Romero dwa razy zatrzymał Holandię w rzutach karnych! Argentyna zagra w finale na Maracanie
Argentyna po rzutach karnych pokonała 4:2 Holandię i awansowała do finału Mistrzostw Świata, w którym zagra z Niemcami. Przez 120 minut obie reprezentacje nie strzeliły ani jednego gola.
Początek spotkania nie oddawał emocji, z jakimi zazwyczaj wiąże się półfinał Mistrzostw Świata. Pojedynek Holendrów z Argentyńczykami bardziej przypominał mecz szachów pomiędzy Garrim Kasparowem i Waleijem Karpowem, lub starcie pomiędzy dwoma stworzonymi przez IBM komputerami deep blue. Przede wszystkim niewidoczne były centralne postacie obu drużyn, czyli Arjen Robben i Leo Messi.
− Mundial indywidualności. Gdzie byłaby Argentyna bez Messiego?Gdzie byłaby Holandia bez Robbena? Bo gdzie jest Brazylia bez Neymara już wiemy − pisał na Twitterze Andrzej Gomołysek.
Sytuacji podbramkowych w pierwszych 45 minutach było jak na lekarstwo. Najgroźniej było w 15. minucie, kiedy holenderski golkiper, Jesper Cillesen miał poważny problem ze strzałem z rzutu wolnego Leo Messiego. Warto zauważyć, że stały fragment gry wypracował Enzo Perez, który nie po raz pierwszy został nieprzepisowo zatrzymany po indywidualnej akcji. To właśnie Perez momentami wyręczał Messiego w kreowaniu akcji ofensywnych w pierwszej połowie meczu, ale to nie przyniosło skutku w postaci bramki.
W drugiej połowie obraz gry nie uległ zmianie. Przez większość czasu byliśmy świadkami piłkarskich szachów, które polegały na neutralizowaniu atutów rywala. Obie ekipy długo rozgrywały piłkę, szukając miejsca do stworzenia akcji ofensywnej, ale przeciwnik skutecznie ograniczał przestrzeń. Momentami Holandia grała ustawieniem 6-3-1, lub nawet 6-4-0, co uniemożliwiało rozwinięcie skrzydeł Argentyńczykom.
Serca kibiców zabiły mocniej dopiero w 74. minucie. Wówczas Perez popisał się znakomity podaniem do Higuaina, który trafił w boczną siatkę, choć wielu obserwatorów widziało już piłkę w bramce. Gdyby nawet futbolówka wpadła do siatki, to nic by z tego nie wynikło, bowiem Higuain był na pozycji spalonej. Niemniej zaskoczeniem były zmiany, które wprowadził Alejandro Sabella. W 82. minucie w miejsce Pereza wszedł Rodrigo Palacio, a Gonzalo Higuaina, zastąpił Sergio Aguero.
W końcówce regulaminowego czasu gry dominowała Argentyna. Gra podopiecznych trenera Sabelli przypominała jednak bicie głową w mur. "Albicelestes" za wszelką cenę chcieli się przedostać pod bramkę przeciwnika środkiem pola, a właśnie tam "Pomarańczowi" ustawili największe zasieki. Co na to Holendrzy? Drużyna prowadzona przez Loiusa van Gaala niewiele miała do powiedzenia. Owszem, Arjen Robben miał swoją szansę, ale w ostatniej chwili znakomitym wślizgiem ubiegł go najlepszy defensywny pomocnik na tym Mundialu - Javier Mascherano. Może gdyby Robben miał wsparcie w van Persiem mecz wyglądałby inaczej, ale popularny RVP był w tym spotkaniu cieniem samego siebie. − Był taki znakomity napastnik w rep. Holandii, Robin Van Persie, dostał drugą żółtą kartkę na turnieju i wrócił jako Fred − pisał na Twitterze Jakub Seweryn.
Pat, z jakim mieliśmy do czynienia w 90 minutach meczu spowodował, że potrzebna była dodatkowa partia szachów. Jednak ani Argentyńczycy, ani Holendrzy w pierwszej połowie dogrywki nie byli w stanie zrobić niczego, co przesądziłoby o losach tego pojedynku. Mecz bardziej przypominał przesuwanie pionków na poszczególne pozycje. Takie posunięcie zazwyczaj wiąże się z jakimś planem, ale w żadnej z drużyn nie można było tego planu dostrzec. Czyżby były nim rzuty karne? Bardziej zależało na nich chyba van Gaalowi, bo Argentyńczycy w końcówce meczu stworzyli dwie wyśmienite okazje. Szczególnie ta, po których piłkę uderzał głową Palacio powinna przynieść efekt bramkowy, ale napastnik Interu Mediolan strzelił zbyt lekko. Skoro "Albicelestes" marnowali takie okazje, to efekt mógł być tylko jeden - rzuty karne.
Holendrzy wygrali pojedynek w rzutach karnych z Kostaryką, ale "Pomarańczowi" musieli pamiętać o tym, że Argentyńczycy słynęli z bramkarzy, którzy znakomicie bronią rzuty karne. Specjalistą w tej dziedzinie był Sergio Goycoechea, który w 1990 roku wybronił "Albicelestes" finał Mistrzostw Świata. Romero poszedł w jego ślady − obronił strzały Vlaara i Sneijdera i to on przepchnął ekipę z Ameryki Południowej do finału. − Romerochea − skomentował na szybko ekspert od piłki południowoamerykańskiej, Michał Borowy.