Bezbramkowy remis Ruchu z Metalistem. Miliony Ukraińców niewidoczne na boisku
Nie taki Metalist straszny, jak go malują - można by podsumować pierwszy mecz Ruchu Chorzów z zespołem z Charkowa w eliminacjach Ligi Europy. Spotkanie w Gliwicach zakończyło się bezbramkowym remisem, a rywale nie wyglądali na ekipę nie do ogrania. O wszystkim zadecyduje więc rewanż na stadionie w Kijowie, w którym Niebieskim wystarczy bramkowy remis.
Mimo odejścia kilku zagranicznych piłkarzy, Metalist przystąpił do spotkania z Ruchem w mocno międzynarodowym składzie. Ukraińców w składzie gości było zaledwie czterech, a poza nimi mogliśmy zobaczyć trzech Brazylijczyków, dwóch Argentyńczyków, Nigeryjczyka i Senegalczyka. Dla kontrastu w składzie Ruchu jedynym obcokrajowcem był Roland Gigolaev, który znalazł się jedynie na ławce rezerwowych.
Pierwszy groźny strzał oddali gości. Grający na szpicy Coelho, po wymienieniu piłki klepką z kolegą z zespołu uderzył na bramkę Ruchu. Kamiński odprowadził tylko piłkę wzrokiem, ale na szczęście dla Ruchu ta przeszła z zewnętrznej strony słupka.
Chorzowianie odpowiedzieli kilka minut później strzałem Surmy z dystansu, ale było to uderzenie w środek bramki, które nie miało prawa sprawić trudności Shustowi. Co innego strzał Zieńczuka chwilę później, który minął o centymetry spojenie bramki Metalista. Ataki Ruchu zaczynały być coraz składniejsze, co wyraźnie podchwycili kibice, wzmagając żywiołowy doping. W 17. minucie stadion eksplodował radością, która trwała jednak tylko chwilę. Filip Starzyński wpakował co prawda piłkę do siatki po świetnym dośrodkowaniu z prawej strony i idealnym wyjściu do piłki, dał się jednak złapać na spalonym.
W pierwszej połowie nie było widać, że Ruch miałby być zespołem słabszym. Udawały się od czasu ciekawe akcje, nieszablonowe zagrania, minimalne spalone. Najgroźniej było po stałych fragmentach egzekwowanych przez Zieńczuka. Ukraińcy stwarzali zagrożenie szybkimi atakami skrzydłami, ale kończył się ona najczęściej na rzutach rożnych, które niewiele im dawały.
Co ważne, Metalist popełniał błędy! I to takie, na które często pomstujemy oglądając rodzimą Ekstraklasę. A to fatalne podanie pod nogi obrońcy przy wyprowadzaniu kontry, a to przypadkowe wybicie na rzut rożny w niegroźnej sytuacji. Błędy zdarzały się także Niebieskim, ale po obu stronach nie przyniosły one negatywnych konsekwencji.
Po zmianie stron gra bardzo długo była wyrównana. Dopiero w okolicach 60. minuty Ukraińcy zaczęli przyciskać, a Ruch zaczął mieć problemy z wyprowadzaniem akcji. Taki stan rzeczy trwał jednak przez moment, a obraz gry szybko wrócił do walki w środku pola i nieudanych prób konstruowania ataków z obu stron. Im bliżej było ostatniego gwizdka, tym rzadziej atakował Ruch, ale i goście nie pokazywali wiele w ofensywie, choć czasem potrafili zamknąć chorzowian w ich polu karnym.
Do końca na boisku nie było jednak widać milionów, włożonych w budowanie drużyny z Charkowa i wyraźnej różnicy w klasie sportowej, która miała dzielić Ukraińców od zespołu z Chorzowa. Ruch zagrał po prostu swoje i wystarczyło to do wywalczenia remisu. Bezbramkowego, czyli na własnym obiekcie najkorzystniejszego. Do minimalnego zwycięstwa trochę zabrakło, ale udało się też nie przegrać, co w kontekście rewanżu daje nadzieję na korzystny rezultat. Że się da, pokazał dwumecz z Esbjergiem. Niebiescy są głodni sukcesu i kto wie, czy w Kijowie nie sprawią kolejnej niespodzianki. Wystarczy wszak bramkowy remis, a apetyt rośnie w miarę jedzenia...