menu

Najlepsze "dobre czasy" Anglików. Do Polski nadciąga zespół gotowy na wielki sukces

6 września 2021, 10:36 | Bolesław Groszek

Mecz Polska - Anglia na PGE Narodowym już w środę, a do Warszawy przyjedzie faworyt mundialu i zdecydowanie lepsza drużyna niż ta, z którą Biało-Czerwoni grali w marcu.


fot.

Czwarta drużyna mistrzostw świata w Rosji i wicemistrz Europy - Anglia, z którą reprezentacja Polski zmierzy się w środę w eliminacjach mundialu, to zespół, który z roku na rok staje się bardziej kompletny, a już dziś jest być może jednym z najlepszych w historii tamtejszej piłki reprezentacyjnej. Najbliższe lata pokażą, czy niezwykle świadome pokolenie młodych piłkarzy wreszcie zatriumfuje? Czy może zostanie zapamiętane jak poprzednicy, czyli kadra z niewykorzystanym potencjałem.

„Dobre czasy nigdy nie były aż tak dobre” - chóralnie śpiewali angielscy fani na początku lata. Od końca maja wyspiarska piłka była na topie, bo najpierw w finale Ligi Mistrzów zatriumfowała Chelsea, pokonując w Porto inny angielski klub - Manchester City. A następnie rozpoczęła się piękna droga kadry Trzech Lwów do finału Euro 2020, gdy refren pieśni „Sweet Caroline” słyszalny był w całym kraju od Brighton po Newcastle. Golem w 2. minucie przeciwko Włochom Anglicy wspięli się prawie na futbolowy szczyt, by dwie godziny później spaść stamtąd z hukiem. Przez krótki czas „złe czasy nigdy nie były tak złe” - można sparafrazować utwrór Neila Diamonda. Miara upadku odzwierciedlała jednak skalę zainteresowania i oczekiwań kibiców z Wyspy.

Za donośny odgłos upadku odpowiedzialni byli jednak nie piłkarze, którzy zdaniem wielu uczynili swój kraj dumnym, a porażka, co też istotne po heroicznej walce do samego końca, jest wpisana w naturę tej gry. Huk wywołali więc zaślepieni pychą i pewnością siebie kibice, którzy nie mogli przeżyć, że „futbol znów nie wrócił do domu”. Niestety, w efekcie zawodnicy spotkali się z ogromną falą hejtu, a większość obelg miała charakter rasistowski. To smutny moment, o którym Wyspiarze z pewnością woleliby zapomnieć, a będzie się on za nimi ciągnął, jak niewykorzystany rzut karny w 1996 roku za Gartehem Southgatem.

Obraźliwe wpisy były tym bardziej zaskakujące, że Anglicy dysponują dziś młodym pokoleniem uzdolnionych piłkarzy, którzy charakteryzują się ogromną świadomością względem swoich rówieśników grających w piłkę. Marcus Rashford, wyróżniony niedawno przez dziennik „The Times”, wywalczył u premiera Wielkiej Brytanii darmowe posiłki dla dzieci w szkołach, z których rząd miał zrezygnować. Reece James od ponad półtora roku wspiera organizację The Felix Projekt, która rozwozi zdrową żywność potrzebującym, a Mason Mount objął patronatem fundację Together for short lives, która wspiera ciężko chore dzieci. Podobnych przykładów jest więcej. Mimo to Anglicy dalej są obrażani - w czwartkowym meczu na Puskas Arena węgierscy kibice imitowali głos małp, a także rzucali w piłkarzy kubkami. Declan Rice i Jack Grealish skwitowali całą sytuację pijąc rzucane w ich stronę piwo i kolejny raz udowodnili, że to fajni goście, z którymi chciałoby się obejrzeć mecz w pubie.

Frustracja oglądana w Budapeszcie może być coraz częstszym zjawiskiem, gdyż kadra Trzech Lwów jest świetna piłkarsko i przygniata rywali. Na Euro 2020 pojawiło się sporo krytyki o zbyt zachowawczej grze ekipy Garetha Southgate, ale ten plan świetnie zdaje egzamin. Środek pola złożony z Rice’a i Kalvina Phillipsa miał być toporny, a gwarantuje zespołowi balans. Gdy piłkarz Leeds był na murawie to Anglicy stracili tylko jednego gola z gry - strzelił go Jakub Moder w marcu - nic więc dziwnego, że Phillips został wybrany najlepszym graczem kadry poprzedniego roku. Mecze reprezentacyjne potrafią też wzbudzić dodatkowe pokłady motywacji w piłkarzach, którzy gorzej radzą sobie w klubach. Raheem Sterling, Harry Maguire, czy Jordan Pickford lubią irytować w Premier League, ale fani kadry ostatnio nie mają prawa narzekać.

Gareth Southgate objął stanowisko selekcjonera w 2016 roku i przez pięć lat sprawił, że Trzy Lwy to dziś ścisła światowa czołówka. Anglicy po 42 latach znów zagrali w półfinale mistrzostw świata i pierwszy raz w historii znaleźli się w finale mistrzostw Europy. A takiego osiągnięcia trudno nie docenić, biorąc pod uwagę, że pokolenie Stevena Gerrarda, Wayneya Rooneya, Davida Beckhama, czy Franka Lamparda zbudowało w kibicach wielkie pokłady pewności siebie, a za każdym razem kończyło się na spektakularnym rozczarowaniu. Wybrańcy Southgate’a nie są tak dobrzy, jak ich koledzy 15 lat temu, ale to co ich różni, to umiejętność stworzenia zespołu.

- Po finale na Euro i tym, co działo się podczas lata, był to dla nas ważny mecz. Chcieliśmy w nim zaznaczyć, że wróciliśmy silniejsi, bardziej skupieni i spragnieni kolejnego sukcesu - powiedział Mason Mount po rozbiciu Węgier aż 4:0, czym dał jasny sygnał, jakie są cele drużyny. Trzy Lwy w środę przyjadą do Polski po pewne zwycięstwo i będzie to dla nich tylko przystanek w drodze po mistrzostwo świata. To już inny zespół niż ten z którym Biało-Czerwoni mierzyli się w marcu, bo wydaje się, że wicemistrzostwo Europy jeszcze bardziej zjednoczyło tę zdolną grupę. Za rok Anglicy będą więc w ścisłym gronie faworytów do triumfu w Katarze, a z bagażem ostatnich doświadczeń, to rzeczywiście może być czas lepszy niż kiedykolwiek.


Polecamy