menu

Łukasz Garguła: W Wiśle presja była ogromna

8 listopada 2017, 15:13 | Bartosz Karcz

– Zbliżam się nieuchronnie do końca kariery, ale chciałbym jeszcze na jej zakończenie pograć trochę w ekstraklasie. To jest w tym momencie moje marzenie, żeby awansować i spróbować swoich sił w najwyższej klasie rozgrywkowej – mówi Łukasz Garguła, przez sześć lat piłkarz Wisły Kraków, z którą zdobył m.in. mistrzostwo Polski w 2011 roku, a obecnie zawodnik lidera I ligi Miedzi Legnica, która w niedzielę zagra z Puszczą Niepołomice.


fot. Piotr Krzyżanowski

– W poprzednim sezonie Miedź Legnica długo liczyła się w walce o ekstraklasę, ale ostatecznie nie udało się wam wywalczyć promocji. Teraz jednak jesteście liderem I ligi i jednym z głównych kandydatów do awansu.
– Jesteśmy na pierwszym miejscu, ale na tym etapie rozgrywek nie ma co się przesadnie tym ekscytować. Czołówka tabeli w I lidze jest mocno spłaszczona, różnica punktowa między pierwszymi pięcioma, sześcioma drużynami jest niewielka. Trzeba być czujnym i do każdego meczu trzeba podchodzić na maksymalnej koncentracji. Żartujemy nawet w szatni, że przed każdym spotkaniem musimy być podpięci pod 220 volt. Liga jest tak wyrównana, że każdy stracony punkt może kosztować bardzo dużo.

– Wiele lat grał Pan w ekstraklasie. Jaka z perspektywy boiska jest główna różnica między nią, a I ligą?
– Na pewno w I lidze jest mniej jakości, mniej jest poukładanej, taktycznej gry. Więcej jest natomiast takiej typowej siłowej walki. Gdy straci się bramkę, często bardzo ciężko jest ją odrobić, bo drużyny koncentrują się na skomasowanej obronie, nie przebierają w środkach. My mamy jednak swój plan na każdy mecz, który staramy się realizować.

– W Legnicy jest duża presja na awans do ekstraklasy?
– Jak co roku. Jestem tutaj trzeci sezon i w każdym z nich celem był awans do ekstraklasy. To się nie zmienia, choć do tej pory ta sztuka nam się nie udała. Robimy jednak systematyczne postępy zarówno jako zespół, ale również klub. Jest coraz większa stabilizacja w składzie, poprawia się również infrastruktura, pięknieje nasz stadion. To wszystko powoduje, że można w spokoju budować drużynę, która wreszcie wywalczy dla Legnicy upragniony awans.

– Przed wami teraz mecz z Puszczą Niepołomice. Wydawało się przed sezonem, że beniaminek będzie bronił się przede wszystkim przed spadkiem, tymczasem ten zespół radzi sobie bardzo dobrze, jest blisko czołówki. Dla Pana to jest zaskoczenie?
– Jeśli wziąć pod uwagę, że mówimy o beniaminku, to jest to pewnego rodzaju niespodzianka. Ale też poziom w I lidze jest tak wyrównany, że trudno wskazać zespół, który znacząco odstawałby od reszty stawki. Tutaj nie ma faworytów, a Puszcza pokazuje grę bez kompleksów, radzi sobie rzeczywiście bardzo dobrze. Z takimi generalnymi ocenami wszystkich zespołów jeszcze jednak bym poczekał.

– Jakiego meczu spodziewa się Pan w niedzielę?
– Bardzo ciężkiego. Drużyny, które przyjeżdżają do Legnicy najczęściej nastawiają się na skomasowaną obronę i kontry. Spodziewam się, że Puszcza też nie pójdzie z nami na otwartą wymianę ciosów, ale będzie chciała zagrać przede wszystkim odpowiedzialnie w tyłach. Przy takim sposobie gry rywala, nie będzie łatwo, ale jestem pewien, że będziemy odpowiednio przygotowani do tego spotkania. Gramy u siebie, więc cel jest jeden – komplet punktów.

– Pana ostatnio brakowało w składzie Miedzi. Jakieś problemy zdrowotne?
– Tak. Naciągnąłem „przywodziciela” i było ryzyko pogłębienia kontuzji, więc nie wystąpiłem w dwóch ostatnich spotkaniach. Teraz robię jednak wszystko, co w mojej mocy, żeby być gotowym na niedzielny mecz. Jest spora szansa, że w nim wystąpię.

– Walczycie o awans, a Panu pewnie marzy się, żeby jeszcze pograć na boiskach ekstraklasy…
– Oczywiście. Zbliżam się nieuchronnie do końca kariery, ale chciałbym jeszcze na jej zakończenie pograć trochę w ekstraklasie. To jest w tym momencie moje marzenie, żeby awansować i spróbować swoich sił w najwyższej klasie rozgrywkowej.

– I zagrać znowu przy Reymonta?
– Tak, zagrać znów na stadionie Wisły to byłaby dla mnie wielka przyjemność. Moje myśli koncentrują się jednak przede wszystkim na kolejnych meczach. Bo droga do ekstraklasy wciąż jest dla nas jeszcze bardzo długa i kręta.

– Wiem jednak, że mocno interesuje się Pan również tym, co dzieje się w Wiśle. Jak ocenia Pan drużynę „Białej Gwiazdy” pod kierunkiem Kiko Ramireza?
– Wisła radzi sobie bardzo dobrze. Uważam, że ten zespół zrobił duży postęp jeśli chodzi o taktykę. Widać rękę trenera, widać, że każdy piłkarz wie, co ma robić na boisku. Oczywiście zawsze najważniejsze są wyniki, ale postępy są widoczne gołym okiem. Przyjemnie oglądało się np. ostatni mecz „Białej Gwiazdy” z Sandecją. Inna sprawa, że gra Wisły trochę się zmieniła, mniej jest w tym wszystkim takiej typowej krakowskiej piłki, którą zawsze się przyjemnie oglądało. Z drugiej strony wiem, że futbol się zmienia, że czasami trzeba taktykę ułożyć pod konkretnego przeciwnika, a są mecze, kiedy nie da się w pełni zdominować rywala. Można jednak punktować również bez wielkiego posiadania piłki. Najlepszym przykładem takiego podejścia do sprawy jest lider po piętnastu kolejkach, czyli Górnik Zabrze, który bazuje przede wszystkim na przechwycie i błyskawicznym ataku. To też może być skuteczne.

– Jak w Wiśle podobają się Panu zawodnicy środka pola, czyli Pańscy następcy?
– Sporo się zmienia w Wiśle pod tym względem. Do niedawna bardzo podobał mi się Petar Brlek. To była taka typowa „ósemka”, piłkarz, który bardzo dużo dawał zespołowi zarówno w grze obronnej, jak i w ofensywie. Trudno znaleźć takiego zawodnika, zarówno z dobrą wydolnością, ale też z wysokimi umiejętnościami technicznymi. Obecnie natomiast trener Kiko Ramirez dokonuje sporo zmian w środku pola, grają różni piłkarze, myślę że trzeba trochę poczekać aż wykreuje się taki naturalny, nowy lider tej formacji. Nie będą natomiast pewnie oryginalny, jeśli powiem, że bardzo podoba mi się gra Carlitosa. Widać, że ma taki okres, że co nie zrobi, wszystko wpada do bramki. Ciągnie zespół, ma wysokie umiejętności.

– Wisła nie jest trochę za bardzo uzależniona dzisiaj od Carlitosa? Pytam o to również z tego powodu, że być może „Biała Gwiazda” straci tego zawodnika w przerwie zimowej, jeśli pojawi się konkretna oferta transferowa.
– Nie ma co wybiegać póki co za daleko w przyszłość. Na razie Carlitos gra, strzela bramki, jest bardzo mocnym punktem zespołu, ale też nie zapominajmy, że Wisła to nie tylko on. Są przecież również zawodnicy, z którymi sam miałem przyjemność występować. Arek Głowacki, Maciek Sadlok, Rafał Boguski, Paweł Brożek. Uważam, że oni wciąż mogą dawać i dają Wiśle bardzo dużo. Są takim fundamentem, wokół którego można budować drużynę na przyszłość. Oni mają ogromne doświadczenie i od nich młodsi piłkarze mogą wiele się nauczyć. Widać zresztą, że z nimi w składzie zespół funkcjonuje po prostu lepiej.

– Utrzymuje Pan z nimi kontakt?
– Od czasu do czasu gratulujemy sobie swoich sukcesów. Po wygranych meczach albo ja wyślę chłopakom SMS-a, albo dostaję od nich. Można zatem powiedzieć, że kontakt jest podtrzymywany.

– Okres spędzony w Wiśle Kraków jest tym, który wspomina Pan najmilej ze swojej kariery?
– Każdy klub, w którym grałem, wspominam miło. W Bełchatowie mieliśmy np. bardzo ciekawy zespół, który bez nadmiernej presji potrafił mieszać szyki potentatom. Przenosząc się do Wisły zetknąłem się natomiast z ogromną presją, również w stosunku do mojej osoby. Każdy mecz był jak finał, wszyscy wymagali od nas tylko zwycięstw, kolejnych tytułów. To była bardzo cenna nauka, bo gra w takich warunkach pozwala na podniesienie umiejętności. Człowiek dojrzewa mentalnie, potrafi radzić sobie właśnie z tą wspomnianą presją. Czas spędzony w Krakowie wspominam bardzo miło. Być częścią takiego klubu, jak Wisła to był bardzo ważny okres w moim życiu. Z tego doświadczenia czerpię zresztą do dzisiaj. Jeśli tylko mogę, to pomagam młodszym kolegom w Miedzi.

Tutaj znajdziesz więcej informacji o Wiśle Kraków;nf

Follow @sportmalopolska

Sportowy24.pl w Małopolsce


Polecamy