menu

Mariusz Kukiełka: Wywlekanie smrodów z szatni na światło dzienne jest żałosne [WYWIAD, ZDJĘCIA, WIDEO]

31 października 2013, 11:20 | Bartosz Michalak

Mariusz Kukiełka – wychowanek Siarki Tarnobrzeg, były reprezentant Polski i zawodnik takich piłkarskich marek jak chociażby Wisła Kraków, PAOK Saloniki, Energie Cottbus i 1.FC Nürnberg w obszernej rozmowie zdradził nam kulisy swojej nieudanej próby powrotu do ukochanej Siarki oraz poddał krytycznej ocenie dzisiejszy świat mediów, kolegów po fachu i postawę niektórych młodych zawodników.

Mariusz Kukiełka: Szatnia to jest taki drugi dom dla zawodnika i wszystko powinno w niej pozostać
fot. Krzysztof Szymczak/Polskapresse
Z synem Kacprem, który w przyszłości może pójść w ślady ojca
fot. archiwum prywatne
Mariusz Kukiełka (czwarty z lewej w dolnym rzędzie) za kadencji trenera Jerzego Engela mógł liczyć na regularne powołania do reprezentacji Polski
fot. archiwum prywatne
Mariusz Kukiełka (stoi piąty z lewej) w 1993 roku jako czołowy zawodnik reprezentacji Polski do lat 16 zdobył Mistrzostwo Europy
fot. archiwum prywatne
1 / 4

Co dzisiaj robi Mariusz Kukiełka?
Rozpoczynam swoją przygodę z trenerskimi kursami oraz utrzymuje się w dobrej formie, by od nowego roku móc wrócić na piłkarskie boiska. Praktycznie codziennie zaliczam basen, siłownie i indywidualny trening biegowy. Oczywiście nie zapominam o ćwiczeniach z piłką, podczas których najczęściej towarzyszy mi mój synka Kacperek. Mogę pokazać w telefonie zdjęcia. Zobaczysz jak młodym wieku - 6 lat potrafi już umiejętnie ułożyć się do strzału (uśmiech).

Wymieni Pan nazwy klubów, które są zainteresowane Pana pozyskaniem?
W tym tygodniu mam jedna rozmowę z klubem, który wyraził chęć ściągnięcia mnie do siebie. Jednak nauczony doświadczeniem wolę poczekać na oficjalnie podpisaną umowę. Niedawno wydawało mi się, że jestem już dogadany z Siarką Tarnobrzeg, a mimo to zostałem bez klubu…

Zdradzi Pan kulisy tej sytuacji?
Chciałbym w końcu wyjaśnić tę sytuację, bo narobiło się wiele teorii. Mój powrót do Tarnobrzega był podyktowany możliwością gry w moim macierzystym klubie. Spotkałem się z prezesami Dziedzicem i Salamuchą. Rozmowy były owocne, dyskutowaliśmy również o przyszłości klubu, współpracy z młodzieżą, a następnie przeszliśmy do konkretów, czyli mojego kontraktu. Chciałem zarabiać tyle, ile najlepszy zawodnik w Siarce. Do tej pory nie wiem, ile on zarabia. Uważam, że było to uczciwe postawienie sprawy, co również spotkało się z aprobatą prezesów. Niestety po dwóch tygodniach okazało się, że jestem za stary. Do dziś nie rozumiem takiego zachowania, ponieważ działacze wiedzieli, ile mam lat, trener wypowiadał się o moich umiejętnościach w samych superlatywach, więc podłoże rezygnacji ze mnie musiało być zupełnie inne. A wpis Mastalerza (prezydent Tarnobrzega – red.) na Twitterze, o tym, że jeśli miałbym zostać zatrudniony, to musiałby najpierw znaleźć złoża ropy naftowej w okolicy, był po prostu chamski, obraźliwy i przede wszystkim nieprawdziwy! Moim marzeniem było zakończyć piłkarską przygodę właśnie tutaj. Był to mój główny motyw nagłego powrotu do Polski. Kocham Tarnobrzeg – tu się wychowałem i zawsze wiedziałem, że kiedyś z powrotem zamieszkam tu na stałe.

Chodzą słuchy, że Norbert Mastalerz nie chciał Pana w drużynie.
Też o tym słyszałem.

Czy prezydenta miasta powinno obchodzić to, czy dany piłkarz będzie grał w miejscowej drużynie?
A to już nie do mnie pytanie.

Domyśla się Pan czemu Norbert Mastalerz Pana nie lubi?
Nie mam pojęcia. Była mowa o chęci odmłodzenia zespołu. Tak też mówili prezesi, młodzi piłkarze plus paru doświadczonych zawodników w tym moja osoba. Może ktoś wystraszył się, że w każdej sprawie będę miał swoje zdanie? Jedno jest pewne: ja chciałem zakończyć grać w piłkę! w Siarce, a nie zostać tutaj jakimś filozofem.

Dlaczego wychowanków klubów, szczególnie z naszego regionu, traktuje się jak frajerów lub jeszcze gorzej?
Też dostrzegam ten problem. Wiem jak ze Stali Stalowa Wola pozbyto się chociażby Mietka Ożoga. To jest smutne, ale taka panuje tutaj chyba mentalność. Cudze jest lepsze. Swoich młodych zawsze można najpierw oskubać finansowo, bo to w końcu tylko wychowankowie. Po latach można ich potem jeszcze kopnąć w tyłek… Rozmowa na długie godziny – zostawmy to.

Siarka miała kiedyś szczęście do zdolnych młodzieżowców. Mam na myśli pojawienie się w klubie takich piłkarzy jak Pan, Andrzej Kobylański, Tomasz Kiełbowicz i Cezary Kucharski. No właśnie: szczęście czy może efekt wyszukiwania talentów?
Tak naprawdę tylko ja z wymienionych jestem wychowankiem Siarki. Kobylański trafił tutaj z Ostrowca Świętokrzyskiego, „Kiełbik” z Unii Hrubieszów, a Czarek z Łukowa. A to już zasługa i efekt pracy takich ludzi jak śp. trener Janusz Gałek, Adam Mażysz i Stanisław Gielarek.

Pan jako 16-latek debiutował w barwach Siarki na I-ligowych boiskach. Kwestia talentu, charakteru czy wzorowego wychowania?
Wszystkiego po trochu. Nie ukrywam jednak, że talentem nigdy nie byłem, dlatego to, że dane mi było grać profesjonalnie w piłkę zawdzięczam swojemu charakterowi. Pamiętam jak w debiucie z Zawiszą Bydgoszcz śp. trener Gałek dał mi wejść na murawę na 8 minut. Powiedział mi potem, że zrobiłem w tym czasie więcej wślizgów niż Krzysiek Złotek przez cały mecz (śmiech). Niezwykle ciepło wspominam tamten okres w Siarce. Trener Gałek dał mi szansę i po awansie z Siarką do I ligi jako młody chłopak mogłem liczyć na coraz bardziej regularną grę. Po debiucie przyszedł mecz z Górnikiem Zabrze, w którym zagrałem już od pierwszej do ostatniej minuty. Pamiętam do dziś, że w szatni trener podszedł do mnie i powiedział, że będę grał na Ryszarda Stańka – gościa, który wywalczył srebro na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie. Zremisowaliśmy u siebie 1:1, a ja trafiłem do „11 kolejki”. Fajne czasy.

Mariusz Kukiełka nigdy nie unikał męskiej gry, ale też nigdy nie "płakał", jeśli ktoś zagrał wobec niego brutalnie:

(od 1:55)


W 1993 roku zdobył Pan Mistrzostwo Europy z kadrą U-16. W młodej głowie pewnie zaszumiało trochę…
(śmiech) Na pewno chodziłem bardziej wyprostowany po mieście, ale w szatni byłem tym samym człowiekiem. Po powrocie z Turcji znowu pukałem do drzwi i czekałem aż ktoś powie: „Wejść!”. Miałem to samo krzesełko zaraz obok grzejnika, więc nie było żadnej taryfy ulgowej (śmiech).

To prawda, że został Pan wybrany do najlepszej „11” tamtego turnieju?
Podobnie jak zresztą na Mistrzostwach Świata w Japonii w tym samym roku, na których pod wodzą trenera Andrzeja Zamilskiego zajęliśmy z chłopakami 4. miejsce. Wracając do imprezy w Turcji. W finale pokonaliśmy 1:0 faworyzowanych Włochów. W ich ekipie grał m.in. Fransceco Totti. Cóż więcej powiedzieć… Mieliśmy charakterny zespół, dobrego trenera, dlatego można było myśleć o sukcesach. Zresztą przeciwko tej reprezentacji zawsze grało mi się dobrze.

Zdobył Pan dwa mistrzostwa Polski, dwa Puchary Polski i Puchar Grecji. Grał w reprezentacji i niemieckiej Bundeslidze. Z perspektywy czasu może Pan powiedzieć o sobie jako o spełnionym piłkarzu czy po tytule Mistrza Europy w wieku 16 lat liczył Pan na jeszcze więcej?
Zabrakło wyjazdu na mistrzostwa świata w 2002 roku. Zawsze znałem swoje miejsce w szeregu, dlatego mam świadomość, że na tamtą imprezę pojechałbym jako ten trzeci w kolejności środkowy pomocnik, ale mimo wszystko byłoby to kolejne spełnienie moich dziecięcych marzeń. Udział w tak wielkiej imprezie jaką są Mistrzostwa Świata w piłce nożnej – wspaniała rzecz. Niestety przytrafiła się poważna kontuzja i trener Jerzy Engel na moje miejsce mógł powołać kogoś innego…

Wspomniał Pan o kontuzji i od razu przypomniał mi się moment, w którym lekarze Wisły Kraków zrobiliby z Pana wręcz inwalidę…
(śmiech) Tak, a pół roku potem grałem w greckim PAOK-u jako podstawowy piłkarz i zdobyłem Puchar Grecji… Kontuzję przez którą nie pojechałem na mistrzostwa świata w 2002 roku leczyłem blisko 4 miesiące. W międzyczasie trenowałem w rodzinnym Tarnobrzegu i pojawiło się zainteresowanie moją osobą ze strony trenera Henryka Kasperczaka z Wisły Kraków. Było to moje pierwsze podejście do „Białej Gwiazdy”. Wtedy klubowy doktor Jerzy Zając orzekł, że nie nadaję się już do profesjonalnej piłki i cała sprawa upadła. Podpisałem kontrakt z greckim klubem i udowodniłem, że inwalidą nie jestem.

Dostrzegli to włodarze… Wisły Kraków, którzy tym razem nie słuchali się żadnych lekarzy i w końcu sprowadzili Pana na Reymonta.
Inni pewnie unieśli by się honorem w takiej sytuacji. Dla mnie możliwość gry w Wiśle była czymś ponad wszystko. Świetny zespół, świetni kibice, piękne miasto, zamożny i uczciwy właściciel i kompetentny trener. Czego chcieć więcej? W Grecji mimo zdobytego trofeum nie otrzymałem pieniędzy za prawie pół roku gry. W Norymberdze miejsce w składzie wywalczyłem sobie bez problemu, ale… zrobiłem głupotę i pożegnałem się z drużyną po pół roku.

Media sugerowały wówczas Pana problemy prywatne…
Świat mediów zawsze był i jest dla mnie totalnym nieporozumieniem.

Co się Panu w nim nie podoba?
Na przykład to, że byli piłkarze (nie chcę używać nazwisk) uważają się za wielkich ekspertów. Pierwszy myśli, że zjadł wszystkie rozumy, drugi podobnie tylko na dodatek nie ma w sobie pokory wpadając od czasu do czasu na pomysł, żeby skrytykować takiego fachowca jak np. trener Orest Lenczyk

Nie przemawia przez Pana czasami zazdrość?
Nigdy nikomu niczego nie zazdrościłem. Każdy jest kowalem swojego losu, dlatego zamiast zazdrościć lepiej wziąć się za siebie. Nie mam nic przeciwko komentarzom Kazia Węgrzyna, Marcina Baszczyńskiego, Kamila Kosowskiego i innych chłopaków, ale są i tacy, którzy po prostu uważają się za mędrców, a żaden z nich bardzo dobrym piłkarzem nigdy nie był. Tylko czekać aż napiszą książki…

Teraz to całkiem popularne.
Wywlekanie smrodów z szatni na światło dzienne jest żałosne! Te książki najczęściej czytają dzieci, które potem zamiast kogoś kojarzyć z gry w piłkę nożną, będą pamiętać, kto z kim pił i gdzie. To przykre że znani piłkarze, sportowcy posuwają się do takich wyznań. Szatnia to jest taki drugi dom dla zawodnika i wszystko powinno w niej pozostać.

Co Pana jeszcze denerwuje w obecnym świecie piłki nożnej?
Brak szacunku wśród młodych graczy do starszych zawodników, którzy coś w życiu osiągnęli. Ostatnio byłem na meczu drugiej drużyny Siarki, która grała z Iskrą Sobów. Byłem świadkiem jak jakiś gówniarz z Tarnobrzega wszedł w „pyskówkę” z Mietkiem Ożogiem (grający trener Iskry Sobów – red.). Gówniarz, który w życiu nie kopnął prosto piłki i prawdopodobnie już tego nie uczyni, bo w jego wieku ludzie grają na zachodzie, a nie w stalowowolskiej A-klasie. Mam tylko nadzieję, że ten chłopaczyna po prostu nie wiedział, do kogo używa takich wulgarnych słów i w ferworze własnej słabości na chwilę się zapomniał…

Wracając do wcześniejszego tematu: spróbowałby Pan sił w mediach jako np. komentator?
Szczerze to nie mam tzw. parcia na szkło. Pamiętam, że kiedyś Tomek Smokowski z Canal+ proponował mi współpracę, ponieważ dobrze mu się ze mną pracowało przy okazji meczu Wisła-Legia, w którym nie mogłem zagrać za nadmiar kartek. Mimo to grzecznie podziękowałem. To był 2004 rok i moim priorytetem była wówczas tylko i wyłącznie gra w piłkę.

Z którymi kolegami z boiska ma Pan dzisiaj najlepszy kontakt?
Z Jackiem Krzynówkiem, Jarkiem Chwiałkowskim, z którym ostatni byliśmy na pokazie treningowym w szkole „Polish Soccer Skills” gdzie w połowie listopada będę robił trenerską licencję. Poza tym jestem w stałym kontakcie z kumplami z Energie Cottbus.

Wychowanek tarnobrzeskiej Siarki stał się fundamentalnym piłkarzem niemieckiego klubu:

Stefan Majewski, Henryk Kasperczak, Andrzej Zamilski, śp. Janusz Gałek, którego z tych trenerów wspomina Pan najlepiej?
Od każdego nauczyłem się bardzo wiele. Z pierwszymi dwoma miałem czasami ostrzejsze pogawędki. Z trenerem Majewskim kontakt mam zdecydowanie lepszy teraz niż w czasach, gdy grałem w prowadzonej przez niego Amice (śmiech).

Podobno jest Pan zagorzałym fanem Jose Mourinho.
Zdecydowanie tak. Trener, który swoją postawą potrafi ściągnąć presję z zawodników i skierować ją tylko na siebie. Rozmawiałem długo z Jurkiem Dudkiem na temat jego metod szkoleniowych, czytałem „Anatomię zwycięzcy” (książka poświęcona portugalskiemu szkoleniowcowi – red.) i mogę stwierdzić, że jestem jego ogromnym zwolennikiem.

Domyślam się, że marzy Pan o tym, aby oglądać kiedyś syna Kacpra na ligowych boiskach…
Będę szczęśliwy, kiedy on będzie szczęśliwy. Na razie chłopak jest totalnie zakochany w futbolu. Swego czasu woziłem w samochodzie dziesiątki piłek, które on kolekcjonował (śmiech). Ale to czy nadal będzie chciał trenować i podporządkować swoje życie piłce, to będzie już tylko i wyłącznie jego decyzja. Na razie za wcześnie jednak na takie teorie i snucie planów na przyszłość. Choć po treningach w krakowskiej szkółce Mirka Szymkowiaka, nie zanosi się, żeby odpuścił.

„11” kumpli Mariusza Kukiełki. Załóżmy, że wybiera Pan zawodników, z którymi miał okazję grać tylko w klubach.
Gerhard Tremmel – Zoltan Szelesi, Arkadiusz Głowacki, Kevin McKenna, Marcin Baszczyński – Vlad Munteanu, Mirosław Szymkowiak, Jacek Krzynówek – Paweł Kryszałowicz, Sergiu Radu, Maciej Żurawski

Na koniec sprawdzę jeszcze Pana dystans do siebie. Długo musiał się Pan „odkręcać” po potyczkach z Realem Madryt w eliminacjach do Ligi Mistrzów w 2004 roku (śmiech)?
Szczególnie w Madrycie zaliczyłem najdłuższy w swoim życiu trening interwałowy bez piłki (śmiech). Przegraliśmy 1:3, ale gra przeciwko takim graczom jak Luis Figo, Raul, Walter Samuel, Zinedine Zidane, Ronaldo, Roberto Carlos, Fernando Morientes czy David Beckham była spełnieniem moich marzeń.


Metryka:
Mariusz Kukiełka (1976) – urodzony w Tarnobrzegu; wychowanek miejscowej Siarki, z którą m.in. przez trzy sezony grał w I lidze; były reprezentant Polski (20 meczów / 3 bramki); były zawodnik m.in. GKS-u Bełchatów, Rody Kerkrade, Amiki Wronki, PAOK-u Saloniki, FC Norymbergi, Wisły Kraków i Dynama Drezno; dwukrotny zdobywca tytułu Mistrza Polski z Wisłą Kraków i dwukrotny tryumfator Pucharu Polski z Amiką Wronki; zwycięzca Pucharu Grecji z PAOK-em Saloniki; Mistrz Europy U-16 z 1993 roku;

Czytaj wszystkie wywiady autora!

Archiwum prywatne