Maciej Iwański: Po stracie bramki wkradła się nerwowość
– Do straty pierwszej bramki nasza gra wyglądała nieźle. Potem wkradły się niepotrzebne błędy i przez to przegraliśmy – to słowa Macieja Iwańskiego po piątkowej porażce Podbeskidzia w wyjazdowym meczu z Wisłą Kraków. Dwa gole byłego legionisty zapewniły "Góralom" dwubramkowe prowadzenie, jednak gospodarze zdołali odrobić straty i pokonać bielszczan 3:2 (0:1).
– To my mieliśmy dzisiaj pokazać charakter i pokazywaliśmy go do minuty, w której straciliśmy bramkę – zaczął pomocnik tuż po końcowym gwizdku. Po golach Iwańskiego Podbeskidzie miało w rękach przewagę dwóch bramek nad oszołomionymi wiślakami - przewaga "Górali" błyskawicznie stopniała po "samobóju" Pietrasiaka z 62. minuty. – Cofnęliśmy się i każda nasza strata napędzała ataki Wisły. Za krótko utrzymywaliśmy się przy piłce, nie potrafiliśmy wybić rywala z rytmu i oddalić gry od naszej bramki – tłumaczył.
Kontaktowa bramka dla "Białej Gwiazdy" poprzedziła trafienia Łukasza Burligi i Semira Stilicia - w konsekwencji Podbeskidzie pierwszy raz w swojej historii wyjechało ze stadionu przy ulicy Reymonta bez punktu. – Myślę, że do straty pierwszej bramki nieźle to wyglądało. Być może wkradła się wtedy delikatna nerwowość i podświadomie się wycofaliśmy, chociaż takie mieliśmy założenia – argumentował Iwański. – Prowadzenie 2:0 na wyjeździe nie jest złym wynikiem, zwłaszcza, że do tej pory nieźle graliśmy w piłkę, ale wkradły się niepotrzebne błędy. Wydaje mi się, że przez to przegraliśmy.
Podopieczni Leszka Ojrzyńskiego kończyli mecz w dziewięciu - najpierw boisko przedwcześnie opuścił Piotr Tomasik, a chwilę po decydującym rzucie karnym wykorzystanym przez Semira Stilicia czerwoną kartkę obejrzał Adam Deja. – Pod koniec meczu niepotrzebnie zrobiło się "kolorowo" – narzekał doświadczony pomocnik Podbeskidzia. "Górale" stracili szansę na remis w 85. minucie, gdy Tomasik sprokurował "jedenastkę" dla gospodarzy przewinieniem na Emmanuelu Sarkim. – Przy rzucie karnym Tomasik może i pociągał Sarkiego, ale najpierw robił to sam Sarki. Sędzia nie patrzył w tamtym momencie na nich i widział tylko końcową fazę tej akcji. Gdyby nie podyktował rzutu karnego, wszystko mogło się skończyć całkiem inaczej – kontynuował.
Gole zdobyte w spotkaniu przeciwko Wiśle to pierwsze ligowe trafienia Iwańskiego od października 2010. Po meczu w Krakowie pomocnik uciął spekulacje dotyczące tego, czy będzie szczególnie fetował przerwanie strzeleckiej niemocy. – Dwie bramki nie smakują w ogóle, bo trzy punkty są zdecydowanie ważniejsze od indywidualnych popisów. Dzisiaj mieliśmy to szczęście, że za mną i Slobodą grał Adam Deja. Wiedzieliśmy, że to bardziej defensywny zawodnik i od czasu do czasu można było zapędzać się pod bramkę przeciwnika oraz stwarzać sytuacje - nie zawsze tak jest – zakończył.