Marek Jakóbczak rozgrywa swój najważniejszy mecz. Wszyscy jesteśmy w jego drużynie!
- Niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna jest sprawą życia lub śmierci. Jestem bardzo rozczarowany takim podejściem. Mogę zapewnić, iż jest o wiele, wiele ważniejsza - mówił legendarny Bill Shankly. Te słowa można traktować jak najświętszą prawdę do momentu, kiedy śmierć wydaje się być odległa, bo kiedy zaczyna zaglądać głęboko w oczy, futbol przestaje cokolwiek znaczyć.
Ostatnio śmierć zajrzała w oczy byłemu piłkarzowi ekstraklasy, Markowi Jakóbczakowi, ale sportowiec nie opuszcza wzroku i rozgrywa swój najważniejszy mecz - mecz ze śmiertelną chorobą.
Wielu z Was może nie pamiętać Marka Jakóbczaka. Ten urodzony 13 lipca 1969 roku zawodnik z powodzeniem występował w kilku klubach ekstraklasy. Swoją karierę zaczynał w Drukarzu Warszawa, skąd trafił do Polonii Warszawa. W klubie z ulicy Konwiktorskiej nie zagrzał jednak zbyt długo miejsca i swoją karierę kontynuował kolejno w Radomiaku Radom, FC Piaseczno i Stali Stalowa Wola, gdzie zadebiutował w ekstraklasie. Najlepsze lata spędził jednak w Petrochemii Płock, gdzie przyczynił się w dużym stopniu do awansu na najwyższy szczebel rozgrywkowy. Później grał jeszcze w Bełchatowie, Śląsku Wrocław, Jagiellonii Białystok, zaliczył też krótki epizod w Izraelu. W jego przypadku można powiedzieć, że miał udaną przygodę z profesjonalną piłką nożną, lecz kiedy ta przygoda się skończyła zaczęły się poważne problemy.
Pod koniec minionego roku Marek poczuł się gorzej. Podejrzewano zapalenie nerek, ale po wizycie w szpitalu, która miała miejsce 2. stycznia okazało się, że były piłkarz ma do czynienia z nowotworem płuc z przerzutami do wątroby. Ci, którzy mieli do czynienia z tą chorobą doskonale wiedzą co to oznacza. Chemioterapia, która wyniszcza organizm do granic możliwości, powoduje nagłe spadki temperatury ciała poniżej 35 stopni Celsjusza i sprawdza ile bólu człowiek jest w stanie wytrzymać. To taka gra w pokera ze śmiercią przy bardzo kiepski rozdaniu. Jeśli będziesz wystarczająco twardy i wytrzymasz wzrok śmierci spoglądającej ci głęboko w oczy, być może wygrasz.
Zazwyczaj człowiek w takich przypadkach zostaje sam. Oczywiście jest przy nim rodzina, na którą zawsze można liczyć w trudnych chwilach, są przyjaciele, są oczywiście lekarze, ale na tym najczęściej świat chorego się zamyka. W przypadku Marka jest inaczej. Na Facebooku powstał profil - Marek Jakóbczak - mecz o życie. Od początku rozwijał się dość dynamicznie i dziś ma już ponad 4500 obserwujących. Profil prowadzi żona piłkarza - Beata Jakóbczak, która na bieżąco informuje co się dzieje z jej mężem oraz informuje w jaki sposób można mu pomóc. Co ciekawe, ludzie bardzo chętnie pomagają, nie żałują ciepłego słowa, po prostu są z Markiem i z jego rodziną, w chwili, kiedy on tego najbardziej potrzebuje.
Pani Beata nie ukrywa, że podobnie jak dla jej męża, życie stało się dla niej walką. Jednak wsparcie, jaką okazują kibice bardzo jej pomaga. Oto jak Pani Jakóbczak opisywała sytuację po pierwszej chemioterapii. − Witam serdecznie wszystkich wiernych kibiców, którzy wspierają mojego męża w tym najważniejszym meczu w życiu. Chcę wszystkim podziękować za wsparcie, dobre słowa, modlitwy i wiarę. Chcę podzielić się ze wszystkimi wiadomością, że rozegraliśmy pierwszą część meczu. Marek wyszedł dziś ze szpitala po pierwszej chemii. Jest chudziutki, słabiutki, ale najszczęśliwszy na świecie, że ma tylu wiernych fanów. Dodam, że wielkim szczęściem dla niego była możliwość położenia się przed TV by obejrzeć mecz. Obiecuję, że będę pisać, informować Was i bez końca dziękować za wsparcie. Jesteście fantastyczni.
Strona na Facebooku tętni życiem. Można na niej znaleźć archiwalne zdjęcia Marka z czasów gry w Radomiaku czy Petrochemii i powspominać czasy, kiedy ten ceniony niegdyś snajper wlewał radość w serca kibiców za sprawą strzelonych bramek. Można też zobaczyć jak obecnie wygląda niegdysiejszy atleta. Chudy, wyniszczony, ale wciąż uśmiechnięty. Same wpisy, które umieszcza Pani Beata zazwyczaj nawiązują do tematyki piłkarskiej. Walka z chorobą staję się w słowach żony piłkarza meczem, a wszyscy, którzy wspierają rodzinę Jakóbczaków są jedną wielką drużyną. Beata Jakóbczak zwraca się do osób śledzących profil "moja drużyno" bądź "moi zawodnicy" i to jeszcze bardziej konsoliduje ten wyjątkowy zespół, który chce pomóc piłkarzowi w tym najtrudniejszym meczu. Jednak czasem zdarza się, jak przystało na kobietę, że nadchodzi czas na plotki. − Dobry wieczór Moja Drużyno. Po całym dniu Marek już sobie obok mnie słodko śpi w łóżku z naszą kotką na brzuchu a ja postanowiłam z Wami chwilkę na Jego temat "poplotkować".
Marek i Beata Jakóbczak mają dwóch synów. Jak mówi Pani Beata, obaj starają się pomagać najlepiej jak umieją. Jeden z nich, Damian, poszedł w ślady ojca i gra obecnie w Drukarzu i według matki jest sobowtórem swojego ojca. W tym sezonie jest on wyróżniającym się zawodnikiem swojej drużyny, zdobył już sześć bramek, ale przed nim jeszcze dużo pracy, jeżeli chce prześcignąć ojca. Marek z pewnością chętnie by wstał z łóżka i pokazał synowi jak się strzela gole. I pewnie przyjdzie taki czas, że właśnie tak zrobi.
Podsumowując, wygląda na to, że słowa Shankly'ego to coś znacznie głębszego. Może rzeczywiście to co powiedział należy traktować dosłownie. Tyle, że wcale nie chodzi tu o jakiś mecz, o bramkę, nie chodzi o kwestię wygranej i przegranej. Piłka nożna potrafi łączyć ludzi. Kiedyś połączyła Marka Jakóbczaka z tysiącami kibiców, którzy dopingowali go w Petrochemii, Radomiaku czy Stalowej Woli. Dziś piłka łączy tysiące ludzi z człowiekiem, który znalazł się na życiowym zakręcie. Ci ludzie życzą mu jak najlepiej i kibicują z całych sił, by wyszedł z tego zakrętu cało.
Dla zainteresowanych pomocą: Jeżeli ktoś chciałby wspomóc Marka Jakóbczaka niewielką kwotą, na Facebooku znajdują się dane do przelewu. Więcej informacji można uzyskać pod tym linkiem: Marek Jakóbczak - mecz o życie.