Echa meczu Argentyna - Bośnia: Pierwsza eksplozja Messiego
- Messi jest najlepszy na świecie bez względu na to, co się wydarzy na mundialu – to jedno zdanie mówi wszystko o filozofii gry Argentyny a la Alejandro Sabella.
Trener „Albicelestes” do ostatnich chwil przed meczem z Bośnią i Hercegowiną (2:1) twierdził, że wciąż nie wie, jaką obrać taktykę i skład. Dziennikarze sądzili, że w tak trywialny sposób unika odpowiedzi na ich pytania. Tymczasem w niedzielny wieczór w Rio de Janeiro okazało się, iż Sabella naprawdę był jednym wielkim kłębkiem nerwów, a jego niezdecydowanie o mało nie kosztowało Argentynę utratę dwóch punktów. Wizerunek faworyta uratował Leo Messi, dając impuls do eksplozji radości i szaleństwa kibiców na legendarnej Maracanie.
Najbardziej kuriozalne było to, iż Argentyńczycy rozpoczęli mecz z pięcioma obrońcami, a zdobyli gola już po 2 minutach i 9 sekundach spotkania. Konkretniej zdobył go Sead Kolasinać, strzelając najszybszą bramkę samobójczą w historii mistrzostw świata.
To, w jaki sposób zareagowała Maracana było ucztą dla uszu. Fani z Argentyny zapełnili legendarny stadion co najmniej w połowie, drugą część stanowili głównie Brazylijczycy. No i zaczął się koncert na głosy, niczym przygrywka do finału zaplanowanego na 13 lipca. Różnica z meczem, na który wszyscy tu czekają była „tylko” taka, że rywalem Argentyny byli debiutujący na mundialu gracze Safeta Susicia. Dzięki znalezieniu się w odpowiednim miejscu i czasie mieli za sobą całą brazylijską torcidę. - Zostaliśmy cudownie przyjęci, chcę podziękować gospodarzom – cieszył się trener BiH. Takiego aplauzu, jak po golu strzelonym Argentynie, Vedad Ibisević nie miał nigdy w życiu. - Twardo stąpam po ziemi, dlatego jestem usatysfakcjonowany, że zdołaliśmy strzelić gola wielkiej drużynie. I to na Maracanie, miejscu tak wyjątkowym – dodał Susić.
Nie obwiniał swoich piłkarzy za to, że koniec końców pozwolili rozpędzić się Messiemu. - Zapowiadałem, że nie będziemy go kryć indywidualnie. Są długie minuty w trakcie meczu, gdy Messi tylko spaceruje bo boisku, a wtedy de facto to on wyłączałby z gry jednego naszego gracza – wyjaśniał Susić.
Skuteczny rajd napastnika Barcelony, w tak dobrze znanym nam stylu, oglądaliśmy dopiero w drugiej połowie, gdy Sabella w przerwie dokonał zmiany systemu gry. Na bardziej ofensywny, mimo iż Argentyna prowadziła 1:0. - Przewaga jednej bramki nic nie znaczy. Chciałem wzmocnić atak i poprosiłem graczy, by dali więcej wsparcia Messiemu. Dlatego wprowadziłem napastnika Higuaina, w miejsce defensywnego Campagnaro – wyjaśniał. Do błędu w doborze taktyki się nie przyznał. - To są detale, nigdy nie wiesz, co zadziała.
Na razie, choć nie bez wątpliwości, życie przyznało szkoleniowcowi rację. Messi, strzelec i asystent, odebrał nagrodę dla najlepszego gracza meczu (wręczył mu ją dwukrotny mistrz olimpijski w futbolu dla niewidomych). Ale później pozwolił sobie na zawoalowaną krytykę Sabelli. - Jako napastnik wolę system 4-3-3, bo wtedy kreujemy więcej sytuacji. Było dużo nerwów, jak to w pierwszym meczu na mistrzostwach. Na szczęście w drugiej połowie byliśmy już częściej przy piłce i mieliśmy kilka okazji na kolejne bramki – powiedział.
Do gry na mundialu wkroczyli już wszyscy wielcy i wspaniała trójka: Neymar, Messi, Ronaldo. Na razie palmę pierwszeństwa dzierży Brazylijczyk, który jutro zaprezentuje się po raz drugi, w meczu w Fortalezie z Meksykiem. Recepta na powstrzymanie go jest tylko jedna, taka sama jak wobec Messiego. - Trzeba zaatakować go w momencie, gdy przyjmuje piłkę. Gdy już to uczyni, odebrać mu ją nie sposób. Może wtedy przedryblować jednego, dwóch, trzech graczy – mówi trener Meksykanów Miguel Herrera.
Krzysztof Kawa, Rio de Janeiro