menu

Mateusz Machaj: W Lechii czułem się niedoceniany

26 kwietnia 2014, 13:27 | Jakub Guder/Gazeta Wrocławska

- We Wrocławiu cały czas pracuję nad tym, żeby wrócić do swojego najlepszego okresu, a może grać nawet jeszcze lepiej - mówi Mateusz Machaj, pomocnik wrocławskiego Śląska.

Mateusz Machaj: Bardzo dobrze wspominam okres, kiedy pracowałem z Bogusławem Kaczmarkiem
Mateusz Machaj: Bardzo dobrze wspominam okres, kiedy pracowałem z Bogusławem Kaczmarkiem
fot. Paweł Relikowski / Gazeta Wrocławska

Przed Śląskiem siedem spotkań w grupie spadkowej. Jak ocenia Pan reformę ligi?
Więcej meczów w sezonie to z pewnością dobra sprawa, ale podział punktów jest trochę krzywdzący. Mieliśmy większą przewagę nad drużynami z samego dołu tabeli, a teraz do końca musimy walczyć o życie. Mam nadzieję, że od samego początku uda nam się wygrywać i dzięki temu będziemy mieli większy komfort.

Pana wujek – Stefan Machaj – na Dolnym Śląsku zgarnął wszystko, co możliwe w polskiej piłce. Ze Śląskiem zdobył Puchar Polski, z Zagłębiem mistrzostwo. Dobrze go tu wspominają. Teraz Pan niejako kontynuuje rodzinne tradycje, ale trochę to trwało zanim zagrał Pan w ekstraklasie w dolnośląskim klubie. A przecież pochodzi Pan z Głogowa. Była szansa, żeby trafił Pan do Śląska wcześniej?
Kluby rozmawiały już latem, ale ostatecznie się nie dogadały. Wcześniej nie słyszałem o tym, żeby Śląsk się mną interesował. Tak się moje życie potoczyło, że trenowałem, uczyłem się piłki w innych miastach. Cieszę się jednak, że wróciłem na Dolny Śląsk, gram w WKS-ie. To w końcu moje rodzinne strony. Potrzebowałem takiej zmiany. Nie wiem, czy prezes Żelem miał duży udział przy moim transferze, ale najważniejsze dla mnie było to, że udało mi się rozwiązać umowę z Lechią i przyszedłem tutaj jako wolny zawodnik.

Czyli pewnie korzysta Pan z tego, że teraz do domu jest niedaleko.
Jak najbardziej. Kiedy tylko jest okazja, to pakuje siebie, dziewczynę i jedziemy do moich rodziców. To jakieś 100 km, trochę ponad godzina jazdy. To wielki atut.

Z bratem Bartoszem często Pan się widuje?
Tak – gra teraz w Legnicy (w Miedzi, 21-latek jest także pomocnikiem – przyp. JG) więc gdy na przykład jadę do Głogowa, to go zabieram po drodze, ale też bardzo często się odwiedzamy. Spędzamy ze sobą naprawdę dużo czasu.

Poleciłby Pan go do Śląska?
Nie chce robić reklamy, ale... oczywiście! To młody chłopak, który na pewno będzie się rozwijał. Jak patrzę na niego, to wydaje mi się, że w przyszłości może być niezły. Gdy byliśmy mniejsi, to ja wygrywałem nasze pojedynki, ale przede wszystkim dlatego, że jestem starszy. Jeśli „młody” będzie ciężko pracować, to z pewnością się rozwinie.

Jest Pan zadowolony z tego, co osiągnął w dorosłej piłce, czy jednak liczył na więcej?
Oczywiście liczyłem i cały czas liczę na więcej. Nie jestem przecież u schyłku swojej kariery. Jeśli tylko zdrowie pozwoli, będę się starał powalczyć o coś więcej. Teraz to nie jest szczyt moich możliwości.

Z perspektywy czasu pobyt w Lechii ocenia Pan na plus? Początek był bardzo dobry, ale kończył Pan w III-ligowych rezerwach.
To nie był dla mnie zły czy stracony czas. Zaraz po przeprowadzce do Gdańska grałem regularnie. Później wszystko się popsuło przez kontuzję. Jednak gdy pojawił się w Lechii trener Bogusław Kaczmarek, to znów często wychodziłem na boisko. Dopiero końcówka za Michała Probierza była w kratkę... W pierwszej drużynie nie grałem zbyt dużo, spadłem do rezerw. Było nie za dobrze. Powrót w rodzinne strony i gra w Śląsku dobrze poprawi moją mentalność, będzie pozytywnym zastrzykiem.

Mógł Pan trafić z deszczu pod rynnę, bo krótko mówiło się, że zwolniony z Lechii Probierz może trafić do Wrocławia. Nie był Pan jego ulubieńcem.
Chodziły takie myśli po głowie. Życie napisało jednak inny scenariusz – trener jest w Jagiellonii, ja jestem tutaj. Nawet gdyby trafił do Śląska to podjąłbym rywalizację i walczył o pierwszy skład. Nie chcę jednak „gdybać”.

Wracając jeszcze do trenera Kaczmarka – bardzo pozytywnie się o Panu wypowiada. W jednym z wywiadów stwierdził, że może być Pan wyróżniającym się pomocnikiem w lidze, że ma Pan potencjał, dobre prostopadłe podanie...
Bardzo dobrze wspominam okres, kiedy pracowałem z Bogusławem Kaczmarkiem. Stawiał na mnie, co dawało mi pewien komfort psychiczny. Czułem się bardzo potrzebny drużynie. To budowało moje morale. Ten czas był dla mnie chyba w Lechii najlepszy. Teraz jeszcze mi trochę brakuje do tamtej formy przede wszystkim dlatego, że wówczas grałem w każdym meczu. We Wrocławiu cały czas pracuję nad tym, żeby wrócić do swojego najlepszego okresu, a może grać nawet jeszcze lepiej.

Chyba cały czas w głowie ma Pan te rezerwy Lechii.
Czułem się niedoceniony, niechciany. Miałem niższe morale. To był bardziej kryzys psychiczny, niż fizyczny.

Teraz w Śląsku patrzymy na Pawła Zielińskiego, który z trzeciej ligi trafił do ekstraklasy, ale Pan podobną drogą przeszedł trafiając do Lechii. Dla Pana ten przeskok był duży?
Nie było aż tak wielkiej różnicy. Najpierw całe lato przepracowałem z Lechią i pod koniec okresu przygotowawczego podpisałem umowę. No i trener Kafarski właściwie od razu na mnie postawił. Cieszę się, że nawet po tak długiej tułaczce udało mi się trafić do Lechii. Wcześniej niby byłem przy pierwszym zespole Lecha, ale cały czas mnie wypożyczano do niższych lig. Faktycznie trochę to trwało zanim zagrałem w ekstraklasie, ale cieszę się, że moja przygoda z piłką właśnie tak się potoczyła.

Czytaj cały wywiad z Mateuszem Machajem w serwisie GazetaWrocławska.pl!

Gazeta Wrocławska


Polecamy