menu

Narkotyki, przemyt, wypadki... Piłkarze też bywają na zakręcie (ZDJĘCIA)

3 sierpnia 2013, 10:40 | Tomasz Biliński/Polska The Times

17 lipca, Poznań, mecz sparingowy między Wartą a Olimpią Grudziądz. Sędziowie razem z piłkarzami szykowali się do wyjścia na drugą połowę. Opóźnili ich jednak funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego, którzy zatrzymali Macieja Kowalczyka, napastnika gości i króla strzelców poprzedniego sezonu w barwach Kolejarza Stróże.

Igor Sypniewski przez alkohol zmarnował sobie życie. Piłkarz znęcał się nad matką, groził swojej konkubinie i policjantom, wdawał się w przepychanki z sąsiadami na osiedlu, a nawet - razem z chuliganami ŁKS Łódź - brał udział w bójce z kibolami Widzewa
fot. Krzysztof Szymczak/Polskapresse
Grzegorz Bartczak mógł trafić do więzienia za posiadanie marihuany. Skończyło się jednak na przesłuchaniu przez policję
fot. Piotr Krzyżanowski / Polskapresse
Tomasz Hajto był sprawcą wypadku samochodowego, ciągnie się też za nim afera papierosowa
fot. x-news
Maciej Kowalczyk w połowie lipca został zatrzymany przez CBŚ
fot. Polskapresse
1 / 4

Powód? Piłkarz miał działać w zorganizowanej grupie przestępczej i handlować narkotykami. Trzej nieumundurowani przedstawiciele prawa zapakowali go do radiowozu i zawieźli do krakowskiej prokuratury.

Pokazówka się udała. Media natychmiastowo zrobiły z 36-letniego piłkarza winnego, nie czekając na wyrok sądu. Zarzuty? Poważne, ale ponoć wynikające z tego, że policja nie może znaleźć handlarza używkami, rzekomo znajomego zawodnika Olimpii. Zresztą dowody były na tyle wątpliwe, że po sensacyjnym zatrzymaniu Kowalczyk - który nie przyznaje się do winy i nie widzi powodów, by skracać jego nazwisko do jednej litery - opuścił areszt po wpłaceniu kaucji w wysokości zaledwie pięciu tysięcy złotych.

Klub nie odwrócił się od niego. Nie rozwiązał dopiero co podpisanego kontraktu i czeka za zakończenie sprawy. Pytanie tylko, kiedy to nastąpi.
Siedział za niewinność

W przeszłości byli już piłkarze, którzy mieli być lub rzeczywiście byli na bakier z prawem. Jak na przykład Marcin Truszkowski, który po niespełna czterech miesiącach aresztu wyszedł na wolność po wpłaceniu 20 tysięcy złotych. A jak się później okazało, siedział za niewinność. Były piłkarz m.in. GKS Bełchatów i Górnika Łęczna, a obecnie Siarki Tarnobrzeg został zatrzymany w kwietniu 2000 roku. Zarzuty były podobne do tych stawianych Kowalczykowi. Z tą różnica, że zamiast marihuany i kokainy zarzucano mu wprowadzenie do obiegu odurzających tabletek. A doniósł na niego… szwagier.

- Nie wiedziałem, co jest grane. Złapali mnie w czwartek, w sobotę mieliśmy mecz z Nadnarwianką Pułtusk i byłem przekonany, że zdążę wrócić. Wzięli mnie jednak na przetrzymanie, myśleli, że się przyznam. Ale nie miałem do czego. Posiedziałem dwa dni w areszcie w Ostrołęce i trafiłem na Rakowiecką. Tylko za co? - zastanawiał się Truszkowski, wtedy piłkarz Narwi Ostrołęka.

Na rozwiązanie sprawy Truszkowski musiał czekać ponad trzy miesiące. Rozprawy albo były przesuwane, albo odwoływane, bo świadkowie nie stawiali się na przesłuchaniu. Ostatecznie, w marcu następnego roku, Sąd Rejonowy w Ostrołęce uniewinnił 30-letniego dziś piłkarza z zarzutów.

Przygody z narkotykami w tle mieli też Grzegorz Bartczak i Marcin Pietroń. W 2007 roku, gdy byli mistrzami Polski z Zagłębiem Lubin, wybrali się na dyskotekę w Poznaniu, gdzie przebywali na… rehabilitacji po kontuzjach. Za rzucenie niedopałka na ulicę zatrzymała ich policja. Podczas wylegitymowania miało się okazać, że piłkarze mają przy sobie marihuanę. Choć groziło im do trzech lat więzienia, sprawa skończyła się na przesłuchaniu.

Drogowe tragedie

Więcej pecha mieli inni polscy piłkarze. A ten głównie dawał o sobie znać za kółkiem. Jedną z najtragiczniejszych historii jest ta Stanisława Burzyńskiego, bramkarza Widzewa Łódź w drugiej połowie lat 70., przytoczona przez Marka Wawrzynowskiego w książce "Wielki Widzew". W lutym 1980 roku "Burza" pod wpływem alkoholu i na słabo oświetlonym skrzyżowaniu ulic Rzgowskiej z Kosynierów Gdyńskich śmiertelnie potrącił mężczyznę. Co gorsza, uciekł z miejsca wypadku i pojechał ukoić nerwy do… Zbigniewa Bońka.

Ostatecznie trafił jednak za kratki. Gdyby nie to, według Wawrzynowskiego, niewykluczone, że bramkarz Widzewa po sezonie przeniósłby się do angielskiego Ipswich Town, które było nim zainteresowane. Temat jednak upadł, a po wyjściu na wolność, pod koniec 1981 roku, nigdy nie wrócił już do formy sprzed wypadku. Zamiast tego pogrążał się w alkoholowym nałogu i wspominał fatalny w skutkach wieczór: "Dlaczego ten pieszy wtedy na ulicy zawrócił? Dlaczego?" - miał rozpamiętywać w rozmowie z kolegami. Koniec Burzyńskiego był jeszcze bardziej dramatyczny. W 1991 roku popełnił samobójstwo, wyskakując ze swojego mieszkania na dziewiątym piętrze.

Ulica Rzgowska była też pechowa dla Tomasza Hajty. W lutym 2007 roku niespełna trzy kilometry na północ od miejsca, gdzie załamało się życie Burzyńskiego, na skrzyżowaniu z Dachową były trener Jagiellonii Białystok śmiertelnie potrącił kobietę (zmarła w drodze do szpitala). I to na przejściu dla pieszych. Skutki dla wybitnego reprezentanta Polski nie były tak opłakane jak dla bramkarza Widzewa. Hajto, wtedy zawodnik ŁKS Łódź, przyznał się do winy.

Ustalono, że był trzeźwy, ale nie ustąpił pierwszeństwa pieszej na przejściu i jechał za szybko (co najmniej 67 km na godzinę na odcinku, gdzie dopuszczalna jest prędkość 50 km/godz.). Podczas śledztwa Hajto stwierdził, że dobrowolnie podda się karze i sam zaproponował prokuraturze jej wymiar.

Groziło mu osiem lat pozbawienia wolności, a stanęło na dwóch latach więzienia w zawieszeniu na cztery lata, 7 tysiącach złotych grzywny i odebraniu prawa jazdy na rok. - Pan Hajto nie był wcześniej karany, dlatego można dać mu szansę i warunkowo zawiesić wykonanie kary - uzasadniła sędzia Monika Gradowska.

Były obrońca miał jeszcze jeden wyskok, nie tyle tragiczny, co śmieszny. W 2004 roku, będąc graczem Schalke 04 Gelsenkirchen, sąd w Essen skazał go na grzywnę w wysokości 43,5 tysięcy euro za… posiadanie nieopodatkowanych papierosów. Niemiecka prokuratura domagała się uznania go za przemytnika, ale bezskutecznie. Wicemistrz Niemiec tłumaczył się później, że papierosy rozdał kibicom, bo… palił wtedy inne.

- Wstyd mi za to. Zarabiałem półtora miliona euro rocznie, a kupiłem dziesięć kartonów papierosów bez akcyzy. W Niemczech zostałem uniewinniony, ale płacę za swoją głupotę do dzisiaj. Stać mnie na te fajki było, a teraz ciągle słyszę głupie żarty - przyznał w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Hajto, który dziś korzysta z elektronicznego papierosa.

Turniej WTA w Carlsbadzie: Siostry Radwańskie odpadły w ćwierćfinale

Człowieka na sumieniu ma też Dariusz Dudka. W maju 2003 roku 20-letni wtedy zawodnik Amiki Wronki, jadąc na podwójnym gazie, śmiertelnie potrącił mężczyznę. Co ciekawe, sąd nie uznał go za winnego. Wina leżała po stronie pieszego, bo okazało się, że też był pijany, a na dodatek wkroczył na pasy, gdy paliło się czerwone światło.

W każdym razie jedyną konsekwencją wyciągniętą wobec piłkarza, który w późniejszych latach grał w m.in. Wiśle Kraków, Auxerre, a obecnie w Levante, było… zabranie mu prawa jazdy na dziewięć miesięcy. Władze Amiki nie ukarały go w żaden sposób, a sam piłkarz zdecydował się przez pewien czas przekazywać rodzinie zabitego część zarobków.

Dudka się odbił i zrobił międzynarodową karierę, ale nie udało się to Kamilowi Kuzerze, który też zza kółka trafił przed sąd, podobnie jak trzech innych młodych piłkarzy wtedy Wisły Kraków. W sierpniu 2003 roku on, Marcin Szałęga, Karol Wójcik i Hubert Skrzekowski urządzili sobie nocne wyścigi po ulicach miasta. Ten ostatni miał być sędzią na linii mety. Niestety, tuż przed jej przekroczeniem Kuzera stracił panowanie nad autem i potrącił kolegę. Poszkodowany trafił do szpitala po tym, jak karetkę wezwał przypadkowy przechodzień, bo przestraszeni koledzy zbiegli z miejsca wypadku.

19-letni wtedy Kuzera po kilkunastu godzinach zgłosił się na policję. Jego sytuacja była fatalna, bo na dodatek… nie miał prawa jazdy i prowadził nie do końca sprawny samochód. Sąd zaproponował, by koledzy zawarli porozumienie, co doprowadziłoby do zawieszenia postępowania karnego. Na taki układ nie zgodził się jednak prokurator i Skrzekowski, który już nigdy nie wrócił do gry w profesjonalną piłkę. Ostatecznie dziś piłkarz Korony Kielce został skazany na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata, a dobrze zapowiadająca się kariera została wyhamowana. Wisła nałożyła na niego karę finansową oraz odsunęła od pierwszego zespołu. Powołania do młodzieżowej reprezentacji Polski też nigdy więcej nie dostał.
Piłkarscy bokserzy

Innym częstym zarzutem wobec piłkarzy jest pobicie. Długo śledziliśmy serial z Piotrem Świerczewskim i Radosławem Majdanem w roli głównej. Byli piłkarze, według policjantów agresywni i pijani, bawili się w Mielnie, gdzie miało ponoć dojść do znieważenia i zaatakowania przez nich funkcjonariuszy. Początkowo sąd w Koszalinie skazał byłego pomocnika na pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata, 6 tysięcy złotych grzywny i 1000 złotych zadośćuczynienia dla policjanta. Z kolei Majdan miał zapłacić tylko 4,5 tysiąca złotych. Stróże prawa nic jednak nie dostali.

Obie strony wniosły apelację. Obrońcy wnioskowali o uniewinnienie. Prokurator chciał zaostrzenia kar. A jak się sprawa skończyła? Ze względu na znikomą szkodliwość społeczną czynu postępowanie wobec oskarżonych umorzono.

Pomyłki nie było w przypadku Arkadiusza Piecha, bo historia napastnika Sivassporu mrozi krew w żyłach. W 2003 roku jako piłkarz Sparty Świdnica razem z kolegami rzucał kamieniami w okna czy samochody. Jeden z nich trafił w głowę 45-letniego Stanisława K. Poszkodowany nie przestraszył się chłystków i ruszył za nimi w pogoń. Popełnił błąd, bo Piech z kolegami zaatakowali mężczyznę (sztachetami wyrwanymi z płotu), który po wszystkim doznał obrażeń pleców i rąk.

Były zawodnik Ruchu Chorzów dostał wyrok 1,5 roku pozbawienia wolności. Nie stawił się jednak w zakładzie karnym. Policja zatrzymała go dopiero w kwietniu 2006 roku po jednym z meczów Sparty. Za kratkami spędził ostatecznie dziewięć miesięcy.

Rekordzista Sypniewski

Rekordzistą wśród oskarżeń wśród polskich piłkarzy najprawdopodobniej jest jednak Igor Sypniewski. To nie tylko jeden z bardziej utalentowanych zawodników w naszym kraju, ale też prawdopodobnie najbardziej zmarnowany talent. Głównie przez nałóg alkoholowy. To doprowadziło go też do zniszczenia sobie życia. A to znęcał się nad matką oraz groził swojej konkubinie i policjantom (został za to skazany na 1,5 roku więzienia), a to miał wdawać się w przepychanki z sąsiadami na łódzkim osiedlu. Kiedyś nawet, razem z chuliganami ŁKS Łódź, wziął udział w bójce z kibicami drużyny przeciwnej i w efekcie po raz kolejny trafił do aresztu.

W całym tym zestawieniu tylko jeden były już piłkarz musi pozostać pod skróconym nazwiskiem. Artur W., który kiedyś zdobywał bramki m.in. dla reprezentacji Polski, Arminii Bielefeld czy Herthy Berlin, został skazany na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na pięć lat.

Sprawa jest dosyć zawiła i postępowanie toczyło się od początku 2010 roku, kiedy były napastnik został oskarżony o działanie na szkodę wierzycieli rodzinnej firmy. Oprócz 36-letniego Artura W. takie same zarzuty usłyszeli jego żona, siostra i ojciec.



Polska The Times


Polecamy