menu

Michał Kopczyński: Pół roku temu myślałem, żeby odejść z Legii [WYWIAD]

20 grudnia 2016, 09:03 | Tomasz Biliński

Do pozostania w klubie przekonał mnie Besnik Hasi. Opłaciło się mu zaufać - mówi piłkarz Legii Michał Kopczyński, który był odkryciem jesieni, zatrzymał nawet gwiazdy Realu Madryt

Kopczyński rozpoczął treningi w akademii Legii w 2000 roku
Kopczyński rozpoczął treningi w akademii Legii w 2000 roku
fot. Bartek Syta

W następnym sezonie będzie Pan obchodził „osiemnastkę”.
(śmiech) Tak, wciąż jestem młodziutki! A już poważnie, to faktycznie w Legii jestem od 2000 roku. Wtedy rodziła się akademia, która teraz tak prężnie działa. Tata znalazł ogłoszenie w gazecie, przyszliśmy, no i tak już tu zostałem. Bardzo mnie to cieszy, bo to klub, któremu tata kibicuje, a mój pradziadek przed wojną był kierownikiem sekcji piłkarskiej.

Znał go Pan?
Niestety nie. Był oficerem Wojska Polskiego, podczas wojny został pojmany i rozstrzelany na wschodzie. Gdzieś... Znam go tylko z opowieści jego córki, czyli mojej babci. Często o nim opowiadała. Przy okazji stulecia klubu podczas jednej z wystaw znalazłem go na fotografii.

Wygląda na to, że był Pan skazany na Legię.
Chyba trochę tak. Tata kibicuje jej od zawsze. Razem z bratem chodzili na mecze, później zabierał mnie. Ma nagrane mecze Legii z Ligi Mistrzów, z lat 90., nie raz je oglądałem. Zwykle zatrzymuje kasetę, bo akurat w tamtym okresie pracował w firmie, która robiła jakieś rzeczy reklamowe dla klubu i stał w miejscach, gdzie było go widać na ekranie (śmiech).

Pan też kibicował czy nie zdążył?
Ja tylko przed telewizorem. Odkąd poszedłem na pierwszy trening, moim obowiązkiem było także to, by wyprowadzać piłkarzy na mecze i podawać w ich trakcie piłki. Fajnie było wyprowadzać na przykład Jacka Zielińskiego, z którym później pracowałem w Wigrach Suwałki czy rzucać piłkę do Marka Saganowskiego, z którym później dzieliłem szatnię.

Kto był wtedy Pana idolem?
„Sagan”! Skandowałem jego przydomek, kibicowałem mu. No a lata później tak starałem się mu zagrać piłkę, żeby zdobywał bramki. Kiedyś opowiadałem mu o tych moich młodzieńczych czasach, ale mnie nie kojarzył, a ja tak pędziłem po te piłki (śmiech)!

Gdy przyjechał Pan na Łazienkowską, miał osiem lat.
Jeszcze nie, bo to było przed urodzinami, które mam w czerwcu. Ale wszystko pamiętam. Wtedy wyglądało to inaczej, niż jest teraz. Treningi prowadzili piłkarze, którzy grali w seniorskiej drużynie. Zajęcia miałem m.in. z Jackiem Bednarzem, Cezarym Kucharskim, Maciejem Murawskim. Najchętniej wspominam Bednarza, bo on jako pierwszy podkreślił moje nazwisko na treningu (śmiech). Oczywiście w wieku ośmiu lat więcej bawiliśmy się z tą piłką. Piłkarze-trenerzy starali się wyłowić dzieciaki mające predyspozycje. Początkowo chętnych było mnóstwo. Powoli wszystko się kształtowało. Po kilku tygodniach wybrano kilka ekip, podzielono na roczniki i takie to były początki.

Bycie w Legii wychowankiem to przywilej, czy... Aż Pan westchnął!
Ze swoich doświadczeń powiem, że jest ciężko. Jesteśmy stąd. Jak zaczynaliśmy w gimnazjum czy liceum, kiedy była selekcja i ściągani chłopacy z Mazowsza czy z innych rejonów Polski, to my, wychowankowie, mogliśmy poczuć się gorzej. Tych spoza Warszawy trzeba było jakoś zachęcić do przenosin, dostawali pierwsze stypendia, umowy, a dla nas tego nie było. Myślenie, że skoro jesteśmy stąd, to raczej nigdzie się nie ruszymy. Ale z drugiej strony kibice chcą, żeby wychowanków i warszawiaków było jak najwięcej. Dlatego jeśli ktoś się trafia, to klub powinien o takich dbać.

Pan urodził się w Zamościu.
Tak. Stamtąd pochodzi rodzina od strony mamy, natomiast tata jest z Warszawy, gdzie mieszkamy. Na świat przyszedłem trochę wcześniej niż szacowali lekarze, zaskakując przy okazji swoją mamę, która była u rodziców w Zamościu.

W tym roku skończył Pan 24 lata. Według Pana, jak na piłkarza , to dużo?
(chwila ciszy) Dobry wiek. Na pewno nie jestem już młodym zawodnikiem. W tym wieku piłkarz musi już być ukształtowany, choć stale powinien doskonalić poszczególne elementy. Ale rozwój to sprawa indywidualna, w różnym wieku osiąga się szczyt swoich możliwości. Akurat ja zacząłem więcej znaczyć w tym roku. Pewnie, że fajniej byłoby zacząć regularnie grać, gdy miałem 19 lat. Ale ważne, że w końcu to się stało. Jakbym miał przeżyć takie pół roku, jakie przeżyłem teraz, to nawet jakbym miał czekać do trzydziestki, byłoby OK.

Zastanawiał się Pan, czemu droga do podstawowego składu była dla Pana taka długa?
Ten sezon jest piątym, w którym kręcę się przy pierwszej drużynie. Początki były obiecujące, bo debiutując w Pucharze Polski zdobyłem bramkę, zagrałem też w Ekstraklasie. Jednak później się zatrzymałem. Czemu? Jedną z przyczyn na pewno były kontuzje. Miałem dwa poważne urazy, po których musiałem przejść operacje i długo wracałem do zdrowia. Jakby to podliczyć, to dwa lata straciłem. Co chciałem wejść do drużyny, to ciało nie wytrzymywało. Potrzebowałem czasu. Później pozostawało mi czekać na szanse. Pojedyncze były, ale zwykle ich nie wykorzystywałem, chyba nie dawałem też rady psychicznie. To wszystko się dłużyło, miałem momenty zwątpienia. Chciałem zostać wypożyczony do innego klubu, by móc grać i się rozwijać. Sezon 2014/15 spędziłem w Wigrach Suwałki, co bardzo mi pomogło. Przed obecnym byłem gotowy odejść, ale trener Besnik Hasi przekonał mnie, żebym został. Cierpliwość się opłaciła, ostatnie pół roku było dla mnie przełomowe, choć wcześniejsze miesiące tego nie zwiastowały.

Pana rówieśnikami są Michał Żyro, Dominik Furman i Rafał Wolski - piłkarze, którzy w Legii zaczęli grać wcześniej. Osiągnęli z nią sukcesy. Zaliczyli też pobyt za granicą, gdzie, poza Żyrą, który leczy kontuzję w Wolverhampton, w drugiej lidze angielskiej, nie sprawdzili się i wrócili do Polski. Furman do Wisły Płock, Wolski do Lechii Gdańsk. Którą historię Pan wybiera - swoją czy ich?
Dziś nie mam co się nad tym zastanawiać. Moja droga bardziej mi się podoba. Oni po pierwsze nie grali w Lidze Mistrzów w barwach Legii, a pod drugie - w ogóle nie grali w tych rozgrywkach. Jednak przed nami jeszcze wiele lat kariery i zobaczymy, jak one się potoczą. Choć przyznam, że gdybyś zapytał mnie o to pół roku temu, to odpowiedziałbym, że chętnie bym się zamienił. Ale obecnie nie, za żadne skarby.

Gdyby nie Jacek Magiera nie byłoby już Pana w Legii?
To zależy. Trener Magiera wspierał mnie we wcześniejszych latach, gdy był asystentem czy prowadził drugi zespół. Ale jeśli chodzi o ten sezon, to dużą rolę odegrał Besnik Hasi. To on postawił na mnie na początku sezonu, przekonał, żebym został. Chciałem odejść, a on powiedział, że jestem mu potrzebny, że dostanę szansę. W poprzednich latach zdarzało się, że słyszałem podobne rzeczy. Tyle że w trakcie sezonu nic z tego nie wychodziło. Mimo to zaufaliśmy sobie wzajemnie i nie żałuję. Jestem więc jedną z niewielu osób, które trenera Hasiego będą dobrze wspominać. Natomiast powrót trenera Jacka Magiery pchnęło mnie jeszcze bardziej do przodu. Teraz zacząłem wychodzić w podstawowych składzie w ważnych spotkaniach, jak na przykład przeciwko Realowi Madryt.

Nogi się wtedy pod Panem nie ugięły?
Ani trochę. Wyszedłem na boisko z myślą, że nie mam nic do stracenia. Przecież Królewscy to najlepsza drużyna na świecie. W najgorszym przypadku pokazaliby, że są lepsi, a to przecież wszyscy wiedzą.

Gdyby ktoś powiedział Panu po wylosowaniu grupy Ligi Mistrzów, do której trafiliście z Realem Madryt, Borussią Dortmund i Sportingiem, że Legia zajmie w niej trzecie miejsce...
Może bym w to nawet uwierzył. Jedno zwycięstwo na sześć meczów zawsze można jakoś odnieść. Rywali mieliśmy z europejskiego topu, ale nasza gra z meczu na mecz się poprawiała. W kulminacyjnym momencie przyszła wygrana.

Co najbardziej zapamięta Pan z Ligi Mistrzów?
Właściwie to wszystko, choć wyjątkowy był mecz z Realem. Jednak mam nadzieję, że spotkanie ze Sportingiem nie było naszym ostatnim występem w tych rozgrywkach. Chcemy do nich wrócić w następnym sezonie i zdobyć w niej więcej punktów.

A co Pan pomyślał, gdy w 1/16 finału Ligi Europy wylosowaliście Ajax Amsterdam?
Spoko, nie ma tam już Arka Milika, więc nie strzeli nam goli (śmiech). Przeciwnik jak najbardziej w naszym zasięgu. Mamy z nim rachunki do wyrównania. Co prawda gdy Legia grała z nim na tym samym etapie rozgrywek w lutym 2015 roku, to mnie w klubie nie było. No i wtedy drużynie nie mogli pomóc kibice, bo stadion był zamknięty. Liga Mistrzów zaostrzyła nam apetyt, w Lidze Europy chcemy jeszcze coś zwojować. Nabraliśmy doświadczenia, jesteśmy lepszą drużyną.

Noworoczne postanowienia już Pan ma?
Chciałbym, żeby ta runda nie była moim jednorazowym wyskokiem, tylko żebym na stałe zagościł w pierwszym składzie.