Mączyńskiego nie spotka ciepłe przyjęcie na stadionie Wisły
Już w niedzielę Wisłę Kraków czeka hitowe starcie z Legią Warszawa. Ten mecz będzie miał dodatkowy podtekst, bo na ul. Reymonta przyjechać ma Krzysztof Mączyński, którego przejście do zespołu z Warszawy wzbudziło latem ogromne emocje. „Mąka”, jeśli rzeczywiście w niedzielnym meczu wystąpi, nie będzie mógł spodziewać się ciepłego przyjęcia. Kibice Wisły nie mogą bowiem darować Mączyńskiemu, że ten najpierw deklarował, że nigdy do Legii nie odejdzie, a później właśnie to zrobił. Wychowanek „Białej Gwiazdy” musi się zatem liczyć z tym, że czekają go w Krakowie potężne gwizdy i wyzwiska.
fot. Szymon Starnawski
Transfer Krzysztofa Mączyńskiego wzbudził takie emocje, bo też ruchów kadrowych na linii Wisła – Legia nie było w przeszłości zbyt wiele. Przed odejściem „Mąki” głośno było o sprawie Radosława Cierzniaka, który żeby zamienić Kraków na Warszawę zdecydował się rozwiązać kontrakt z Wisłą. Bramkarz nie miał jednak później okazji zagrać przeciwko „Białej Gwieździe” w Krakowie, więc nie musiał sobie radzić z presją niechętnych mu trybun.
Niektóre z wcześniejszych transferów z Wisły do Legii wywoływały emocje podobne do tych, które obecnie towarzyszyły przenosinom Krzysztofa Mączyńskiego, czy Radosława Cierzniaka. Były jednak i takie, które przyjmowano jako coś naturalnego. Zanim Cierzniak przeniósł się do Legii, przez dwadzieścia lat ruch transferowy na linii Reymonta – Łazienkowska praktycznie nie istniał, a i wcześniej trudno było mówić o intensywnej współpracy obu klubów na tym polu. Kilka przykładów takich przenosin w historii jednak było.
Jak Warszawa pokochała Marcina Jałochę
O tym, jak rzadko oba kluby współpracowały na niwie transferowej, świadczy fakt, że ostatni transfer bezpośrednio z Wisły do Legii miał miejsce, gdy Cierzniak nie miał skończonych nawet dziesięciu lat, a Mączyński sześciu! W przerwie między rundami sezonu 1992/93 Legia złożyła Wiśle ofertę pozyskania Marcina Jałochy, która została w Krakowie przyjęta... z otwartymi rękoma. Inne to były jednak czasy, a podejście działaczy „Białej Gwiazdy” tak tłumaczy sam zainteresowany: – Wisła była wtedy w innej sytuacji. Mój transfer do Legii dawał krakowskiemu klubowi trochę pieniędzy do budżetu. Wcześniej do Lecha sprzedany został Kaziu Moskal, a pieniądze z tego transferu też pozwoliły Wiśle przetrwać przez jakiś czas. Podobnie było z Tomkiem Dziubińskim, ze mną, później z Grześkiem Lewandowskim. Tak to wtedy funkcjonowało.
Jałochę po odejściu do Legii w Krakowie nie spotkały żadne przykrości. Kibice ten ruch przyjęli ze zrozumieniem. Wisła była w tamtych czasach typowym ligowym średniakiem. Legia budowała swoją potęgę, która w niedługim czasie miała ją zaprowadzić do Ligi Mistrzów.
– Nigdy nie miałem problemów z kibicami, ani Wisły, ani Legii – wspomina Jałocha. – Po to jest się zawodnikiem, żeby dawać radość kibicom, żeby widzieli zaangażowanie i wspierali piłkarza. Bez tego nie ma pełnej przyjemności z gry. W Legii zostałem dobrze przyjęty, ale w piłce nożnej tak już jest, że piłkarz jest dobrze postrzegany, jeśli coś daje drużynie, jeśli po prostu dobrze gra. Zawsze starałem się zostawiać na boisku całe zdrowie, i to bez względu na to, czy grałem w Wiśle, Legii czy innym klubie. Myślę, że kibice to doceniali.
Rzeczywiście, doceniali. W stolicy wychowanek Wisły doczekał się nawet tego, że „Żyleta” śpiewała o nim: „Marcin Jałocha, Warszawa Marcina kocha”... W Legii też odnosił swoje największe sukcesy w klubowym futbolu. Dwa tytuły mistrza Polski, dwa krajowe puchary i Superpuchar. A po skończonej karierze wrócił do Krakowa, gdzie jako trener pracował m.in. w Wiśle. Nikt nigdy nie miał do niego pretensji o to, że przeszedł z ekipy „Białej Gwiazdy” do Legii. Nawet wtedy, gdy przyjeżdżał na Reymonta grać w barwach klubu ze stolicy. – Był wtedy dreszczyk emocji, bo człowiek grał na stadionie, na którym się wychował. Byli na trybunach znajomi, przyjaciele. Starałem się jednak grać jak najlepiej. Nie przypominam sobie, żeby spotykała mnie jakaś niechęć ze strony krakowskich kibiców – wspomina Jałocha.
Choć Jałocha był ostatnim piłkarzem, który z Wisły bezpośrednio trafił do Legii przed transferami Cierzniaka i Mączyńskiego, to nie jest ostatnim zawodnikiem, za którego „Biała Gwiazda” otrzymała pieniądze od klubu z Warszawy. W 1994 roku Wisła sprzedała do Legii Grzegorza Lewandowskiego, który jednak w Krakowie nie grał już od pół roku, bo był wypożyczony do hiszpańskiego Logrones.
Uparty Marek Kusto dopiął swego
Nie zawsze jednak zmiana adresu z krakowskiego na stołeczny przebiegała tak bezproblemowo. Wie coś na ten temat Marek Kusto, który po zakończeniu rundy jesiennej w 1976 roku poinformował działaczy Wisły, że ma zamiar przenieść się do Legii. Pod Wawelem ani jednak myśleli o tym, żeby jednego ze swoich najlepszych piłkarzy puścić do stolicy. Ponieważ Kusto jednak się uparł, został zdyskwalifikowany. O skali emocji, jakie towarzyszyły tej sprawie świadczy fakt, że choć od tamtych wydarzeń minęło 40 lat, to jeszcze dzisiaj główny bohater nawet nie chce słyszeć o tym, żeby powspominać, jak to przechodził z Wisły do Legii.
– Właśnie dlatego, że minęło tyle czasu, nie ma o czym mówić. Nie namówi mnie pan na wspomnienia – stwierdził tylko krótko Kusto, gdy poprosiliśmy go o rozmowę o dawnych czasach.
Trochę szkoda, bo wbrew pozorom jest co wspominać. Pewnie, gdyby w latach 70. istniał już w Polsce internet, to pan Marek spotkałby się z takim „hejtem”, jak obecnie Krzysztof Mączyński, czy nieco wcześniej Radosław Cierzniak. W tamtych latach pozostało jednak kibicom jedynie śledzić rozwój wydarzeń za pośrednictwem tradycyjnych mediów, jak prasa czy telewizja i ewentualnie wymieniać opinie między sobą. Wiosnę 1977 Kusto spędził na dyskwalifikacji, ale stanowisko Wisły powoli stawało się coraz bardziej elastyczne. Po prostu przy ul. Reymonta zdano sobie sprawę z tego, że piłkarz się uparł i nic się nie poradzi. Pozostało zatem dobić targu z Legią, co ostatecznie się stało, a w następnym sezonie napastnik na kolejne pięć lat trafił do klubu z ul. Łazienkowskiej.
Nie zapomnieli o Kuście jednak kibice Wisły. Gdy przyjeżdżał z Legią na Reymonta, mógł liczyć na „ciepłe” przyjęcie, a piosenki, jakie śpiewano o napastniku na słynnym X sektorze nawet dzisiaj nie nadają się do cytowania. Z biegiem lat ta złość powoli kibicom „Białej Gwiazdy” jednak przechodziła, wyzwisk było jakby mniej, a historia po zakończeniu kariery piłkarskiej przez Kustę zatoczyła koło, bo jako trener pracował w Wiśle z młodzieżą, a nawet doczekał się prowadzenia – i to kilka razy – pierwszej drużyny „Białej Gwiazdy”.
Poszukiwany Surma...
Kto wie, może kiedyś doczeka się tego również inny piłkarz, który wychował się przy ul. Reymonta, a któremu kibice Wisły nie mogli wybaczyć, że grał dla Legii. To przypadek jednak nieco inny zarówno od Jałochy, jak i Kusty. Mowa o Łukaszu Surmie, który na Łazienkowską trafił nie bezpośrednio z Wisły, ale po 4,5-letniej grze w Ruchu Chorzów. Dlaczego zatem przywołujemy akurat jego przykład? Bo Surma jest jedynym byłym zawodnikiem Wisły, który grając w Legii doczekał się na stadionie przy ul. Reymonta... sektorówki ze swoją podobizną.
Piłkarz nagrabił sobie u kibiców Wisły nawet nie tym, że przeszedł do Legii, ale tym, co w niej zrobił. 19 września 2003 roku warszawianie pokonali przy ul. Łazienkowskiej „Białą Gwiazdę” 4:1. Czwartą bramkę dla Legii strzelił akurat wychowanek Wisły, który chwilę po tym, jak trafił do siatki... ucałował „elkę” na koszulce. Dla fanów z Krakowa było to jak policzek i nie zapomnieli o tym, gdy wiosną doszło przy ul. Reymonta do rewanżu. Rozwinęli na trybunach ogromną sektorówkę z wizerunkiem piłkarza i napisem: „Wanted Surma, only dead” (Poszukiwany Surma, tylko martwy).
Chłopakowi, który wychował się raptem kilkaset metrów od stadionu Wisły, do śmiechu nie było. Kilka lat później już spokojnie opowiadał o tamtych wydarzeniach.
– Co do tej „sektorówki”, to nie da się ukryć, że sam dorzuciłem do niej swoje pięć groszy – mówił Surma. – Była z mojej strony akcja, to później była reakcja ze strony kibiców Wisły. Zabolała mnie ta flaga, ale ich pewnie też ubodło, że wychowanek ich klubu całował koszulkę Legii po strzeleniu bramki Wiśle. Nie zrobiłem tego jednak, żeby kogoś dotknąć. To były wielkie emocje, związane z moją niespełnioną miłością do Wisły. Gdzieś w głębi serca bolało mnie, że w moim klubie nie zostałem doceniony, że musiałem szukać szczęścia gdzie indziej i gdy strzeliłem tego gola, to zareagowałem jak zareagowałem – trochę na zasadzie, to teraz wam pokazałem. Wiem, że w Krakowie niektórzy myśleli, że zwariowałem, ale ludzie, którzy znali mnie od małego, już wtedy rozumieli moje zachowanie. Cóż, tamte dwa wydarzenia zamknęły jakiś etap w moim życiu.
Co ciekawe, tak jak Jałocha i Kusto, tak również Surma po latach wrócił do rodzinnego miasta. Po wyśrubowaniu rekordu meczów, rozegranych w ekstraklasie do liczby 559 zakończył niedawno karierę piłkarską i w nieco symboliczny sposób wrócił do klubu, w którym się wychował. Mało tego, do swojej kolekcji dorzucił ostatnio w barwach Wisły kolejne trofeum! Został bowiem mistrzem Krakowa oldbojów! I w sumie trudno się dziwić, że Surma znów zakłada koszulkę z białą gwiazdą. Zawsze powtarzał przecież, że Kraków to jego miasto i tutaj zamierza osiąść na stałe.
Bez byłego piłkarza Wisły, nie byłoby Legii
A co z innymi piłkarzami, którzy grali w obu klubach? Nie było ich wielu. Przed II wojną światową transfery nie były tak powszechne jak obecnie. W kolejnych dziesięcioleciach też nie było owocnej współpracy między oboma klubami, bo też jakoś specjalnie o to nie zabiegano ani w Krakowie, ani w Warszawie.
Z przedwojennych czasów warto jednak wspomnieć o Franciszku Cebulaku czy Zdzisławie Mordarskim. W późniejszych latach dla obu klubów grali m.in.: Józef Kohut, Henryk Stroniarz, Krzysztof Budka, Grzegorz Szeliga, Maciej Szczęsny (ma w dorobku jako jedyny mistrzostwo zdobyte zarówno z Legią, jak i Wisłą) czy Stanko Svitlica (z Legią był mistrzem Polski i królem strzelców, w Wiśle praktycznie nie zaistniał). W swoim CV oba kluby ma również Piotr Giza, choć w Wiśle występował jedynie w drużynach młodzieżowych.
Celowo w tej wyliczance na koniec zostawiliśmy jedną postać, która jest jednak wyjątkowa, bo bez niej nie byłoby... Legii. Tak, to nie pomyłka. Mowa oczywiście o Stanisławie Mielechu, który w Wiśle co prawda grał – jak sam twierdził – jedynie w drużynach młodzieżowych i rezerwach, a później bronił z powodzeniem barw Cracovii, ale był jednocześnie w 1916 roku jednym z założycieli Legii. Mało tego, to właśnie on wymyślił jej nazwę! I to właśnie pewnego rodzaju rechot historii... jeśli popatrzymy na tradycyjną już od lat niechęć, z jaką mamy do czynienia między kibicami obu klubów, jak również obecną sprawę Krzysztofa Mączyńskiego.
Tutaj znajdziesz więcej informacji o Wiśle Kraków;nf
#TOPSportowy24;nf - SPORTOWY PRZEGLĄD INTERNETU
[wideo_iframe]//get.x-link.pl/46b0693b-a761-cfd4-2af4-f1f81f4c2e08,265cc7d1-5418-16cd-98e4-5bca1b788d37,embed.html[/wideo_iframe]