menu

Męczarnie Lecha w Bielsku-Białej. Podbeskidzie urwało punkt poznaniakom

5 października 2013, 22:21 | Wojciech Maćczak

Choć gracze Lecha Poznań przez całą pierwszą połowę mieli ogromną przewagę nad przeciwnikiem, to nie potrafili przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść. Co więcej, ani razu nie zdołali skierować piłki do siatki. Nie uczynili tego również gracze Podbeskidzia i spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem.

Przed meczem mówiło się, że stawką może być posada szkoleniowca Podbeskidzia, Czesława Michniewicza. Ostatnia pozycja w tabeli po dziesięciu kolejkach sprawiła, że pozycja 43-letniego szkoleniowca pod Klimczokiem uległa osłabieniu. Kolejna strata punktów mogła sprawić, że zarząd z Wojciechem Boreckim na czele straci cierpliwość i zdecyduje się na zmianę trenera, który w ubiegłym sezonie niemal cudownie wywalczył z drużyną utrzymanie w piłkarskiej elicie.

Dlatego bielszczanie nie mieli wyjścia, by ocalić głowę swojego szkoleniowca musieli zagrać z faworyzowanym poznańskim zespołem o trzy punkty. I pewnie takie były założenia, ale szybko okazało się, że zadanie jest trudniejsze, niż mogło się wcześniej wydawać. Od samego początku bowiem dość jasno było widać, że na boisku dominuje „Kolejorz”, goście konstruowali akcje, rozgrywali piłkę, a gospodarze starali się im co najwyżej przeszkadzać. Chwilami graczom Podbeskidzia wychodziło to nieźle, ale zdarzały się również momenty kompletnej nieporadności. Symbolem tego drugiego była sytuacja z początku meczu, gdy dwóch bielszczan, walcząc o piłkę z Kasperem Hamalainenem zderzyło się głowami, natomiast Fin po prostu schylił się i najmniej ucierpiał.

Przewaga poznaniaków chwilami była bardzo znacząca, ale wynikało z niej niewiele. W kolejnych akcjach podopieczni Mariusza Rumaka raczej irytowali nieporadnością niż pokazywali, że zdobycie bramki jest kwestią czasu. Wszyscy trzej ofensywni pomocnicy „Kolejorza” byli tyleż aktywni, co kompletnie niedokładni. Hamalainen uparł się na uderzenia z dystansu, za każdym razem posyłając piłkę nad bramką Ladislava Rybansky’ego. Bliżej szczęścia dwukrotnie był Daylon Claasen, ale ten z kolei nie mógł odpowiednio trafić w futbolówkę, przez co posyłał ją obok celu. I w końcu jeszcze Gergo Lovrencsics, popełniający chyba najmniej błędów z całej trójki, ale podobnie skuteczny jak koledzy. Słabo spisywał się natomiast Łukasz Teodorczyk i nic dziwnego, że w przerwie Rumak zdecydował się pozostawić go w szatni.

Gospodarze doszli do głosu dopiero po przerwie, w pierwszym kwadransie stwarzając sobie dwie niezłe okazje. Wyniknęło z nich tyle samo, co z wcześniejszych sytuacji zawodników z Poznania – czyli zupełnie nic. Trzeba jednak przyznać, że chwilami Podbeskidzie częściej utrzymywało się przy piłce, lepiej wyglądało w ofensywie i walczyło jak równy z równym z wicemistrzem Polski. Ze strony poznaniaków niezłą sytuację mieliśmy w 70. minucie, gdy tak zwany „centrostrzał” (bardzo częste zjawisko w polskiej lidze) Mateusza Możdżenia omal nie zaskoczył Rybansky’ego. Chwilę później zaatakowało Podbeskidzie – po strzale Fabiana Paweli świetnie między słupkami spisał się Maciej Gostomski.

W samej końcówce to bielszczanie przycisnęli i mieli dwie wyśmienite okazje, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. W 86. minucie Damian Chmiel wyłożył piłkę Błażejowi Telichowskiemu, a ten nie trafił do bramki z kilku metrów, chwilę później bardzo groźny strzał Aleksandra Jagiełły świetnie obronił Gostomski. Tuż przed końcowym gwizdkiem sędziego ten sam zawodnik nie wykorzystał piłki meczowej po dograniu Chmiela. Ostatecznie jednak wynik nie uległ zmianie, a podział punktów można uznać za wynik sprawiedliwy, choć korzystniejszy dla gospodarzy.


Polecamy