Męczarnie we Wrocławiu. Śląsk mimo porażki z Buducnostią gra dalej
Śląsk Wrocław przegrał w rewanżu z Budnucostią Podgorica 0:1, ale mimo to awansował do 3 rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Gra Mistrzów Polski wołała jednak o pomstę do nieba i jeśli wrocławianie liczą na sukces w rozgrywkach, muszą znacząco poprawić swoją grę.
Śląsk nie zamierzał zjadać murawy. Zaczął bardzo spokojnie, postawił na wzajemne badanie, a nie ofensywne szarże, które mogły doprowadzić do bramki i przypieczętowania awansu. Jedyne niebezpieczeństwo kreował ze stałych fragmentów, ale główki Przemysława Kazimierczaka i Łukasza Gikiewicza powędrowały obok światła bramki.
Nieco groźniejsi w poczynaniach byli gracze Budnućosti, choć tak na dobrą sprawę to Śląsk spisywał się żenująco, czego po prostu nie można było zmarnować. Zbudowanie akcji ułatwiał dziecinnie łatwy odbiór w środku pola. Z kolei prostopadłe podania powodowały rozmontowanie całej linii obrony. Dzięki temu w 10. minucie Marko Vukcević znalazł się sam na sam z Marianem Kelemenem. Na szczęście słowacki bramkarz zachował się należycie.
Niestety pięć minut później skapitulował. Przy bramce bezdyskusyjnie zawinił Patrik Mraz, który przy rzucie rożnym nie upilnował Vukcevicia. Zawodnik przyjezdnych dobrze złożył się do strzału głową i z 5 metrów odrobił połowę strat.
Po stracie gola gospodarze sprawiali wrażenie, jakby w ogóle nie znali wyniku. W grze ofensywnej brakowało ładu i składu, a przede wszystkim pomysłu. Niedokładność i brak ostatniego podania niwelował wszelkie starania.
Niekiedy też szwankowała czujność sędziego, jak przy niezauważonym, ewidentnym zagraniu ręką w polu karnym przez jednego z czarnogórskich defensorów. Innym razem piłkarze Śląska nie zdobyli gola tylko z własnej głupoty. W 20. minucie bramkarz kilka razy wypluł futbolówkę po zagraniu Sebastiana Mili, lecz nikt nie potrafił spełnić powinności.
Śląsk nie dość, że przegrywał, to nadal nie wyciągnął wniosków z wcześniejszych błędów w obronie. W 30. minucie Selmo Kurbegović, oczywiście za sprawą prostopadłego zagrania, był sam na sam z Kelmenem. Słowacki bramkarz po raz kolejny zachował się wzorowo i przypłacił to kontuzją głowy. Obandażowany pozostał jednak na boisku.
Jego koledzy ruszyli lekko dopiero w końcówce. Najpierw główka Grodzickiego minimalnie powędrowała nad poprzeczką, a tuż przed przerwą dobrze zapowiadającą się, dynamiczną akcję zepsuł brak decyzji.
Orest Lenczyk musiał się mocno zdenerwować. Już w 38. minucie zdjął beznadziejnego Mraza, wprowadzając Sylwestra Patejuka. Po przerwie na boisko nie wyszedł Mateusz Cetnarski, zmieniony przez Waldemara Sobotę.
Sprowadzony z Podbeskidzia Patejuk chciał wystartować z grubej rury. Tuż po przerwie ładnie przymierzył z 20. metrów, choć o zaskoczeniu Jasmina Agovicia mógł tylko pomarzyć. W 52. minucie dobry strzał Roka Elsnera został zablokowany.
Trzeba przyznać, że po zmianie stron wrocławianie ruszyli do ataku z większym animuszem. Wreszcie poczęli grać kombinacyjnie, z dużą ambicją i zaciętością. Niestety jeśli ktoś pomyślał, iż najgorsze minęło, mocno się rozczarował.
Po chwili nastąpił powrót do pierwotnej sytuacji. Znów nie było pomysłu, defensywa aż raziła błędami nieustannie narażając się na budzące grozę prostopadłe podania. W 56. minucie Dragan Bosković zakończył dynamiczną akcję uderzeniem w boczną siatkę. Za moment Admir Andrović huknął nad poprzeczką, a w 67. minucie zmarnował setkę. Po wrzutce, żaden z defensorów nie sięgnął futbolówki i Czarnogórcowi wystarczyło tylko kopnąć w odpowiednim kierunku. Obok był jednak Marcin Kowalczyk, który zmniejszył niebezpieczeństwo.
W 71. minucie Radivoje Golubović miał przed sobą jedynie golkipera. Łatwo sobie poradził i skierował piłkę na dalszy róg. Bramki nie zdobył, bo wzorową asekuracją popisał się jeden z obrońców. W 81. minucie przyjezdnym należała się jedenastka. Golubović po raz kolejny znalazł się jeden na jeden z Kelemenem. Bezdyskusyjny bohater "Wojskowych" zdołał go jednak powstrzymać w sposób nieprzepisowy. Na całe szczęścia, sędzia się nie połapał.
Śląsk prezentował się jak mężczyzna z poważną impotencją. Chciał, ale zupełne nic mu nie wychodziło, a na domiar złego szerzyło się olbrzymie partactwo. Każda ofensywna próba kończyła się przeważnie na obrońcach. W 84. minucie Sobota wypuścił w tempo Milę, a ten dał się powstrzymać przeciwnikowi. Jeszcze bardziej zepsuł Marcin Kowalczyk, który nie skorzystał na wspaniałym zagraniu od Patejuka.
Beznadziejna gra nie zmieniła niezaprzeczalnego faktu. To nasz zespół, dzięki zaliczce z pierwszego starcia zagra w kolejnej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów, gdzie zmierzy się ze szwedzkim Helsinborgiem. Strach pomyśleć co się wydarzy, jeżeli boiskowa postawa nie ulegnie natychmiastowej poprawie.