Maciej Skorża: Siedzę na bombie zegarowej
Przed meczami z FK Sarajevo boję się tylko dwóch rzeczy. Kontuzji czołowych piłkarzy i ich transferów z Lecha za granicę – mówi trener Maciej Skorża.
fot. SZYMON STARNAWSKI/POLSKA PRESS
W piątek w Poznaniu Lech zagra z Legią Warszawa o Superpuchar Polski. Potraktuje Pan ten mecz drugorzędnie?
Nie.
Czyli pierwszorzędnie?
Tak.
A mecz eliminacji Ligi Mistrzów z FK Sarajevo?
FK Sarajevo to nasz priorytet!
Czyli Superpuchar to jednak sprawa drugorzędna?
Nie, nie! Mówiąc, że to dla nas mecz pierwszorzędny, mam na myśli to, że zrobię wszystko, aby w piątek wystawić możliwie najsilniejszy skład. Chcemy wygrać przy Bułgarskiej. Chcemy pokonać Legię. Chcemy zdobyć Superpuchar.
Dlatego że wkurzają Pana buńczuczne zapowiedzi Henninga Berga, który twierdzi, że Legia uciszy kibiców Kolejorza?
No dobrze, dobrze, niech ucisza. Wiadomo, że trener Berg chce wpłynąć na swoją drużynę. My tego nie potrzebujemy. Nas motywuje stawka tego meczu: relacje kibicowskie, kolejne trofeum do zdobycia. Wszyscy w Poznaniu będą na nas liczyć, bo ostatnio przeciwko Legii szło nam nieźle.
Jeśli w piątek Lech wygra, będzie czuł Pan podwójną satysfakcję?
Że pokonaliśmy akurat Legię? Nie. Po jakimś czasie w pamięci zostają już tylko dobre wspomnienia. O złych doświadczeniach z Warszawy zapomniałem. Z Legią przeżyłem fajny czas i na tym ten temat zakończmy.
Mecz o Superpuchar ma duże znaczenie w kontekście przygotowań do eliminacji LM?
To kolejny, istotny etap. Niektórzy zawodnicy potrzebują dziś przetarcia. Poza tym możemy się zbudować psychicznie. Każdy puchar daje zespołowi energetycznego kopa.
Biorąc pod uwagę czynniki, na które ma Pan wpływ, wierzy Pan, że Lech jest dziś gotowy, aby zagrać w fazie grupowej Ligi Mistrzów? To realne?
Jestem optymistą. Moja praca w Poznaniu to pewien proces, a teraz zbliżam się do kolejnego etapu. Bardzo liczę na to, że drużyna pokaże charakter i jakość, bo o zaangażowanie jestem pewny. Wierzę, że to wystarczy, aby o fazie grupowej co najmniej marzyć. Na obozie w Gniewinie zagraliśmy z APOEL Nikozja, drużyną, która przecież kilkakrotnie występowała w LM, i wygraliśmy 3:0. Diabeł więc chyba nie jest aż taki straszny.
Pan poznał smak Ligi Mistrzów…
Wcale nie.
A sezon 1995/1996, kiedy Legia pokonała w eliminacjach Szwedów z Göteborga i awansowała do Champions League? Pan pomagał wtedy Pawłowi Janasowi!
Pomagałem? Przygotowywałem tylko raporty, które Paweł wyrzucał do kosza (śmiech). Nie byłem nawet członkiem sztabu szkoleniowego. Stażowałem jako student AWFi mecze oglądałem wyłącznie z wysokości trybun. Nie uważam, że byłem częścią tamtej Legii.
Był Pan jednak blisko klubu, piłkarzy. Obserwował Pan tamte procesy. Później wielokrotnie przygotowywał Pan polskie zespoły do europejskich pucharów. Porównując te okresy przygotowawcze, jak ocenia Pan ten kończący się Lecha?
Z tego, co zrobiliśmy, jestem zadowolony. To był bardzo specyficzny okres. Mieliśmy mało czasu, a więc bardzo ciężkiej pracy wykonać nie mogliśmy. Obciążenia dostosowaliśmy więc do sytuacji. Bardzo pomogło nam to, że na zgrupowaniu mieliśmy już nowych zawodników. Na początku nie trenowali kadrowicze, a więc miałbym do dyspozycji siedmiu czy ośmiu piłkarzy. To byłaby katastrofa! A tak mogliśmy pracować normalnie.
Wyciągnął Pan wiele wniosków z poprzednich europorażek?
Całkowicie zmieniłem filozofię pracy…
Maciej Skorża sprzed jedenastu lat, gdy Amica Wronki grała w Pucharze UEFA, a Maciej Skorża dziś to inni trenerzy?
Nie ma nawet co porównywać. Osobowość na pewno wciąż jest podobna, natomiast warsztat pracy, podejście czy filozofia zmieniły się bardzo. Wydaje mi się, że jako trener okrzepłem i lepiej znoszę sytuacje trudne, stresowe.
Piłkarze FK Sarajevo to nie są kelnerzy...
Na pewno szanujemy tego rywala, bo wiemy, że drużyna z Bośni ma kilku niezłych grajków. Na obozie w Gniewinie rozmawiałem z Semirem Štiliciem, który zna ten zespół, i usłyszałem, że to będzie trudny dwumecz. Teoretycznie jesteśmy faworytem, ale spodziewamy się ciężkiej przeprawy. Dlatego w każdym szczególe musimy być przygotowani. Wiemy, że Bośniacy zrobili kilka transferów, nie sprzedają też swoich najlepszych zawodników. Broni nie złożą. Nastawiamy się więc na prawdziwą wojnę.
Jest coś, czego się Pan przed tym dwumeczem obawia?
Kontuzji kluczowych zawodników. Mamy kilku piłkarzy z problemami, więc siedzę na bombie zegarowej.
Kontuzjowani są wciąż Gergő Lovrencsics i Paulus Arajuuri, w Poznaniu został Tomasz Kędziora, w pełni formy nie jest jeszcze Marcin Robak. Ma Pan się o kogo martwić…
To dla nas wielkie osłabienia. Przecież Gergő, Paulus i Tomek to nasi podstawowi zawodnicy. Sytuacja nie jest ciekawa, ale taki jest futbol. Muszę znaleźć jakieś wyjście.
A boi się Pan, że klub opuści ktoś z trójki: Karol Linetty, Dawid Kownacki, Marcin Kamiński?
Ciągle mam się czegoś bać? No ale tak, to jest coś, co budzi mój niepokój. Tego się obawiam… Odejście każdego z nich byłoby problemem. A że Lecha prawdopodobnie opuści ktoś, kto gra w podstawowej jedenastce, to drużyna otrzyma cios. Ale wiem też, że klub potrzebuje pieniędzy. Dlatego nie będę lamentował.
Jest Pan zadowolony z letnich transferów?
Umiarkowanie. Każdy zakup należy oceniać dopiero po jakimś czasie. Na pewno jednak pozyskaliśmy solidnych, wartościowych zawodników.
Byli piłkarze z polskiej ligi, których nie udało się sprowadzić?
Kilkoma takimi byliśmy zainteresowani, ale nazwisk nie zdradzę. Tematy może wrócą.
Czy Dariusz Dudka i Marcin Robak to wzmocnienia, czy tylko uzupełnienia składu? Bo sam Darek żartuje, że nie wie, czy przyszedł do Lecha grać, czy robić w szatni atmosferę.
To zawodnicy do gry. Wbrew pozorom my nie mamy szerokiej kadry. Nie możemy sobie pozwolić, abyśmy kogoś wprowadzali do drużyny przez kilka miesięcy. Darek to moc doświadczenia i liczę na niego od pierwszego meczu.
A co z Denisem Thomallą i Abdulem Azizem Tettehem? Te nazwiska nie robią na kibicach wielkiego wrażenia…
To piłkarze, którzy będą potrzebowali trochę czasu na aklimatyzację. Niby to transfery na tera”, ale teraz nie dadzą nam tyle, co za dwa, trzy miesiące. Liczę na nich i będę na nich stawiał. W sumie nie mam wyjścia.
Jest Pan w kluczowym momencie swojej trenerskiej kariery?
Nie chcę tak tego postrzegać. Piłka jest na tyle zmiennym sportem, że niczego nie da się ocenić obiektywnie. Gdyby ktoś po dwumeczu z Levadią Tallin powiedział mi, że wyjadę do Arabii Saudyjskiej, to stwierdziłbym, że upadł na głowę. A jednak tak potoczyło się moje życie. Dlatego nie odpowiem na to pytanie. Jestem w fajnym klubie, w fajnym mieście, gdzie zrobiliśmy fajny wynik. Teraz przed nami kolejne trudne zadanie i myślę wyłącznie o tym.
Wie Pan, że się Pan zmienił?
Jak?
Wyluzował Pan. Tak przynajmniej mówią dziennikarze.
Z dziennikarzami zawsze mieliśmy różnicę zdań…
Ale po powrocie z Arabii łatwiej się z Panem rozmawia.
Bo zarobiłem tam tak dużo, że niczym nie muszę się martwić (śmiech). Na pewno człowiek się zmienia i ja też się zmieniłem. Muszę powiedzieć, że we wszystkich klubach, w których pracowałem, presja była ogromna i chyba się na nią uodporniłem. Nie jestem już taki drażliwy. Nie reaguję też emocjonalnie na artykuły niektórych dziennikarzy…
Na nieautoryzowane wywiady?
Trafił pan! Dziś mam chyba więcej dystansu.
Myśli Pan jeszcze o wyjeździe za granicę?
Oczywiście. Może pana zaskoczę, ale prawdopodobnie wyjadę już w sierpniu.
Gdzie?
Do ciepłego kraju. Mam zabukowane wakacje w Hiszpanii!
Wie Pan, co mam na myśli...
Mówiłem, że mam więcej dystansu (śmiech). Ale tak, spodobał mi się smak pracy za granicą. I przyznam, że chętnie wróciłbym nawet w rejony Zatoki Perskiej.
Ale...
Ale najpierw muszę pograć trochę w europejskich pucharach. Tego w Arabii brakowało mi najbardziej. Pamięta Pan sezon 2011/12, kiedy z Legią pokazaliśmy się w Lidze Europy? Pokonaliśmy wtedy Spartaka Moskwa, Rapid Bukareszt, Hapoel Tel Awiw, powalczyliśmy ze Sportingiem Lizbona. To dla mnie azymut. Zawsze będę do niego dążył. To inne emocje, inne wyzwania. Oby z Lechem udało się pobić tamten wynik. A może uda się awansować do Ligi Mistrzów? Wszystko jeszcze przede mną.