menu

Można go kochać albo nienawidzić. Orest Lenczyk wrócił do gry (WIDEO)

3 października 2013, 08:39 | Hubert Zdankiewicz/Polska The Times, x-news

- Orest Lenczyk w Lubinie? No to za rok Zagłębie gra w pucharach - zażartował jeden z działaczy Śląska Wrocław na wieść o tym, że doświadczony szkoleniowiec przejął w ubiegłym tygodniu zespół Miedziowych.

Liga Europejska: Legia zagra Apollonem o pierwsze zwycięstwo. Puste trybuny martwią trenera Urbana

- Ale niech działacze już szukają kogoś, kto zastąpi go za półtora roku - dodał. Tyleż złośliwie, co trafnie, bo mało jest w naszej piłce trenerów budzących równie skrajne emocje. Jedni go uwielbiają, inni szczerze nie znoszą. Nierzadko zresztą budzi skrajne emocje u tych samych ludzi.

Tak właśnie było we Wrocławiu, gdzie do pewnego momentu wszyscy gotowi byli nosić go na rękach. Nie bez powodu, bo gdy we wrześniu 2010 roku zastąpił na stanowisku Ryszarda Tarasiewicza, Śląsk znajdował się na przedostatnim miejscu w tabeli, po pięciu porażkach w siedmiu meczach. Pod kierunkiem Lenczyka ten przeciętny - nawet jak na polskie realia - zespół zmienił się jednak nie do poznania. Do końca sezonu przegrał w lidze już tylko dwa razy, finiszując na drugim miejscu.

Rok później wywalczył mistrzostwo Polski. Już wówczas widać było jednak, że między doświadczonym (w grudniu skończy 71 lat) szkoleniowcem a jego piłkarzami zwyczajnie nie ma chemii. Ci nie mogli mu darować, że na spotkaniu z prezydentem Wrocławia szczerze powiedział, co o nich myśli.

Rozmowa była prywatna, problem jednak w tym, że jego wywód przypadkiem został nagrany przez dziennikarza, który w międzyczasie do niego zadzwonił (a Lenczyk przez pomyłkę przyjął połączenie, zamiast je odrzucić). Efekt? Na kończącej sezon gali ekstraklasy żaden z przemawiających graczy Śląska nawet nie zająknął się na temat roli trenera.

Gdy ten kilka miesięcy później opuszczał Wrocław, z ulgą odetchnęli nie tylko piłkarze. Działacze również, bo Lenczyk chce mieć w prowadzonych przez siebie klubach władzę niemal absolutną. Dyrektor sportowy to dla niego powietrze, a piłkarskich menedżerów traktuje w najlepszym razie jak zło konieczne. - Jeśli piłkarz jest matołem, to potrzebuje menedżera, a jak jest inteligentny, to sobie sam poradzi - stwierdził kilka lat temu na łamach "Przeglądu Sportowego".

Nie patyczkuje się z kolegami po fachu, którym nieraz otwarcie wytykał błędy albo wręcz luki w trenerskiej edukacji (sporo mógłby o tym powiedzieć choćby Franciszek Smuda). Dziennikarze też nie mają z nim łatwo, bo nigdy nie wiadomo, jak się zachowa. Potrafi być przemiłym rozmówcą, by następnym razem ochrzanić w analogicznej sytuacji za głupie - jego zdaniem - pytanie. Potrafi być złośliwy. - A to my mamy reprezentację? - rzucił pytany trzy lata temu o ocenę gry naszej kadry.

- W Boliwii Diaz grał na trzech tysiącach metrów i strzelał tam wiele goli. Nie wiem, czy jakbyśmy zagrali na Kasprowym, to byłby skuteczniejszy. Mogłoby być dla niego za nisko - ironicznie skomentował innym razem formę skonfliktowanego z nim piłkarza Śląska.

Zawodnicy mówią często o Lenczyku wuefista, bo zajęcia z nim bardziej przypominają szkolne lekcje niż profesjonalne treningi. - Są bardzo dziwne. Obracamy się wokół i machamy nogą w powietrzu. Wtedy mówię mu ironicznie: bardzo dobrze, na pewno będę dzięki temu lepszym piłkarzem. Ale kim ja jestem? - podsumował jego metody były napastnik Śląska Johan Voskamp.

- Trochę piłki, dużo zajęć ogólnorozwojowych - wspomina inny były podopieczny Lenczyka Tomasz Frankowski. Były snajper Wisły Kraków wypowiada się o nim jednak bardzo pozytywnie. - Zawsze szanował zawodników, a ci, którzy dodatkowo umieli grać w piłkę, mieli u niego łatwiej - mówi.

Sam szkoleniowiec traktuje te zarzuty jako... komplement. - Co mam robić, w piłkę grać już ich nie nauczę, bo się nie da. To chociaż niech będą dobrze przygotowani, żeby sobie jeden z drugim krzywdy nie zrobił - mawia w prywatnych rozmowach. Pracę w Zagłębiu zaczął od zgrupowania w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Spale.

Z drugiej jednak strony nieraz udowodnił, że potrafi zrobić coś z niczego. Nie tylko w Śląsku, kilka lat wcześniej doprowadził przeciętny wcześniej GKS Bełchatów do wicemistrzostwa Polski. To dzięki niemu do reprezentacji Polski trafili Radosław Matusiak, Łukasz Garguła czy Marcin Kowalczyk. Żaden z nich nigdy nie grał tak dobrze jak w tamtym okresie.

Symptomatyczne jest zresztą, że piłkarzy najbardziej z nim skłóconych w Śląsku prawie już nie ma, bo poznał się na nich również jego następca. Może więc nie taki straszny ten Lenczyk. - Nie brałem i nie biorę lewej kasy, nie piję, nie palę. Być może dlatego postrzegany jestem jako dziwak - powiedział w jednym z wywiadów pytany, dlaczego budzi takie kontrowersje. Bo faktycznie: inteligentny, niepokorny, lubi muzykę poważną. Kiedyś przyznał, że marzy, żeby zasiąść w sali koncertowej wiedeńskiej filharmonii i wysłuchać 1 stycznia koncertu noworocznego.

Co taki facet robi w futbolu?

Polska The Times


Polecamy