Kawa z Kraju Kawy: W oku cyklonu [KOMENTARZ]
To był dosłownie moment – narastający hałas i nagle zobaczyłem biegnących wprost na mnie mężczyzn w czerwonych koszulkach. Na początku nerwowy odruch, zerwanie się z krzesła i gorączkowy rzut oka na intruzów, którzy są już na wyciągnięcie ręki. Kilkadziesiąt osób przebiegło jednak obok, nikogo nie atakując. Rozbiegli się po pomieszczeniu i bezradnie rozglądali dookoła.
Korespondencja Krzysztofa Kawy z Rio de Janeiro
Kawa z Kraju Kawy - czytaj blog naszego wysłannika w Brazylii
Tak wyglądało wtargnięcie ponad stu kibiców Chile do centrum prasowego na Maracanie czterdzieści minut przed rozpoczęciem środowego meczu mistrzostw świata. Po raz pierwszy w życiu na wielkiej imprezie rangi mistrzostw świata lub igrzysk olimpijskich, a obsługiwałem ich już ponad dziesięć, poczułem się zagrożony w miejscu, do którego wstęp mają wyłącznie akredytowani dziennikarze. To niebywałe, ale biuro prasowe na legendarnym stadionie, do którego wchodzi się wyłącznie za okazaniem specjalnego dokumentu FIFA i po szczegółowym prześwietleniu wszystkich wnoszonych przedmiotów, okazało się najgorzej strzeżonym obiektem mundialu.
Chilijczycy, nie mając biletów na mecz z Hiszpanią, postanowili sforsować akurat tę bramę, która prowadzi do przestronnej sali dla mediów. Uciekli służbom porządkowym i trafili do miejsca, w którym poczuli się jak w pułapce. W ogromnym zamieszaniu, wśród reporterów z całego świata, którzy natychmiast zaczęli ich filmować i robić im zdjęcia, próbowali znaleźć drogę na trybuny. Poszukując jej na oślep, rozbili szklane drzwi wejściowe, kilka ścianek z dykty i metalowe szafki. Te zwaliły się na stoły i ekrany telewizorów.
Minęło dobrych kilka minut, zanim stewardzi opanowali sytuację. Spacyfikowali kibiców, używając wobec części z nich siły, nakazali im usiąść i wezwali policję. W tym czasie funkcjonariusze wyłapali na zewnątrz kolejnych intruzów. Po czym... wprowadzili ich pod eskortą przez biuro prasowe na stadion. Takich irracjonalnych scen było więcej. Na przykład dwóch kibiców oderwało się od reszty i zaczęło udzielać wywiadów.
Jeden z Chilijczyków powiedział mi, że po prostu zaryzykował wtargnięcie, bo przyleciał z daleka i bardzo zależało mu na obejrzeniu meczu. Liczył, że wmiesza się w tłum na trybunach, bo w niedzielę udało się to na Maracanie grupie Argentyńczyków. Ale teraz, dodał zdenerwowany, niepokoi się, bo nie wie, jak to się dla niego skończy. Rozmowę przerwał nam steward, który odprowadził mężczyznę kilka metrów dalej. Zamiast go jednak wyprowadzić lub dołączyć do otoczonej przez porządkowych grupy... jakby nagle zapomniał o nim i pozostawił na środku sali bez opieki.
Wierzcie lub nie, ale w chwili najścia Chilijczyków kończyłem felieton o bardzo dobrej organizacji mistrzostw przez Brazylijczyków. Wyrzuciłem go do kosza. I czekam, co będzie dalej.
Krzysztof Kawa, Rio de Janeiro
Kawa z Kraju Kawy - czytaj blog naszego wysłannika w Brazylii