menu

Mateusz Abramowicz: Jestem wdzięczny Szukiełowiczowi za szansę [WYWIAD]

21 marca 2016, 12:35 | Jakub Guder/Gazeta Wrocławska

Mateusz Abramowicz niespodziewanie został pierwszym bramkarzem Śląska. - Ciężko pracowałem i czekałem na tę szansę - mówi. Nam opowiedział o swojej drodze z okręgówki do Ekstraklasy, a ciężkich chwilach po zerwaniu ścięgna Achillesa, fajnym czasie w Niecieczy i swoim bracie, który trafił do Śląska przed nim...

Mateusz Abramowicz:  Trener Szukiełowicz zaryzykował. Za to jestem mu bardzo wdzięczny
Mateusz Abramowicz: Trener Szukiełowicz zaryzykował. Za to jestem mu bardzo wdzięczny
fot. Paweł Relikowski

Kiedy ostatni raz broniłeś tak regularnie, co tydzień?
W Kluczborku, w II lidze. Już trzy lata minęły… Podpisałem tam kontrakt na trzy sezony, a byłem w sumie dwa, no i przez ten czas broniłem. Trochę tych meczów tam zagrałem.

Regularna gra w II lidze dla 19-latka z Brzegu Dolnego, z okręgówki - to jednak musiało być już coś.
No tak. A wcześniej przecież trafiłem na pół roku na wypożyczenie do Żagania - to była też II liga. Miałem wówczas skończone ledwie 18 lat. Ten poziom to już prawie zawodowe rozgrywki. Coś się zarabia, można z tego żyć. Zbierałem w tym czasie doświadczenie. Moim atutem był przepis, który mówi, że na tym szczeblu musi grać młodzieżowiec, a ja się wiekiem łapałem do tej kategorii. No więc najpierw zagrałem w Czarnych kilkanaście meczów, a potem trener Zbigniew Smółka zabrał mnie do MKS-u.

Jak trafiłeś do Niecieczy?
Przez dwa lata zbierałem niezłe noty w Kluczborku, ale po drugim sezonie skończyłem wiek młodzieżowca i zrobiło się trochę trudniej. Pojechałem na testy do Ruchu Chorzów. Byłem tam chyba trzy tygodnie, kluby się w tym czasie dogadywały, wszystko wyglądało OK. Ostatecznie nie doszły jednak do porozumienia i wróciłem do MKS--u może tydzień przed startem ligi. Pół roku siedziałem na ławce. Byłem przyzwyczajony do regularnej gry i ciężko to zniosłem. Po rundzie jesiennej miałem jeszcze rok ważnego kontraktu, ale powiedzieli mi, że puszczą mnie wszędzie na 6-miesięczne wypożyczenie. Pojawiła się Termalica i z tego skorzystałem. Przepracowałem tam fajnie pięć miesięcy.

Podobały Ci się te klimaty?
Tak. Mieszkałem w Tarnowie, blisko Krakowa, tereny już górskie, poznałem fajnych ludzi. Nie dostałem szansy, ale bardzo tam odżyłem psychicznie. O to mi chodziło. A do tego poziom sportowy był wysoki. Zresztą widać, jak oni teraz grają w piłkę. Niestety, w maju na treningu zerwałem ścięgno Achillesa. Od razu poszedłem pod nóż - w Dąbrowie Tarnowskiej. Skończyło mi się wypożyczenie i miałem jeszcze pół roku umowy w Kluczborku. Wiedziałem jednak, że nie ma sensu tam siedzieć, bo do tej pory, gdy co jakiś czas pojawiały się zapytania z I ligi czy z ekstraklasy, to kluby się nie dogadywały. Pieniądze, pieniądze, pieniądze… Gdyby nie to, to pewnie dawno trafiłbym gdzieś wyżej. Rozwiązaliśmy więc kontrakt. To była trudna sytuacja, ale nie miałem wyjścia. Gdybym został, wyleczył się, a potem zimą chciał odejść, to za zawodnika w tym wieku klub może żądać ekwiwalentu za wyszkolenie, nawet jeśli wygasła mu umowa. A leczyłem się na własny koszt.

Sam płaciłeś za wszystko?
Tak. Wyjechałem z Kluczborka i rehabilitację przechodziłem u dr. Czamary we Wrocławiu. Świetnie się mną zajęli. Szybko wróciłem do zdrowia. Miałem cały czas wsparcie brata, rodziców, przyjaciół, zaprzyjaźnionych trenerów. Dzięki nim wszystkim błyskawicznie stanąłem na nogi.

To był dla Ciebie trudny czas?
Tak. Nie stresowałem się samą operacją, tylko ja wcześniej nie miałem żadnej przerwy, kontuzji, a tu nagle - bum! Przerwa i ta powolna rehabilitacja. Wstawałem rano i nie mogłem normalnie stanąć stopą na ziemi. Tym się martwiłem. Lekarz mi jednak wszystko tłumaczył. To był ciężki okres, ale dałem radę.

Jak trafiłeś do Śląska?
W listopadzie 2014 wznowiłem treningi z drużyną z Brzegu Dolnego. Miałem też zajęcia indywidualnie pod okiem mojego przyjaciela Mariusza Bołdyna, który jest teraz trenerem bramkarzy w Chrobrym Głogów. Był w tym czasie na stażu trenerskim w Śląsku i zgadał się z Tomaszem Hryńczukiem, który wówczas szkolił piłkarzy na tej pozycji właśnie przy Oporowskiej. Przed świętami przyjechałem do WKS-u się pokazać, a po Nowym Roku Tomek Hryńczuk zadzwonił, żebym zaczął z nimi okres przygotowawczy. Noga wytrzymała, wykonałem dużo ciężkiej pracy i dano mi szansę. Za piękne oczy kontraktu nie dostałem.

Z Brzegu miałeś blisko do Wrocławia, to dlaczego zatem tak późno trafiłeś do Śląska?
Nie wiem. Byłem raz czy dwa testowany w Młodej Ekstraklasie, ale zawsze czegoś brakowało. Nie wiem, czego. Gdy zbierałem jako 15-16-latek pierwsze szlify w okręgówce, to moim marzeniem była gra w Śląsku.

Kiedy podpisywałeś tu umowę, to byłeś pewnie świadomy, że będziesz trzecim bramkarzem. Czy w związku z tym trudno było Ci podjąć tę decyzję? A może to była jednak dla Ciebie gwiazdka z nieba - po kontuzji, z II ligi trafiasz do ekstraklasy...
Wiedziałem, na co się piszę. Przez pierwsze pół roku chciałem złapać rytm, odbudować się. Nie mogłem jednak lepiej trafić. Gdyby w maju - gdy zrywałem Achillesa - ktoś mi powiedział: „Abram, za siedem miesięcy będziesz w Śląsku!”, to bym go złapał, poddusił i tak to by się skończyło (śmiech).

Po kontuzji Jakuba Wrąbla media pisały, że w Śląsku został jeden bramkarz - Mariusz Pawełek. Zresztą my chyba też napisaliśmy, że nie ma drugiego zawodnika na tę pozycję… Wkurzały Cię takie opinie?
Tak. Wiadomo, że byłem po kontuzji, a trudno pewnie brać na poważnie 70 meczów w II lidze. Jestem ambitny, pracowałem za dwóch, a nie miałem szansy się pokazać. To właśnie było najgorsze, że nie mogłem niektórym niedowiarkom się zaprezentować. Za trenera Pawłowskiego nie dostałem nawet szansy w żadnym sparingu.

Próbowałeś rozmawiać o swojej sytuacji z trenerami?
Ja nie jestem taki. Wolę pokazać się na boisku. Rozumiałem sytuację. Kuba Wrąbel - młody, a do tego wychowanek, więc wiadomo, że będzie promowany. Mariusz Pawełek? Pfff… (Abramowicz wzdycha z wyraźnym uznaniem - przyp. JG). Motywowało mnie to do pracy.

Tak naprawdę to szczęście i zbieg okoliczności, że wskoczyłeś do bramki.
To prawda, ale zaczęło się od trenera Szukiełowicza. Mam do niego i jego sztabu olbrzymi szacunek, że dali mi szansę. Już w styczniu trener Jedynak powiedział, że widzi moją pracę i będę nagradzany. Wcześniej byłem kilka razy na ławce w lidze, ale tylko wtedy, gdy Mariusz czy Kuba byli kontuzjowani. Tymczasem oni stwierdzili, że nie jestem bramkarzem numer trzy; że jest pierwszy, a potem dwóch drugich i to tylko od nas miało zależeć, kto będzie powoływany do kadry meczowej. To było bardzo fajne, uczciwe postawienie sprawy. Teraz jak myślę o meczu z Piastem, to wydaje mi się, że gdyby był inny sztab, to nawet mimo tych błędów Mariusza nie dostałbym szansy w Gliwicach. A trener Szukiełowicz zaryzykował. Za to jestem mu bardzo wdzięczny.

Czytaj ciąg dalszy w serwisie GazetaWroclawska.pl

Gazeta Wrocławska


Polecamy