Łukasz Garguła: Nie mam żalu do Wisły. Trzeba szukać szczęścia gdzie indziej [ROZMOWA]
- Nie zamierzam jednak obrażać się na Wisłę, jej prezesa czy kogokolwiek. Cóż, wybrali taki sposób przekazania mi informacji - trudno. Pogodziłem się już z tym, że w Wiśle więcej nie zagram, ale nie oznacza to przecież, że ten klub nagle stał mi się obojętny - mówi Łukasz Garguła, pomocnik Wisły Kraków.
fot. Ryszard Kotowski
W niedzielę dowiedział się Pan, że mecz z Lechem Poznań był ostatnim, jaki rozegrał Pan w Wiśle Kraków. Co Pan sobie pomyślał, gdy obudził się Pan w poniedziałek rano?
Że to, co stało się dzień wcześniej, przyśniło mi się i że trzeba zbierać się na trening. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to jednak nie sen i że coś właśnie w moim życiu się skończyło. Już po chwili pomyślałem sobie jednak, że trzeba zacząć szybko myśleć o przyszłości, choć na pewno szkoda, że Wisła to już dla mnie rozdział zamknięty.
W niedzielę ważył Pan słowa, nie chciał powiedzieć czegoś kontrowersyjnego. Dzisiaj może Pan już powiedzieć otwarcie, co myśli o formie, w jakiej została Panu przekazana informacja o zakończeniu współpracy z Wisłą, czyli kilka minut po meczu, jeszcze w szatni?
Powiem tak - można było to zrobić w bardziej elegancki lub subtelny sposób. Nie zamierzam jednak obrażać się na Wisłę, jej prezesa czy kogokolwiek. Cóż, wybrali taki sposób przekazania mi informacji - trudno. Pogodziłem się już z tym, że w Wiśle więcej nie zagram, ale nie oznacza to przecież, że ten klub nagle stał mi się obojętny. Przez sześć lat zostawiłem dla "Białej Gwiazdy" trochę zdrowia na boisku i zawsze będę bardzo mile wspominał okres spędzony w tym klubie.
Po meczu z Lechem mówił Pan, że informacja o tym, iż w Wiśle dłużej nie będzie Pan grał, nie była dla Pana wielkim zaskoczeniem.
Początkowo były jakieś wstępne rozmowy, zapytania ze strony klubu, na jakich warunkach chciałbym przedłużyć umowę. Przedstawiłem swoje oczekiwania, ale gdy czas mijał, a ze strony Wisły nie było żadnych sygnałów, że chciałaby kontynuować te rozmowy, zaczęło powoli docierać do mnie, że przy ulicy Reymonta nie zostanę. Gdy po meczu ze Śląskiem, jeszcze przed wyjazdem do Poznania, nikt się nie odezwał, byłem już niemal pewny, że to koniec. Nie mam jednak żalu. Takie jest życie piłkarza. Trzeba szukać szczęścia gdzie indziej.
Co najmilej wspomina Pan z okresu gry w Wiśle?
Na pewno nie wszystko ułożyło się tak, jak sobie wyobrażałem, gdy podpisywałem kontrakt z Wisłą. Przypomnę, że gdy już było wiadomo, iż przeniosę się do Krakowa, a grałem jeszcze w Bełchatowie, zerwałem więzadła. Później przeszedłem dwie operacje, długo walczyłem o powrót na boisko i do wysokiej formy. Różnie bywało. Grałem mecze lepsze i gorsze. Miło wspominam oczywiście mistrzostwo Polski z 2011 roku.
Później bardzo dobrze grało mi się, gdy zespół przejął po raz pierwszy Kazimierz Moskal, a my rywalizowaliśmy z powodzeniem w Lidze Europy. Bramka z Twente, awans do fazy pucharowej, to były bardzo sympatyczne chwile. Dobrze współpracowało mi się również z trenerem Franciszkiem Smudą, szczególnie w pierwszym sezonie po jego powrocie do Wisły. Wiem, że na temat tego szkoleniowca są różne opinie i że różnie układała się też jego praca w Wiśle. Nie można jednak zapominać, że gdyby w 2013 roku nie podjął się tego zadania, to nie wiadomo, gdzie dziś byłyby klub i drużyna. Za to Smudzie należy się duży szacunek, bo bardzo pomógł Wiśle w trudnym momencie.
W Wiśle nie zawsze było Panu łatwo. Pamiętam, że przez dłuższy czas kibice Pana nie oszczędzali. Wypominali wysoki kontrakt.
Wisła to jest klub, w którym presja będzie zawsze, a jak człowiek nie umie z tym żyć, to powinien zmienić otoczenie. Moje początki w Wiśle łatwe nie były, ale duży wpływ na to miała wspomniana poważna kontuzja. Wiem, że grałem raz lepiej, raz gorzej, ale zawsze starałem się dawać z siebie wszystko. A co do tych złośliwych uwag, dotyczących mojego kontraktu, to one skończyły się, gdy pojawiła się informacja, że zgodziłem się na obniżkę zarobków w związku z problemami finansowymi klubu. Myślę, że kibice zrozumieli wtedy, że Garguła to nie jest ktoś, kto patrzy tylko na kasę i że mnie też zależy na klubie, w którym gram.