Łudogorec nie powstrzymał Realu. "Królewscy" wygrali dziewiętnasty mecz z rzędu
Real Madryt pobił kolejny rekord! Wygrywając z Łudogorcem 4:0 w meczu 6. kolejki fazy grupowej Ligi Mistrzów "Królewscy" rozegrali dziewiętnasty mecz z rzędu bez porażki i tym samym pobili rekord, który ustanowiła FC Barcelona.
Mecz bez historii, jeśli ktoś spojrzy jedynie na wynik. I takie same odczucia powinien mieć, oglądając to spotkanie od pierwszej do ostatniej minuty. Real wszedł, zagrał, wygrał, wiele się nie zmęczył, podziękował i zszedł. Krótko i konkretnie. Bo i co więcej powiedzieć o meczu, w którym przewidywalne było dosłownie wszystko? Gospodarze zagrali na połowę swoich możliwości. Nie więcej. A i tak rywala odprawili z kwitkiem. Jak zatem widać, było wszystko, czego można było się spodziewać. No może poza jednym – dyspozycją dnia portugalskiej gwiazdy, Cristiano Ronaldo.
Portugalczyk ewidentnie nie miał czucia gry. Jeśli w ogóle takie uwagi wypada wytknąć piłkarzowi rozgrywającego rok, który najprawdopodobniej zakończy zdobyciem Złotej Piłki. Ale w tym spotkaniu niewiele miniemy się z prawdą, jeśli powiemy, że CR7 na boisku był po prostu zbędny. Zresztą, obrazki jego frustracji były częste – zarówno przed, jak i po przerwie. Schodząc do szatni nawet, wydawało się, jakby miał kogoś zaraz skrzywdzić. Gol z rzutu karnego to chyba jedyne dobre, co zrobił tego wieczora. Kiedy miał podawać, za wszelką cenę szukał jeszcze jednego dryblingu i uderzenia. Z tym, że na to ostatnie zazwyczaj nie pozwalali mu już blokujący jego próby obrońcy rywala. Chciał, a nie mógł. Chciał nawet za bardzo. W drugiej odsłonie znamienna sytuacja, w której miast strzelać sprzed pola karnego lewą nogą (co normalnie by uczynił), podał futbolówkę zupełnie nie w tempo do Jese. Może i czepiamy się szczegółów i szukamy czegoś, co można wytknąć Realowi, ale od Ronaldo – nawet w takim meczu – wymaga się dużo więcej. Nawet w takim, bo przecież równie dobrze mogli wybiec piłkarze drugiego garnituru i na losy rozgrywek nie miałoby to żadnego wpływu.
Ale dość pastwienia się, spójrzmy nieco pozytywniej. Dobry mecz Garetha Bale’a z kolei każe się skłonić ku rozważaniom: „w jakiej on, cholera, jest formie?!”. Huśtawka nastrojów Walijczyka jest tak niebezpieczna, że nie wiadomo, jak zagra za parę dni. W sobotę przeciwko Celtcie Vigo grał tak, jakby go nie było na boisku. Trzy dni później odkupuje winy golem i bardzo dobrą grą. Na taką odsłonę Bale’a liczy cały Madryt. No może połowa.
Dla Realu najważniejszy w tym spotkaniu był jednak fakt, by nie ponieść straty w ludziach. Cel został osiągnięty, bowiem nikt nie schodził ze skrzywioną miną. Może poza Portugalczykiem, który ewidentnie nie był szczęśliwy ze swojego występu. Ponadto, w obozie „Królewskich” już tylko powody do radości. Do pełni sił wraca przecież Jese Rodriguez, który choć nie zagrał fenomenalnie, to dał próbkę swoich umiejętności, a w odwodzie jest także uzdolniony Alvaro Medran. Pozostaje jedynie niedosyt, że młody Hiszpan zagrał jedynie dziesięć minut, ale i tyle mu wystarczyło, by – szczęśliwie, bo szczęśliwie – wpisać się na listę strzelców. Carlo Ancelotti może mieć sporo pociechy z młodego pomocnika. Dodatkowy smaczek to przecież pobicie rekordu Barcelony w liczbie kolejnych zwycięstw. A chyba o to chodziło dzisiaj najbardziej…