Męczarnie Legii i skromna zaliczka z Botosani. W Rumunii będzie jednak gorąco
Podopieczni Henninga Berga są wyraźnie bez formy. Dzisiaj mieli zrehabilitować się za bolesną porażkę w Superpucharze Polski, jednak z trudem uporali się z FC Botosani, 8. zespołem ligi rumuńskiej.
Dla Warszawy ostatnie tygodnie to niezwykle nerwowy czas. Z Legii jako drużyny, który bał się praktycznie każdy i podobno nikt nie był w stanie jej dogonić, pozostało niewiele. Pozostał zespół, który koncertowo spartolił walkę o mistrzostwo kilka tygodni temu, a sześć dni temu pojechał do Poznania tylko na wycieczkę, a nie po to, aby wygrać Superpuchar. Coraz głośniej mówiło się o ewentualnym zwolnieniu Henninga Berga, ale władze klubu na razie zachowują spokój i nie decydują się na kosztowne rozstanie z Norwegiem. Całej sytuacji nie potrafią natomiast wytrzymać kibice, którzy w ubiegły piątek opuścili trybuny w Poznaniu przed ostatnim gwizdkiem, a dzisiaj przez długą część meczu dawali piłkarzom do zrozumienia, że nie są zadowoleni z ich postawy. Transparent „Od pół roku nie zasługujecie na nasz doping” idealnie oddawał nastroje panujące na Żylecie.
- Spodziewam się, że rywale będą się jutro głównie bronić, powinni znać naszą wartość. Przekonamy się na boisku, nie chcę nic przewidywać, ale wydaje mi się, że nie będę miał wiele pracy – przewidywał wczoraj Dusan Kuciak, który grę Legii w Lechu podsumował najdosadniej, jak się dało. – To był dramat. Gorzej być nie może – przekonywał Słowak, dodając, że nie wierzy w to, że Legia nie pokona Botosani. Na pewno miał rację co do tego, że nie będzie miał dużo pracy. Rumuni skoncentrowali się bowiem na obronie, a do ataków przystępowali dopiero po błędach legionistów. Pod bramkę Kuciaka nie docierali zbyt często, choć przynajmniej raz stworzyli pod nią poważne zagrożenie. Silnie uderzył Raul Costin, ale jego strzał bez większych problemów odbił Kuciak.
Bez dwóch zdań legioniści byli stroną przeważającą. Zagrali lepiej i dokładniej niż w Poznaniu, ale swoje robił też poziom prezentowany przez Botosani, a ten był mizerny. Gospodarze długo męczyli się z obroną Rumunów. Często gościli pod ich polem bramką, ale niewiele z tego wynikało. W wielu sytuacjach Nemanja Nikolić oraz Michał Kucharczyk byli łapani na spalonym. Węgier na początku drugiej połowie nieźle przymierzył głową, ale bramkarz gości wybronił jego uderzenie. To, że uderzenie „Niko” zostało obronione, da się wyjaśnić, ale to, że paręnaście minut później Prijović huknął z kilku metrów ponad bramkę, jest niewytłumaczalne. Skórę „szwajcarskiego Zlatana” uratował jednak Ondrej Duda, który zgarnął odbitą piłkę, kapitalnie przymierzył i dał prowadzenie „Wojskowym”. Słowak podsumował tym samym udane dla siebie spotkanie – to właśnie u niego było widać największą piłkarską jakość, która w konsekwencji przełożyła się na jednobramkową zaliczkę przed przyszłotygodniowym rewanżem.