Nie było niespodzianki. Chelsea pokonała Galatasaray i zagra w ćwierćfinale LM (ZDJĘCIA)
Chelsea postanowiła bronić honoru angielskiej piłki nożnej. The Blues pokonali u siebie Galatasaray Stambuł 2:0, rehabilitując się za wyjazdowy remis 1:1 i zagrają w ćwierćfinale Ligi Mistrzów.
Londyńczycy rozpoczęli rewanż z wysokiego "C". W środku pola znakomicie z piłką obrócił się Eden Hazard, zagrał na prawą stronę do Oscara, ten kapitalnie wypatrzył Samuela Eto'o, który uderzył po dalszym rogu. Futbolówka po rękach bramkarza wpadła do siatki. Chelsea była już bardzo blisko awansu.
W pierwszej połowie dominacja gospodarzy nie podlegała żadnej dyskusji. Z dużą dyscypliną realizowali założenia taktyczne, efektownie wymieniali podania przed polem karnym oponenta, inicjowali akcje dalekimi zagraniami. Kombinacyjną grą porywali całe Stamford Bridge. Głodny goli Samuel Eto'o przejmował większość dalekich podań i samotnie zapuszczał się w pole karne, siejąc spustoszenie. Wiele polotu dodawał niesamowicie aktywny i wybiegany Hazard. Po jego klepce z Oscarem, ręce same złożyły się do oklasków. W finalnej chwili Brazylijczyk zagrywał na środek pola karnego, Belg przepuścił podanie, ale Frank Lampard uderzył tuż nad poprzeczką. Chwilę później popisał się miękką wrzutką z rzutu wolnego, do której najwyżej wyskoczył John Terry. Kapitan gospodarzy, podobnie jak wcześniej Lampard, nie trafił w światło bramki.
Za to na 120 sekund obaj przyczynili się do gola na 2:0. Lampard wrzucił z kornera, Terry główkował mocno prosto w Fernando Muslerę, który jedyne na co mógł się zdobyć, to desperackie wybicie przed siebie. I to był koniec. W pobliżu czyhał już Gary Cahill i z najbliższej odległości nie dał szans Urugwajczykowi.
Galatasaray ani przez sekundę nie dało rady stawić oporu. Wyglądało bezradnie, bez cienia nadziei na choćby dającego szanse gola honorowego. Obraz gry Turków nie zmienił się również po zmianie stron, kiedy Chelsea nieco spuściła z tonu, lecz nadal trzymała kontrolę nad wydarzeniami na boisku. Cierpliwie rozgrywała piłkę do przodu wykorzystując dynamikę graczy ofensywnych do kolejnego rozbicia obrony przeciwnika. Jakkolwiek goście nie graliby uważnie, tak Anglicy zawsze byli w stanie odnaleźć lukę. Tak na przykład zrobił Eden Hazard, uderzając z ostrego kąta (obronił Muslera). O przełamanie pragnął się postarać Fernando Torres. W ostatnich minutach stanął oko w oko z bramkarzem Galaty i, jak to ostatnio bywa, przegrał pojedynek.
Najbardziej rozczarowaną osobą w Londynie mógł być Didier Drogba. Na Stamford Bridge, gdzie przez osiem lat sięgał futbolowych szczytów, powrócił z zamiarem popsucia nastrojów dawnym kibicom. Przywitany został ciepło, ale nawet w najmniejszym stopniu identycznie nie prezentowała się gra jego kolegów. Przez cały mecz nie stworzyli sobie prawie żadnej sytuacji. Jedną jedyną miał sam Drogba. W samej końcówce po rzucie wolnym trącił futbolówkę, ta odbiła się od Branislava Ivanovicia i wylądowała w rękach dzisiaj bezrobotnego Petra Cecha.
Pewną postawą Chelsea utrzymało dwubramkowe prowadzenie. Niewykluczone, że w ćwierćfinale będzie jako jedyna bronić honoru angielskiego futbolu. Wprawdzie jutro gra jeszcze Manchester United, ale trudno mieć nadzieję, by katastrofalne w tym sezonie "Czerwone Diabły" odrobiły dwie bramki straty z Pireusu.