdy drużyna obecnego rywala budowana jest stopniowo od lat. Sęk w tym, że jak na polskie warunki, to chyba każdy szkoleniowiec chciałby się Urbanem zamienić. Legia w końcu zaczęła wykorzystywać potencjał finansowy stolicy oraz stadionu (co się łączy). Co prawda pieniądze na boisku nie grają, ale zwykle ten kto ma ich więcej wygrywa. A warszawiacy dzięki umiejętnym zarządzaniu mają ich dwa razy więcej niż drugi w Polsce pod tym względem Lech, i kilka razy więcej od pozostałych. Dzięki temu można mówić o rzadko u nas spotykanej stabilności. Przekłada się to na pierwszy zespół, w którym co prawda nie ma gwiazd a wyróżniający się piłkarze są sprzedawani, ale nie wyprzedawani. A na ławce rezerwowych wisi drugi, nieco mniej elegancki garnitur. Jeśli w jakimś polskim zespole można mówić o w miarę systematycznym budowaniu drużyny, to właśnie przy Łazienkowskiej. Gdzie są środki na rozsądne wzmocnienia i coraz lepiej prosperująca akademia piłkarska z prawdziwego zdarzenia. Do Steauy jeszcze daleko, ale rywalizować można bez kompleksów. Z piaskiem to Urban ma do czynienia codziennie, ale pod nogami, a nie na murawie.