LOTTO Ekstraklasa. Lech spokojnie, ale do przodu. Kownacki trafił w lidze po 537 minutach
LOTTO Ekstraklasa. Do trzech razy sztuka. Nie udało się z Wisłą Kraków (1:1), nie udało z Legią Warszawa (1:2), ale udało z Wisłą Płock. Lech Poznań wygrał u siebie 2:0. Pierwszą bramkę zdobył Dawid Kownacki, który w tygodniu trafił również w Pucharze Polski. W lidze przełamał swoją niemoc strzelecką. To bowiem jego pierwszy gol od 537 minut. Drugą bramkę z rzutu karnego dołożył dziś Marcin Robak. W sumie ma ich siedem. Zespół Nenada Bjelicy ma 19 punktów, lecz to wciąż mało, aby przebywać w ścisłej czołówce.
Lech na własnym stadionie potrafi grać z beniaminkami, co pokazuje historia. Może nie ta zupełnie najnowsza, bo bezbramkowy remis z Arką Gdynia chluby raczej nie przynosi, ale już ta z zeszłego sezonu jak najbardziej – trzy punkty na Bułgarskiej zostawili zarówno Zagłębie Lubin, jak i Termalica Bruk-Bet Nieciecza. Ostatnią porażkę z nowym zespołem w lidze na własnym obiekcie poznaniacy zanotowali natomiast dwanaście lat temu, gdy wracająca do elity Cracovia wygrała tu 2:0. Później z reguły wygrywali, sporadycznie jedynie dzieląc się punktami z rywalami. A w spotkaniu z Wisłą zdobyli kolejne trzy.
Było to dopiero trzecie ligowe zwycięstwo Lecha pod wodzą Nenada Bjelicy. Chorwat przybył tu, by po pierwsze odbudować styl drużyny, strasznie bezbarwnej i nierównej za kadencji Jana Urbana, a po drugie walczyć o czołowe lokaty w lidze. O ile w tym pierwszym elemencie widać pewien postęp (choć jest jeszcze daleko od ogłoszenia pełnego sukcesu), to druga kwestia wciąż pozostaje na stałym poziomie. Wspomniany już remis z Arką, ale i pechowy podział punktów z Wisłą Kraków, porażka w Gdańsku po bardzo dobrej grze, a w Warszawie po błędzie sędziego – to wszystko są składniki, wpływające na efekt końcowy w postaci miejsca w dolnej połówce tabeli.
Dlatego tak ważna była wygrana z „Nafciarzami”. Bjelica nieco zaryzykował i posadził na ławce doświadczonego Marcina Robaka, posyłając na plac gry od pierwszej minuty Dawida Kownackiego. Młody napastnik błysnął w spotkaniu Pucharu Polski z Wisłą Kraków przed kilkoma dniami, gdy wszedł z ławki, zdobył bramkę i wniósł sporo ożywienia do gry ofensywnej zespołu. Teraz dostał pierwszą w tym sezonie okazję do gry od początku spotkania i już w dziewiątej minucie utwierdził szkoleniowca w przekonaniu, że była to dobra decyzja. Po podaniu Macieja Gajosa młodzieżowy reprezentant Polski strzałem w dolny róg bramki pokonał Seweryna Kiełpina. Wykończył akcję ze spokojem, niczym rasowy snajper, doświadczony w takich sytuacjach.
To była jedyna klarowna sytuacja Kownackiego w pierwszej połowie i jedna z dwóch dobrych okazji Lecha do zdobycia bramki. Druga nie zakończyła się powodzeniem, bo strzał Radosława Majewskiego głową obronił Kiełpin. I tu ukłony dla bramkarza Wisły, który sięgnął zmierzającą pod poprzeczkę piłkę i uratował zespół przed pozbawieniem nadziei na zdobycie punktów w stolicy Wielkopolski.
Tak wysokiego poziomu nie prezentowali ofensywni piłkarze płockiej drużyny. Podopieczni Marcina Kaczmarka nie mieli pomysłu na obejście duetu Paulus Arajuuri – Jan Bednarek, a nawet jeżeli wpadali w pole karne i mogli próbować strzału, to brakowało zdecydowania. Tak było chociażby w 15. minucie gdy Jose Kante dobrze dograł do Dimitara Ilieva, a ten, zamiast uderzać, podawał do gorzej ustawionego kolegi z zespołu. Tak jakby bał się odpowiedzialności, jakby chciał przerzucić ją na kogoś innego. Oczywiście skończyło się stratą piłki.
Inaczej niż szukający kolejnych trafień Lech. Gracze „Kolejorza” szukali różnych rozwiązań akcji, od błyskotliwych zagrań piętką, kilkukrotnie wypróbowanych przez Macieja Makuszewskiego, po strzały z dystansu sprzed linii szesnastego metra. W tym drugim elemencie kilkukrotnie dali się zauważyć Radosław Majewski i Tamas Kadar, o ile jednak próby byłego reprezentanta Polski lepiej przemilczeń, to Węgier dwukrotnie był całkiem blisko powodzenia. Pierwsza próba jeszcze przed przerwą była ciut za lekka i piłkę złapał Kiełpin, przy drugiej, już mocniejszej, zdołał ją odbić tylko przed siebie, prosto pod nogi Kownackiego. Napastnik Lecha, choć stał w granicy piątego metra, miał dość trudną sytuację do oddania strzału tak, by piłka minęła Kiełpina. Udało się posłać ją obok golkipera Wisły, ale również obok bramki.
Później Kownacki jeszcze trzykrotnie dał o sobie znać, ale żadna z sytuacji nie zakończyła się nawet oddaniem strzału na bramkę Kiełpina. Widząc, że młody napastnik jest wciąż aktywny, ale jednak coraz mniej efektywny, trener Bjelica dwadzieścia minut przed końcem spotkania zdjął go z boiska, posyłając do gry Robaka. Co ciekawe, doświadczony snajper ponad dziesięć lat temu właśnie w starciu z Wisłą Płock debiutował w Ekstraklasie w barwach Korony Kielce, w jakimś sensie był to więc dla niego sentymentalny występ.
Skupiliśmy się wcześniej na Kownackim, tymczasem nie tylko on stwarzał sobie dobre okazje do strzelenia gola. Trzy sytuacje miał Darko Jevtić, a najbliżej był Tomasz Kędziora, który minimalnie chybił głową po dośrodkowaniu ze stałego fragmentu gry. Wciąż widać było ogromne parcie piłkarzy Lecha na zdobycie drugiego gola, tymczasem w ogóle nie była widoczna chęć Wisły na doprowadzenie do wyrównania.
Płocczanie w drugiej połowie w ogóle nie potrafili zagrozić bramce Matusa Putnockiego. Trener Marcin Kaczmarek próbował zmienić stan rzeczy, posyłając do gry Dominika Kuna oraz Siergieja Kriwca, ale jego roszady nie przyniosły zmiany stanu rzeczy na boisku, a jeśli już, to na gorsze. Powiedzmy wprost – ofensywne formacje zespołu z Płocka na Inea Stadionie nie istniały, a jedyny zawodnik, który próbował coś zrobić, a więc Jose Kante, był zbyt osamotniony. Chociaż i tak niewiele brakowało, by wykorzystał błąd Putnockiego w 82. minucie spotkania – ruszył do długiej piłki zagranej w środku pola, a bramkarz Lecha, próbujący interweniować głową w stylu Manuela Neuera, minął się z piłką. Na szczęście dla poznaniaków nie zdołał dojść do niej również Kante, bo swojego kolegę bardzo dobrze asekurował Arajuuri.
W końcówce szkoleniowiec „Nafciarzy” postawił wszystko na jedną kartę, posyłając do gry kolejnego napastnika, Emila Drozdowicza. Efekt był jednak odwrotny do zamierzonego, gdyż zdjęcie w tym samym momencie Maksymiliana Rogalskiego stworzyło dziurę w środku pola i ułatwiło poznaniakom przedostawanie się pod bramkę rywala. Dzięki temu kolejną okazję miał Jevtić, bardzo dobrym uderzeniem tuż obok bramki popisał się również Maciej Makuszewski.
W dodatku w 87. minucie właśnie Drozdowicz faulował we własnym polu karnym Łukasza Trałkę, a podyktowaną jedenastkę na gola zamienił Robak. Zamiast doprowadzenia do wyrównania, 30-letni napastnik Wisły znacząco przyczynił się do utraty gola, a starszy o cztery lata snajper Lecha zdobył swoją siódmą bramkę w Ekstraklasie w tym sezonie, zrównując się z liderem klasyfikacji strzelców Konstantinem Vassiljevem. W kwestii Drozdowicza dodajmy jeszcze, że przy spowodowaniu rzutu karnego dostał żółtą kartkę, a w doliczonym czasie gry zarobił drugą i musiał opuścić boisko. No cóż, Kaczmarek wyraźnie nie trafił z tą zmianą.
Zespół Lecha zdobył w meczu z Wisłą całkowicie zasłużone trzy punkty. Poznaniacy przez całe spotkanie byli zespołem lepszym i nic dziwnego, że schodzili z boiska jako zwycięzcy. Wisła natomiast przegrała czwarte spotkanie z rzędu, grając do tego w bardzo słabym stylu. Płocczanie są w wyraźnym kryzysie, a ten mecz jedynie po raz kolejny to potwierdził.
EKSTRAKLASA w GOL24
Więcej o EKSTRAKLASIE - newsy, wyniki, terminarz, tabela, strzelcy
Najwyższe frekwencje w Ekstraklasie w tym sezonie [TOP 10]