Łukasz Burliga: Z Wisłą Kraków zawsze gra się bardzo trudno. To zespół, który ma dużo jakości
– Podstawowa różnica to, że tutaj jest tylko Jagiellonia, a w Krakowie wygląda to inaczej. Ale to pod Wawelem jest moim zdaniem większa presja – mówi o swoich odczucia związanych z walką o mistrzostwo Polski w Białymstoku i Krakowie, piłkarz Jagiellonii, a wcześniej Wisły, Łukasz Burliga.
fot. Anatol Chomicz
– Po dwóch meczach pauzy za kartki wraca Pan do składu Jagiellonii Białystok na spotkanie z Wisłą Kraków. Czuje Pan głód piłki po takiej przerwie?
– Na pewno, choć z drugiej strony przerwa mi się przydała. Odpocząłem trochę psychicznie, popracowałem również mocniej indywidualnie. Teraz jestem już jednak gotowy do gry. Zobaczymy tylko, jak trener zestawi skład i czy będę grał od pierwszej minuty.
– Liga wychodzi na ostatnią prostą, a o mistrzostwo Polski walczą już praktycznie tylko trzy drużyny – Lech, Legia i wy. Po ostatnich wpadkach nie macie już marginesu błędu.
– Tak to wygląda. Mecz z Wisłą jest dla nas w tym momencie kluczowy, bo w kolejnych spotkaniach zagramy najpierw z Legią, a następnie z Lechem. Podejście w Białymstoku jest takie, że w niedzielę musimy zdobyć trzy punkty, a później wszystko może się wydarzyć. To będzie już walka o wszystko.
– Skąd w grze Jagiellonii takie wahania formy? Nawet w meczu z Koroną Kielce zagraliście dwie różne połowy, a wcześniej przegraliście u siebie z Wisłą Płock i Górnikiem Zabrze.
– Ciężko powiedzieć. Myślę, że w całym sezonie dopadł nas taki pierwszy kryzys, bo wcześniej regularnie wygrywaliśmy. Rywale dobrze się na nas nastawili taktycznie. Mieliśmy też trochę pecha, bo np. w meczu z Wisłą Płock, ich pierwsza sytuacja skończyła się bramką. Na pewno jednak zastanawiamy się dlaczego są mecze, w których gramy dwie różne połowy. Mam nadzieję, że teraz uda się nam już do końca sezonu grać równiej. Po dwóch porażkach, w Kielcach była jeszcze niepewność w pierwszej połowie. Po przerwie zagraliśmy już jednak bardzo dobrze, wygraliśmy 3:0 i wierzę, że to jest dla Jagiellonii taki optymistyczny prognostyk przed ostatnimi meczami w sezonie.
– Jakiego meczu spodziewa się Pan w niedzielę, bo Wisła również gra ostatnio w kratkę? Zagrała bardzo słaby mecz z Sandecją, o wiele lepszy w Płocku i ostatnio kiepski z Legią.
– Z Wisłą zawsze się gra bardzo trudno, bo to jest zespół, który ma dużo jakości. Zresztą ten ostatni mecz, który wygraliśmy u siebie z „Białą Gwiazdą”, też różnie się mógł potoczyć, gdyby Carlitos wykorzystał swoje sytuacje na początku. Nie możemy liczyć na to, że Wisła wyjdzie na boisko bez mobilizacji. Tym bardziej, że do jej składu wracają bardzo ważni zawodnicy. Przede wszystkim Pol Llonch jest w mojej ocenie taką kluczową postacią w drugiej linii Wisły. Mnie osobiście on przypomina Jacka Góralskiego z poprzedniego sezonu. Jestem pewien, że Wisła wysoko nam zawiesi poprzeczkę. Spodziewam się bardzo trudnego meczu, ale już rozmawialiśmy z trenerem, jak rozegrać to spotkanie, bo wiadomo, że krakowianie grają trochę inaczej niż reszta zespołów w naszej lidze. Będziemy jednak na to dobrze przygotowani.
– Uchyli Pan rąbka tajemnicy, jak będzie wyglądał ten plan? Zaatakujecie skrzydłami, gdzie Wisła ma największy problem w grze obronnej, bo zostawia tam mnóstwo miejsca?
– Nie mogę zdradzać szczegółów, jak chcemy zagrać. Widać jednak było w meczu z Legią, że Wisła nie była nawet w stanie jej poważniej zagrozić. Trochę materiału do analizy zatem jest. Tym bardziej, że nasz trener oglądał to spotkanie na żywo.
– Jak jest z presją walki o mistrzostwo Polski w Białymstoku? Pytam o to, bo miał Pan przecież okazję walczyć o tytuł również z Wisłą. Można to porównać?
– W Białymstoku jest inaczej. Tutaj całe miasto żyje klubem. Nawet na mieście nie można się pokazywać po porażkach, bo wszyscy są niezadowoleni. Podstawowa różnica jest taka, że tutaj jest tylko Jagiellonia, a w Krakowie pod tym względem jest inaczej. Ale to pod Wawelem jest moim zdaniem większa presja. Wisła ma bardzo wymagających kibiców, a choć w Białymstoku też odczuwa się, że fani są bardzo za nami, to np. nie spotkałem się tutaj jeszcze z taką sytuacją, żeby kibice przychodzili na trening i wywierali w ten sposób dodatkową presję. W Krakowie takie zdarzenia miały miejsce, choćby przed derbami.
– Rok temu byliście bardzo blisko tytułu, więc teraz pewnie chcecie powetować sobie poprzednie rozgrywki.
– Rozczarowanie było duże. Pamiętam, że siedzieliśmy na zakończeniu sezonu i były mocno mieszane uczucia. Niby z jednej strony był wielki sukces, najwyższe miejsce w historii klubu, ale z drugiej wystarczyło przecież, żeby piłka po strzale Piotrka Tomasika poleciała dwadzieścia centymetrów w bok, wpadłaby do bramki i byłoby mistrzostwo. Pozostał więc niedosyt i w zawodnikach, którzy pamiętają tamten sezon, jest ogromne pragnienie zdobycia tytułu mistrza Polski. Oczywiście, gdybyśmy powtórzyli drugie miejsce, to też byłby sukces. Nie da się jednak tego porównać do mistrzostwa Polski. Sami zresztą nałożyliśmy na siebie dodatkową presję. Po zmianach, do których doszło w klubie, wszyscy mówili, że trzeba przede wszystkim zrobić ósemkę. A my znów bijemy się o tytuł. Już teraz jest duży sukces, a może on być ogromny!
– Myśli Pan, że sprawa tytułu ostatecznie rozstrzygnie się w bezpośrednich meczach między zainteresowanymi drużynami?
– Ciężko dywagować, bo widzimy, jaka ta liga jest. W pierwszej kolejce rundy finałowej wszystkie drużyny czołówki przegrały, w drugiej z kolei wygrały. To jest taka liga, że nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Faktem jest jednak, że najważniejsze będą mecze bezpośrednie. Przy takim ścisku w tabeli, ten kto wygra, odjedzie na trzy punkty i to może być już decydująca sprawa.