Marcin Krzywicki: Miło wracać do Krakowa
Rozmowa z MARCINEM KRZYWICKIM, byłym zawodnikiem Cracovii, obecnie Bełchatowa.
fot. fot. Wacław Klag
- GKS Bełchatów przegrał z Puszczą 0:2, nie będzie więc Pan miło wspominał Niepołomic.
- Do tej pory miło wspominałem ten stadion, bo ostatnio wygrałem tutaj 3:0 (w sezonie 2013/2014 - przyp.), teraz przyjechałem i dostałem „bęcki”, ale to był najniższy wymiary kary. Jeśli przyjeżdżają drużyny grające tak słabo jak my, to się nie dziwię, że przegrywają.
- A śledził Pan losy Puszczy w tegorocznym Pucharze Polski?
- Oczywiście. Śledziłem je, wyeliminowali Lechię Gdańsk, a teraz nie udało im się w pierwszym meczu z Pogonią Szczecin. Jest to drużyna bardzo poukładana i może czymś zaskoczyć nawet rywala z wyższej ligi.
- Z czego może wynikać jej sukces? Przeciwnicy lekceważą drugoligowca, czy poziom w Polsce się aż tak wyrównał?
- Trzeba o to zapytać Błękitnych Stargard, bo oni przeżyli taką samą przygodę. Ciężko powiedzieć, bo to nie był jeden przypadek, kiedy Puszcza wygrała z wyżej notowanym rywalem. To była pewna powtarzalność, ale chyba się już skończyła, bo ciężko będzie wydrzeć awans Pogoni.
- Z Niepołomic jest bardzo blisko do Krakowa. Łączy Pana jeszcze coś z tym miastem?
- Na pewno mam tu jeszcze kilku znajomych. Widziałem się z Dawidem Dynarkiem, byłym piłkarzem Cracovii, który obecnie jest w Sole Oświęcim. Oglądał mnie na meczu z Puszczą. Jeśli mam okazję, to przyjeżdżam na stadion Cracovii, bo miło się tam wraca i ogląda tę drużynę.
- Jak wspomina Pan pobyt w „Pasach”?
- To rozmowa na wiele godzin, nie da się streścić tego w kilku zdaniach. Było fajnie, dobrze się wszystko zapowiadało i tylko szkoda, że to się tak skończyło, bo apetyt był na pewno większy. Z trzeciej ligi trafiłem do ekstraklasy, za chwilę przyszło powołanie do kadry i gra w Pucharze Intertoto…Nie spodziewałem się tego. Wszystko się jednak posypało, dzisiaj jestem w Bełchatowie i dostaję lanie od Puszczy.
- Pana najlepsze wspomnienie z Cracovi to…?
- Mecz z Bełchatowem i „cud nad Wisłą”, gdzie strzeliłem bramkę i od stanu 0:2 wyciągnęliśmy na 3:2. Wielu ludzi mówi, że każdy ojciec marzy o tym, żeby córka była na okładce „Cosmopolitana”, a syn „Przeglądu Sportowego”. Mój dzień był właśnie wtedy. Marzenia ojca spełniłem, teraz trzeba liczyć na siostrę.
- Dystans do siebie i autokrytyka to też nauka z Cracovii? Wtedy musiał Pan nagle zmierzyć się z „wielkim światem”.
- Wcześniej grałem na stadionach, gdzie było 60 osób na trybunach, z czego 40 to byli ochroniarze. Tutaj doszła presja, pieniądze i ogromne ambicje. Kibice wymagali wiele, do tego był prezes, dla którego Cracovia jest oczkiem w głowie. Natomiast różnie to wszystko wyglądało, bo nam nie szło.
- Na Twitterze ma Pan przeszło 17 tys. obserwujących. Pana przepis na sukces w internecie?
- Jestem sobą, żadnego przepisu nie ściągnąłem z internetu. Pokazuję swoją prawdziwą twarz, ubieram to w słowa. Wychodzi to rzeczywiście fajnie. Jest to dobra odskocznia od tego co robię na co dzień.