Miśkiewicz: Potrzebowaliśmy w Wiśle trenera takiego jak Smuda
- Trener Smuda wie, kiedy krzyknąć, wie kiedy sprowadzić zawodnika na ziemię. Nawet jeśli ktoś zagra dobry mecz, to trener potrafi pokazać drobne błędy. Człowiek pomyśli sobie wtedy, OK, zagrałem nieźle, ale nie jestem jeszcze mistrzem świata - mówi Michał Miśkiewicz, bramkarz krakowskiej Wisły.
fot. Paula Duda
Najlepsze wypowiedzi Franciszka Smudy po powrocie do Wisły Kraków (WIDEO)
Niedawno na naszych łamach Andrzej Iwan stwierdził, że największym plusem w grze Wisły na początku sezonu jest pańska postawa. Jak Pan odbiera te słowa?
Czytałem wypowiedź pana Andrzeja i bardzo cenię sobie jego słowa. Wypowiedział je były piłkarz, jeden z lepszych ekspertów od futbolu w Polsce. Człowiek związany z Wisłą i krakowską piłką nożną, który świetnie zna tutejsze realia. Cieszą mnie te słowa, ale też troszkę czułem się zaskoczony, że pan Andrzej wskazał na mnie. Na marginesie powiem, że rok temu gdy przychodziłem do Wisły, akurat od pana Andrzeja dostałem koszulkę na prezentacji drużyny.
Przed sezonem pojawiały się różne głosy, również takie, że Wisła powinna poszukać lepszego, bardziej doświadczonego bramkarza.
Jak Pan odbierał takie opinie?
Już w rundzie wiosennej, gdy po kontuzji Sergeia Pareki dostałem szansę gry, wiedziałem, że te rozegrane spotkania będą procentować w kolejnym sezonie. Zdawałem sobie również sprawę z tego, że te mecze mogą ludziom w klubie dać odpowiedź na pytanie czy trzeba szukać nowego bramkarza czy postawić na mnie. Starałem się pokazać, że warto dać mi szansę. Oczywiście brakowało mi ogrania, doświadczenia, bo ciągle mam bardzo mało spotkań na poziomie ekstraklasy. A co do tych głosów, to nie zaprzątałem sobie nimi specjalnie głowy, bo nie miałem na to wpływu. Gdyby Wisła sprowadziła innego bramkarza, to pozostałoby mi mocno zasuwać na treningach, żeby udowodnić, że to ja zasługuję na grę. Zmienił się trener, również od bramkarzy i każdego dnia staram się przekonywać szkoleniowców, że powinienem bronić. Wiem, że nie jestem wirtuozem, że ciągle popełniam błędy i dużo brakuje mi, żeby być klasowym bramkarzem. Z każdym treningiem i meczem staram się jednak rozwijać i podnosić swój poziom.
Mówił Pan o małej liczbie meczów. Na pańskiej pozycji doświadczenie jest niezwykle ważne, ale żeby ktoś je zdobył, musi grać. Czy ma Pan poczucie, że w Wiśle doszli do wniosku, że w dłuższej perspektywie postawią na Miśkiewicza?
W Wiśle podjęto ryzyko stawiając na mnie. Zwłaszcza, że nie mówimy o jakimś beniaminku, a o klubie, który bez względu na obecną sytuację, ma swoje ambicje. To jest klub, który potrzebuje takich piłkarzy, którzy nie zejdą poniżej pewnego poziomu. Staram się udowadniać, że ja na grę w Wiśle zasługuję. W ten sposób chcę się również odwdzięczyć za okazane mi zaufanie.
Odpłaca Pan tym, co dla bramkarza najważniejsze, czyli małą liczbą puszczonych bramek. Kilka punktów Wiśle Pan już w tym sezonie uratował, ale też gra drużyny jest znacznie lepsza. Co zmieniło się przez te ostatnie miesiące, że wyglądacie zupełnie inaczej niż jeszcze wiosną?
Sporo. Zacznijmy może od tych straconych bramek. To, że tracimy ich tak mało, to zasługa całego zespołu. Jeśli np. napastnik odbierze piłkę zaraz po stracie, to automatycznie rywal nawet nie będzie miał okazji nam zagrozić. I tak to w tej chwili wygląda. Wszyscy ciężko pracują w obronie i to przynosi efekty. Ja tylko dokładam swoją cegiełkę to tego wszystkiego. Oczywiście bramkarz i obrońcy są w największym stopniu odpowiedzialni za powstrzymywanie ataków rywali. Jeśli jednak drużyna jest odpowiednio poukładana, to zagrożenie jest mniejsze. To zasługa trenera Smudy. Nie tylko poukładał taktykę, ale wprowadził też dużą dyscyplinę do naszej szatni. Różne opinie słyszałem na temat tego szkoleniowca, ale najlepiej samemu się przekonać, jakim kto jest człowiekiem i trenerem. I ja mam bardzo pozytywne doświadczenia z pracy z trenerem Smudą. Uważam, że na tą chwilę właśnie takiego człowieka potrzeba było w Wiśle. Trenera z dużym doświadczeniem i takiego, który wprowadzi dyscyplinę. Pan Franciszek dobrze wiedział, czego potrzebuje drużyna i czego potrzebują poszczególni zawodnicy po takim sezonie jak poprzedni. Zaczęliśmy walczyć przez pełne 90 minut i to procentuje. Nie zwieszamy już głów np. po straconej bramce.
Mówi Pan o dyscyplinie, ale przecież nie tak niedawno prowadził was trener, który również słynie z twardej ręki. Dlaczego zatem Smudzie się udaje, a trener Michał Probierz w Wiśle sobie nie poradził?
To jest kwestia doświadczenia. Trener Smuda wie, kiedy krzyknąć, wie kiedy sprowadzić zawodnika na ziemię. Nawet jeśli ktoś zagra dobry mecz, to trener potrafi pokazać drobne błędy. Człowiek pomyśli sobie wtedy, OK, zagrałem nieźle, ale nie jestem jeszcze mistrzem świata i mam nad czym pracować. Trener oczekuje od nas normalnych rzeczy – pełnego zaangażowania w treningi i mecze. Ma jednak również tę umiejętność, że wie kiedy pozwolić na odrobinę luzu, na żarty. Dyscyplina w wykonaniu trenera Smudy, to nie jest chora dyscyplina...
Wróćmy do Pana. Jeszcze niedawno był Pan krytykowany za grę nogami, ale ostatnio nawet wspomniany Andrzej Iwan zwrócił uwagę, że poprawił Pan ten element gry.
No, wreszcie doczekałem się na to pytanie (śmiech). Nie będę jednak robił z siebie głupka i mówił, że pod tym względem zawsze było świetnie. Prawda jest taka, że teraz ostro trenujemy ten element. To duża zasługa trenera Muchińskiego. Już na wstępie trener mi zaimponował, bo był świetnie przygotowany. Nie pytał mnie o lepsze i gorsze strony, ale już o nich doskonale wiedział. Powiedział mi nad czym będziemy pracować i to teraz robimy. Dużo pomogły mi również wewnętrzne gierki, które bardzo lubi trener Smuda. Uważam, że problem z tą moją grą nogami w znacznym stopniu tkwił w głowie. Sam wykop to sprawa czysto techniczna, ale pod presją człowiek czasami źle trafia w piłkę. Jeśli jednak na co dzień takich gierek na ostro jest dużo, jeśli człowiek oswaja się z czymś takim już na treningu, to później w meczu robi pewne rzeczy automatycznie. Dochodzi do tego doświadczenie, które cały czas zbieram.
To teraz o mocnych stronach. Tą najmocniejszą jest gra na linii?
Ten element nieźle mi wychodzi do tej pory. Myślę, że to mój atut, ale nie znaczy to, że nie mam już nad czym pracować.
A gra na przedpolu? Odnoszę wrażenie, że wychodzi Pan z bramki tylko do bezpiecznych piłek.
To też są rzeczy, które przychodzą z czasem. Im więcej doświadczenia, tym bramkarz lepiej ocenia, kiedy może wyjść na przedpole, a kiedy zostać w bramce. Dlatego myślę, że ten element też będę stale poprawiał.
Czytaj cały wywiad z Michałem Miśkiewiczem w Gazecie Krakowskiej!