Życie to sztuka wyboRoo. Wayne Rooney wie, jak blisko jest od bohatera do zera
Wayne Rooney po trzynastu latach wrócił do Evertonu. Przez ten czas stał się jednym z najlepszych piłkarzy świata, ale też skrzętnie niszczył swą legendę
fot. Eastnews
Był 19 października 2002 r., gdy Everton mierzył się z niepokonanym od 30 spotkań Arsenalem. Kiedy wydawało się, że mecz zakończy się remisem 1:1, w 90. minucie piłkę przyjął szesnastoletni rudzielec, szybko znalazł sobie wolną przestrzeń i pięknym strzałem z dystansu pokonał legendarnego Davida Seamana. Trzynaście lat później ten sam piłkarz wrócił na Goodison Park i w swoim pierwszym meczu zdobył gola, który przypominał nawet wspomniane debiutanckie trafienie w Premier League. Ten rudzielec to oczywiście Wayne Rooney - jeden z najlepszych Anglików w historii piłki nożnej, ale również jej niespełniony talent. Czy jego ponowne pojawienie się w Evertonie można więc nazwać powrotem syna marnotrawnego, czy wizytą mesjasza?
Wazza został stworzony do bycia wielkim. Przecież wspomnianego gola z Arsenalem zdobył w wieku zaledwie 16 lat i 361 dni, a na pierwsze trafienie w reprezentacji Anglii przeciwko Australii czekał 111 dni od 17. urodzin. Ważniejsze jednak, że zawsze strzelał dużo - stosunkowo szybko stał się najlepszym strzelcem w historii swojego kraju (53 bramki) i Manchesteru United (253), do którego przeniósł się z Liverpoolu w 2004 r., za 27 mln funtów. Mimo tak wielkich osiągnięć Rooneyowi przypięto łatkę zawodnika, który mógł osiągnąć więcej. Czemu? Głównie przez krnąbrny charakter.
Pierwszy wybryk Roo miał miejsce już po transferze do Czerwonych Diabłów. W 2006 r. był jedną z największych nadziei reprezentacji Anglii na mistrzostwach świata, ale w meczu z Portugalią obejrzał czerwoną kartkę po kopnięciu Ricardo Carvalho. Sprawa ta była jeszcze bardziej kontrowersyjna, gdyż to Cristiano Ronaldo, klubowy kolega Wazzy, mocno przyczynił się do tej kary, namawiając na nią sędziego. Później obaj panowie podali sobie ręce, a napastnik podkreślił, że do Niemiec nigdy nie powinien przyjechać, bo wciąż nie był w najlepszej dyspozycji po kontuzji. Mądry Anglik po szkodzie, bo to głównie w jego stronę kierowane były lamenty po odpadnięciu kadry Trzech Lwów z turnieju.
Kolejne lata były dla napastnika lepsze pod względem sportowym - po odejściu z klubu Ruda van Nistelrooya ciążyła na nim większa odpowiedzialność za zdobywanie bramek, a zespół z nim w składzie zdobywał kolejne mistrzostwa kraju i Ligę Mistrzów w 2008 r. Dwa lata później piłkarz rozegrał najlepszy sezon w karierze, w samej lidze zdobywając 26 goli. To był jednak początek końca.
W 2010 r. wypłynęła kolejna afera z udziałem piłkarza, tym razem nie chodziło jednak o taką błahostkę jak głupie zachowanie na boisku. Media odkryły, że Wazza wielokrotnie zdradzał swoją ciężarną żonę z prostytutką, próbując swoich sił również w trójkącie. Zawodnik siedmiokrotnie spotkał się z Jennifer Thompson, która bardzo chętnie opowiadała o tym prasie. - Wayne na pewno dobrze się bawił podczas naszych spotkań i nie obchodziło go, że zdradza żonę. Chyba sądził, że jest niewidzialny i nietykalny - wyznała. Przy okazji okazało się, że to nie pierwszy raz, gdy Wazza był niewierny swojej żonie Coleen, z którą jest od 16. roku życia. Na początku tego związku często korzystał z usług 48-letniej prostytutki.
Sam zawodnik podkreślał, że w 2010 r. jego życie legło w gruzach. Ostatecznie udało mu się jednak odzyskać zaufanie żony, ale chwilę później ostatecznie utracił je u części fanów Manchesteru. Tuż po skandalu obyczajowym Roo wyraził chęć opuszczenia klubu i złożył oficjalną prośbę o transfer. Na zakup piłkarza gotowa już była Chelsea, ale transakcja nie doszła do skutku. Napastnika do pozostania na Old Trafford przekonała ogromna podwyżka gwarantująca mu 300 tys. funtów tygodniowo. - Czasami zawodnicy podejmują błędne decyzje. Myślę, że tak było właśnie wtedy. Czasami widzisz siebie gdzieś indziej. To działa na twoją psychikę, przez co mówisz rzeczy, których tak naprawdę nie powinieneś mówić - podkreślał potem piłkarz, ale część fanów nie zaufało mu ponownie. Na meczach United można było zobaczyć transparent z napisem: „I kto teraz jest dziwką, Wayney? Coleen Ci przebaczyła, ale my tego nie zrobimy”.
Był to bez wątpienia najtrudniejszy czas w karierze Rooneya, który zdecydował się jednak walczyć. Kolejny sezon był przeciętny w jego wykonaniu, ale już kampania 2011/12 zakończyła się ogromnym sukcesem, czyli mistrzostwem kraju i zdobyciem aż 27 goli. Dwa lata później Wazza został pierwszym graczem, który w jedenastu sezonach z rzędu zdobył dziesięć lub więcej bramek, aż wreszcie pobił rekord legendarnego Bobby’ego Charltona, czyli strzelił 250. gola w koszulce Manchesteru United.
Kwestią czasu były jednak też kolejne potknięcia, szczególnie przy tak zawrotnej tygodniówce. Rooney nigdy nie prowadził się zdrowo, a z wakacji notorycznie wracał z nadwagą, co zwykle oznaczało, że sezonu nie rozpoczynał w optymalnej formie. Z biegiem lat zrzucenie zbędnego balastu robiło się natomiast coraz trudniejsze. Piłkarz nie stronił też od alkoholu, a brytyjska prasa pokochała jego pijackie wybryki. Jeden z ciekawszych miał miejsce w 2016 r., gdy po meczu Anglia - Szkocja kapitan reprezentacji wprosił się na wesele i zgodnie z opisem świadków zataczał się pijackim krokiem, nie będąc w stanie sformułować nawet zdania. Co ciekawe, następnego dnia napastnik nie pojawił się na treningu, tłumacząc się kontuzją kolana. Innym razem pijany Wazza został przyłapany na paleniu papierosów i sikaniu na ulicy.
Jednak ostatnimi czasy imprezy piłkarzowi zdarzały się dużo częściej, a co gorsza, miały miejsce nie po meczu, ale jeszcze przed jego rozegraniem. Przed derbami Manchesteru w poprzednim sezonie media informowały, że Roo wypił w pubie przynajmniej pięć piw i flirtował z jedną z obecnych tam kobiet. Z kolei przed spotkaniem z Tottenhamem widziany był w kasynie, gdzie nie stroniąc od alkoholu, w dwie godziny przegrał 500 tys. funtów.
Być może ostatnie incydenty były jednak próbą poradzenia sobie z trudną sytuacją, do której piłkarz nie był przyzwyczajony - notorycznego siadania na ławce rezerwowych. Manchester nie mógł utrzymywać zmiennika z tak dużą tygodniówką i wydawało się, że Rooney powędruje do Chin lub USA, gdzie będzie mógł utrzymać poziom zarobków. Kiedy jednak pojawiła się oferta z macierzystego klubu, piłkarz nie zastanawiał się zbyt długo i szybko dopięto formalności.
Wracamy więc teraz do pytania, czy do The Toffees wraca jako syn marnotrawny, który stracił wszystko i szuka drugiej szansy, czy jako mesjasz, który wciąż posiadający ogromne możliwości może wprowadzić Everton na jeszcze wyższy poziom? Odpowiedź na to pytanie ciągle leży w jego rękach.